poniedziałek, 21 czerwca 2010
Zwyczajni niezwyczajni - "Schodów się nie pali" Wojciech Tochman
Jeśli chodzi o polski reportaż, do tej pory miałam styczność tylko z twórczością Kapuścińskiego. A ponieważ tego pana interesowały raczej sprawy zagranicznych reżimów, ucieszyłam się, że na kolejnym spotkaniu DKK mamy omawiać prozę Tochmana. Po pierwsze, reportaże z naszego podwórka i z czasu, który już mogę pamiętać, po drugie, dotyczące spraw jednostek, a nie całych narodów. I mimo, że obaj panowie piszą całkiem różnie, okazało się, że obaj też potrafią przypaść mi do gustu.
W przeciwieństwie do Kapuścińskiego, Tochman nie używa ozdobników językowych. Mimo tego tworzy reportaże, które wywołują emocje. W prostych, żołnierskich słowach potrafi zawrzeć sedno historii. Potrafi u czytelnika wywołać wstrząs.
U mnie największy wstrząs wywołał jeden z reportaży, mianowicie „Czekam pod adresem: Berlin”. Opowiadał on o losach kilku dziewcząt z Europy Wschodniej, które zostały sprzedane na zachód. Czasem porwane z ulicy, czasem mamione obietnicami dobrze płatnej pracy. Czasem przeczuwające, że trafią do burdelu. A stamtąd trudno się uwolnić. Czasem jedyną ucieczką jest śmierć. Policja jest bezsilna – pokrzywdzone, ze strachu bądź wstydu, nie chcą zeznawać, a bez ich zeznań nie ma szans na skazanie sutenerów czy handlarzy. Reportaż powstał w 1996 roku. Zastanawiam się, czy w tej kwestii coś się zmieniło. Zastanawiam się też, czy w dobie galerianek i sponsorów, kiedy wystarczy skusić miejscowe dziewczęta wysokimi zarobkami, ciągle jeszcze porywa się kobiety z tej części Europy.
Poruszyły mnie też inne historie. O chłopcu z zespołem McCarthy’ego, który, mimo, że porzucony przez rodziców, znalazł nowy dom. O rodzeństwie, wychowywanym przez dom dziecka, które bez słowa zabrano rodzicom. O rozdzielonych adopcją bliźniakach, których relacje okazują się bardziej skomplikowane, niż mogłoby się zdawać. O tym, co sekta może zrobić z człowiekiem.
Nie przemówiły do mnie za to reportaże o znanych ludziach. O członkach późno komunistycznej bohemy. Nie potrafiłam polubić tych ludzi. Mogę doceniać ich dorobek artystyczny, jednak żaden opisywany przez Tochmana artysta nie zdobyłby mojego szacunku jako człowiek. Prawdopodobnie dlatego, że dekadencja i ogólnie zasady funkcjonowania cyganerii wszelakiej są dla mnie ucieleśnieniem życiowego tchórzostwa i nieodpowiedzialności. Regułę dotyczącą reportaży potwierdza jeden wyjątek (co prawda spoza strefy artystycznej). Wzruszył mnie reportaż o Wandzie Rutkiewicz. Była niezwykłą kobietą.
Tochman, zgodnie z oczekiwaniami, okazał się autorem ciekawym i utalentowanym. Wiem już, czyje reportaże będę czytać, kiedy znuży mnie Kapuściński.
W. Tochamn, Schodów się nie pali, Znak, Kraków 2008, 208 s.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
A o jakich znanych ludziach autor konkretnie pisze? Dla mnie reportaże to w ogóle jest "terra incognita" ;/
OdpowiedzUsuńZ mojej perspektywy to raczej oni są mało znani, chodzi o opozycyjnych poetów z czasów komunizmu: Stachura (ten akurat znany), Piotr Skrzynecki (on akurat poetą nie był), Barbara Sadowska. To główni bohaterowie, poza tym przewija się jeszcze mnóstwo nazwisk.
OdpowiedzUsuń