Czasem zdarza się tak, że książka wygląda na taką, która powinna ci się spodobać. Wydawnictwo z tych zaufanych (autorki co prawda nie znasz, bo to jej debiut, ale c’mon, nie można czytać tylko autorów, których się już zna. Pula szybki się skończy), blurb zachęcający, nawet fragment wygląda niczego sobie, choć widać, że mamy do czynienia z pozycją czysto rozrywkową. W necie recenzje też raczej pozytywne, więc sięgasz bez większych obaw. I się rozczarowujesz.
Stanowisko Pierwszej Czarownicy Polanii wymaga oczywiście potężnej mocy, ale również pewnego dyplomatycznego obycia, taktu i biegłości w poruszaniu się wśród dworskich intryg. Dlatego też jedną z największych tajemnic pozostaje, dlaczego stanowisko to otrzymała Sara Weronika Sokołowska, która z powyższych cech ma tylko pierwszą. Dzika, żywiołowa, arogancka i nielicząca się z opinią innych nie zjednuje sobie sympatii dworzan ani kolegów po fachu. Tymczasem w mieście stołecznym Krakowie zaczynają się dziać bardzo niepokojące rzeczy. Czy Sara sobie z nimi poradzi?
Cóż, mój główny problem z tą książką polega na tym, że szczerze nie cierpię głównej bohaterki. Sara Sokołowska należy do tego typu bohaterek, którym dość szybko zaczynam życzyć wszystkiego najgorszego. Do króla, który co prawda jest od niej młodszy, ale jednak jest jej przełożonym, zwraca się zawsze z lekceważeniem – to takie fanfikowe podejście, kojarzące mi się z super fajnymi (niestety, tylko w mniemaniu autorek) bohaterkami, którym nikt nie podskoczy, bo chroni je aura imperatywu narracyjnego. W ogóle Sara będąc kobietą dorosłą i, jak mamy zasugerowane w treści, po przejściach, zachowuje się jak rozwydrzona nastolatka (żeby było zabawniej, ubiera się też jak nastoletnia metalówa, a obserwatorzy często biorą ją za młodszą, niż jest w rzeczywistości. Tak bardzo kojarzy mi się to z kolejnymi pytaniami w przeróżnych testach na Mary Sue), co nawet w pewnym momencie wytyka jej jedna z postaci. Oczywiście autorka próbuje nam to jakoś racjonalizować, że niby bohaterka taka po przejściach i odpycha wszystkich, bo jak się nie daj boże do kogoś przywiąże, to… no właśnie jeszcze nie wiadomo, co. Być może byłoby wiadomo po kolejnych tomach, ale na chwilę obecną ta świadomość jakoś nie pomaga mi przejmować się losami wiedźmy. Bo tu i teraz to mamy postać, która chyba miała być typową antybohaterką, niezrozumianą, samotną, o trudnym charakterze, ale wykonującą swoją pracę sumiennie i czasem metodami, które ogółowi mogłyby się nie spodobać. A wyszedł nam arogancki babsztyl przekonany o swojej nieomylności. To zdecydowanie nie jest mój ulubiony typ protagonisty, cóż poradzę.
Dobrze, wyżaliłam się, możemy przejść dalej. Najciekawszym moim zdaniem aspektem książki jest świat przedstawiony. Wizja współczesnego w gruncie rzeczy świata, w którym magia jest elementem codzienności od zawsze bardzo do mnie przemawia. Zwłaszcza, że autorka włożyła sporo pracy, aby swój świat zróżnicować. I tak wiemy na przykład, że mimo szacunku i piastowania przez magów wysokich stanowisk, ciągle istnieje groźba, że niemagiczna część społeczeństwa zareaguje zbyt nerwowo na ten czy inny rodzaj magii. I że wcześniej już takie rzeczy się zdarzały. Fajna jest taka dywersyfikacja, pokazywanie, że nawet magiczny świat nie jest wolny od fobii i uprzedzeń. Tym bardziej żal, że tak naprawdę niewiele z niego autorka pokazała, bo skupiając się na jednych aspektach, nieco zaniedbała inne. Chętnie poczytałabym o tym, jak magia wpłynęła na życie codzienne mieszkańców chociażby. Cóż, może innym razem.
Postacie drugo- i dalszoplanowe wypadają raczej pozytywnie. Sam król Polanii, Julian (miałam trakcie lektury dojmujące wrażenie, że ktoś jest wielkim fanem „Pingwinów z Madagaskaru”), to całkiem sensowny facet, koronowany w młodym wieku i mimo upływu lat ciągle jeszcze niepewnie się czujący w pewnych aspektach sprawowania władzy. Poza nim interesującą (choć ledwie zarysowaną) postacią jest nie-mentorka Sary oraz grono innych potężnych magów, zajętych oczywiście wewnętrznymi intrygami. No i jest Smok Wawelski. Niemniej, nie da się ukryć, że „Spalić wiedźmę” to przedstawienie jednej aktorki.
Właściwie, to gdyby nie irytująca bohaterka, „Spalić wiedźmę” byłoby przyjemną lekturą. Zwłaszcza, że autorka wplotła w intrygę wiele nawiązań do baśni, słowiańskich wierzeń i krakowskich legend, a wszystko napisała całkiem strawnym językiem. Pewnie po tom drugi też bym sięgnęła, gdyby się pojawił, ale raczej z ciekawości, czy głównej bohaterce zmienił się charakter i czy zobaczę więcej świata przedstawionego. Podsumowując: nie polecam i nie odradzam, bo książka uwiera mnie w sposób mocno subiektywny. Zdecydujcie sami, czy was też będzie uwierać.
Książkę otrzymałam od wydawnictwa Genius Creations
Tytuł: Spalić wiedźmę
Autor: Magdalena Kubasiewicz
Wydawnictwo: Genius Creations
Rok: 2015
Stron: 284
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.