czwartek, 17 czerwca 2010
"Szczęście za progiem" Manula Kalicka
Sesja i obrona skutecznie uniemożliwiły mi czytanie w ostatnich tygodniach, więc kiedy wreszcie się z nimi uporałam (:D) postanowiłam zrelaksować mózg jakimś niewymagającym czytadełkiem. Padło na „Szczęście za progiem” Manuli Kalickiej. Czytałam już jedną czy dwie powieści autorki, dość dawno co prawda, ale pamiętam, że świetnie poprawiły mi humor. Tą serię Prószyńskiego, w której książka została wydana, również dobrze wspominam z czasów nastoletnich. Zachęcona zdaniem z okładki: „Fascynująca i zabawna historia dziewczyny z prowincji, która zjawia się pewnego letniego dnia w Warszawie z jedną tekturową walizką i chce podbić świat.”, zabrałam się do czytania. I się zawiodłam, bo rzeczona historia dziewczyny z prowincji nie była ani fascynująca, ani zabawna.
Zirytowałam się już na początku. Nic bowiem mnie w literaturze nie wnerwia tak bardzo, jak autor osadzający akcję około 2000 roku i kreślący obraz prosperującjej w tym czasie wsi kropka w kropkę taki, jaki mamy w „Konopielce”. A tu autorka sobie nie żałowała: główna bohaterka po przyjeździe do Warszawy w 2002 roku dziwi się bardzo, że istnieje taki duży sklep, jak galeria handlowa i nie może pojąć, czemu w KFC nazwy dań są angielskie. No ludzie kochani. Ale, pomyślałam sobie, nic to, w końcu jak powieść o podboju stolicy, to wsi będzie mało. I skończyłam się tym irytować. Rolę czerwonej płachty przejęli bohaterowie.
Główna bohaterka dawała się lubić. Dziewczyna, która wyrwała się do wielkiego miasta, ciężko pracująca na swój sukces i ogólnie bardzo przyjemna, budziła sympatię. Do czasu, kiedy nie zdała sobie sprawy, że jej celem życiowym jest złapanie dzianego faceta. Wtedy cała moja sympatia do niej uleciała zastąpiona irytacją. Wśród bohaterów drugo- i dalszoplanowych wszyscy są albo bezbarwnymi i jedynie lekko zarysowanymi cieniami (a kilku z nich można by ciekawie rozwinąć), albo z jakichś przyczyn mnie odpychają. Nie znaczy to jednak, że inny czytelnik nie mógłby ich polubić. Ot, po prostu mi nie psują sympatyczni menele, zapracowane japiszony i zwariowani pasjonaci (chociaż ci ostatni, to zależy jak;)).
Jedyną zaletą powieści jest język. Nie, żeby był jakiś szczególnie potoczysty czy poetycki. Lubię lekki i przyjemny styl pani Kalickiej i tutaj mamy go w niezgorszym wydaniu. Chyba tylko dlatego dobrnęłam do końca.
M. Kalicka, Szczęście za progiem, 232 s., Prószyński i s - ka, Warszawa 2005
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.