niedziela, 17 października 2010
Biografia pod psem - "Flush" Virginia Woolf
Wiem, miałam najpierw przeczytać „Ulicę Tysiąca Kwiatów”, ale Flush to taki uroczy spaniel, że nie mogłam się od niego oderwać. Gdyby nie blogosfera, nigdy nie dowiedziałabym się o jego istnieniu. Dopiero recenzja Skarletki mnie oświeciła. Ponieważ w tym czasie planowałam zapoznać się z twórczością Virginii Woolf, a kompletnie nie wiedziałam od czego zacząć, żeby tekst mnie nie odstraszył, „Flush” wydał mi się idealny: książeczka krótka i o lekkiej tematyce. I chociaż tematyka okazała się nie taka lekka (mimo iż w bardzo przyjemny sposób podana), to wybór akurat tej książki jako „pierwszego kontaktu” z autorką uważam za szczególnie trafiony.
„Flush” jest biografią. Ale biografią nietypową. Pani Wolf bowiem, z całym profesjonalizmem zarezerwowanym do tej pory dla ludzi i to nie byle jakich, bo sławnych, spisuje historię życia pewnego cocker spaniela rudej maści, obdarzając go bujnym, chociaż nie przesadzonym życiem wewnętrznym. Czyni to z jednej strony z powagą, z drugiej zaś – z filuternym uśmiechem. Na okładce napisano, że jest to parodia typowej biografii. Osobiście uważam, że „parodia” to słowo zbyt mocne, jednak nie da się ukryć przewrotnego charakteru powieści.
Książka porwała mnie od pierwszych stron. Było to zasługą wspaniałego języka, jakim posługuje się pani Woolf. Wiem, że to autorka kanoniczna, ale nie spodziewałam się, że będzie posługiwać się aż tak plastycznym językiem. Nie ma w nim bowiem pojęć trudnych czy wydumanych, ale słowa znane splatają się w sposób wręcz poetycki, tworząc całość delikatną i melodyjną, a jednocześnie barwną i żywą, niepozbawioną iskierek humoru i zawirowań emocji. Sam język pisarki wystarczy, aby czytelnik miał wrażenie, że czytając raz, odkrywa tylko jedną z wielu zagadek i poziomów tej książki.
Flush urodził się w roku 1842, więc na tle jego życia możemy obserwować zarówno zwyczaje dziewiętnastowiecznej Anglii, jak i (a właściwie przede wszystkim) życie jego sławnej pani, poetki Elizabeth Barret, później Elizabeth Barret Browning. Zadziwiająca jest zręczność, z jaką autorka w psie życie wplotła życie ludzkie. Bez czułostkowości pani Woolf opisała jednocześnie relacje zwierzęcia z opiekunem, jak i opiekuna ze zwierzęciem (co nie jest tożsame), jak nawiązują się nowe przyjaźnie i miłości zarówno Flusha, jak i jego pani. Opisała też, co i dlaczego Flush poświęcił z miłości do Elizabeth, a była to ofiara niebagatelna, bo stanowiła część natura psa myśliwskiego. Ten tygiel emocjonalny w obrębie trójkąta On – Ona – pies, ukazany subtelnie, ale wiarygodnie, jest najmocniejszą stroną książki. Gdybym przeczytała ją jeszcze kiedyś, ż pewnością odkryłabym kolejne warstwy w tym przekładańcu emocji.
Wiem, że w tej recenzji nie uchwyciłam wszystkich aspektów „Flusha”, ale zdaję sobie sprawę z tego, że jest to niemożliwe. Książka posiada jednak pewien nastrój, który sprawia, że mogę ją polecić każdemu, ze szczególnym uwzględnieniem miłośników psów. Ja zaś z pewnością sięgnę po kolejne powieści pani Woolf. Chociażby dla magii jej języka.
Tytuł: Flush. Biografia
Autor: Virginia Woolf
Tytuł oryginalny: Flush. A Biography
Tłumacz: Maria Ryć
Wydawnictwo: Znak
Rok: 2009
Stron: 121
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ja się przestałam łudzić, że kiedykolwiek uchwycę wszystkie aspekty twórczości Woolf. Dla mnie to jest autorka, którą można czytać wiele razy, a za każdym razem znajdzie się w jej książkach coś zupełnie nowego.
OdpowiedzUsuńW każdym razie cieszę się, że rekomendacja okazała się trafiona i nie zraziłam Cię do autorki :)
PS A "Ulica Tysiąca Kwiatów" czeka na mnie od kwietnia lub maja... :)
OdpowiedzUsuńSkarletka - A polecasz może coś konkretnego z Woolf? Bo, szczerze mówiąc, zastanawiam się, na co najlepiej zapolować w celu kontynuowania znajomości.:)
OdpowiedzUsuńMoja "Ulica Tysiąca Kwiatów" tak długo czekać nie może, więc zapewne do końca miesiąca (lub na początku przyszłego) ukaże się recenzja.;)
Moją ukochaną książką Woolf jest "Pani Dalloway" - o niej, o autorce i filmie godziny napisałam najdłuższy fragment pracy magisterskiej, także w celu kontynuowania znajomości jak najbardziej polecam :)
OdpowiedzUsuń"Panią Dalloway", nie moją pracę magisterską polecam :)
OdpowiedzUsuńTak się zaczęłam zastanawiać, o czym ta Twoja praca magisterska była.;) "Pani Dalloway" w takim razie zostanie porwana z biblioteki przy najbliższej okazji, a "Orlanda"poszukam w dalszej kolejności.:)
OdpowiedzUsuńPani Dalloway i Orlando to moje ulubione książki Virginii Woolf, Flush mnie jakoś nie powalił na kolana.
OdpowiedzUsuńA ja też się zabiorę za Virginię :) kiedyś...
OdpowiedzUsuńgrendella - Nie wykluczam, że po przeczytaniu "Pani Dalloway" czy "Orlanda", zblaknie mój zachwyt dla "Flusha". Ale chwilowa nie mam porównania, więc zachwycam się tym, co mam.;)
OdpowiedzUsuńTeż mam chrapkę na panią Woolf, bo wiele ciepłych opinii czytuję o jej twórczości, a sama jeszcze się z nią nie zapoznałam. Nawet chyba zacznę od 'Flusha', wszak uwielbiam psy :)
OdpowiedzUsuńAneta - :-)
OdpowiedzUsuńFutbolowa - Ja się "Flushem" na rozpoczęcie nie zawiodłam, a przecież wolę koty.;) Więc Tobie, jako miłośniczce psów, powinien się jeszcze bardziej spodobać.:)
Ja tak bardzo chciałam poznać twórczość pani Woolf i już wiem od czego zacznę :D Dzięki :*
OdpowiedzUsuńAria - Właśnie dziś go oddałam do naszej uniwersyteckiej biblioteki, więc możesz na niego zapolować.:) W zamian wzięłam sobie "Amerykańskich bogów", ale poczekają troszkę na swoją kolej.
OdpowiedzUsuń