Lubię Erica-Emmanuela Schmitta. Pewnie dlatego, że jestem urodzoną pesymistką, a on chociaż chwilowo potrafi wzbudzić we mnie optymizm. Jak sam pisze, nie rozumie, dlaczego współcześnie za godne uwagi i wyniosłe uważa się jedynie negatywne uczucia. Sam woli zajmować się tymi pozytywnymi. Nie oznacza to bynajmniej, że jego utwory poruszają wyłącznie tematy błahe. Można powiedzieć, że mówią o tych najprostszych i jednocześnie najgłębszych.
„Kiki van Beethoven” to niewielka książeczka, na którą składają się dwa utwory. Pierwszym z nich jest opowiadanie o tym właśnie tytule, drugi to esej Schmitta „Kiedy pomyślę, że Beethoven umarł, a tylu kretynów żyje…”.
Opowiadanie nie odbiega jakością od najbardziej udanych tekstów tego autora. Oto pewna starsza pani, tytułowa Kiki, kupuje w sklepie ze starociami maskę Beethovena i zaczyna się zastanawiać, dlaczego maska w pewien sposób nie ożyła, jak zwykła to czynić, gdy staruszka była jeszcze młodym dziewczęciem. Sprawę tę postanowiła rozwiązać razem z trzema przyjaciółkami. Dzięki muzyce tego kompozytora każda z nich powoli na nowo odkrywa to, co głęboko pogrzebała z upływem lat. Esej zaś przedstawia krótki rys historyczny dziejów powyższego opowiadania oraz opis tego, czego autor się od Beethovena nauczył.
Do opowiadania nie mam zastrzeżeń. Zawiera wszystko, co u Schmitta lubię: emocje, magię rzeczy zwyczajnych, odkrycie czegoś, co – z pozoru nieistotne – ma wielkie znaczenie. Opowieść toczy się gładko i mimo niewielkich rozmiarów pozwala czytelnikowi wsiąknąć. Moim problemem jest esej.
Lubię dowiadywać się, jak powstaje dany utwór, dlatego z ufnością zagłębiłam się w „Kiedy pomyślę, że Beethoven umarł, a tylu kretynów żyje…”. Zazwyczaj też jestem ciekawa przemyśleń autora, z Schmitt sporo tutaj pisze o własnym pojęciu humanizmu i o tym, jak wiele składowych tego pojęcia wyniósł z muzyki i życiorysu Beethovena. Gorzej, kiedy autor łopatologicznie wykłada, jak na niego działają poszczególne utwory kompozytora, co należy z nich wynosić i jak sam ja odbiera. Czułam się troszkę jak na lekcji polskiego, kiedy to drobiazgowo, słowo po słowie omawia się dany utwór, mordując nie tylko wolność interpretacji, ale i urodę dzieła. Ale pal licho muzykę, przecież nikt pisarzowi nie zabroni dzielić się własnymi interpretacjami z czytelnikiem. Niestety, cały ten wywód narzuca (podejrzewam, że mimowolnie, bo autor raczej nie miał takiego zamiaru) jedynie słuszną interpretację poprzedzającego opowiadania. To chyba najgorsze, co może zrobić autor swojemu dziełu: całkowicie zepsuć radość z przeczytania.
„Kiki van Beethoven” to książka, którą polecam w połowie. W tej połowie, która jest opowiadaniem. Resztę czytajcie na własną odpowiedzialność.
Tytuł: Kiki van Beethoven
Autor: Eric-Emmanuel Schmitt
Tłumacz: Agata Sylwestrzak-Wszelaki
Tytuł oryginalny: Quand je pense que Beethoven est mort alors que tant de cretins vivent suivi de Kiki van Beethoven
Wydawnictwo: Znak literanova
Rok: 2011
Stron: 152
Autor: Eric-Emmanuel Schmitt
Tłumacz: Agata Sylwestrzak-Wszelaki
Tytuł oryginalny: Quand je pense que Beethoven est mort alors que tant de cretins vivent suivi de Kiki van Beethoven
Wydawnictwo: Znak literanova
Rok: 2011
Stron: 152