Można zaryzykować stwierdzenie, że Marta Kisiel jest ukochaną autorką blogosfery. W końcu sama twierdzi, że to blogerzy sprzedali jej debiutancką powieść. Debiutanckiej jak dotąd nie czytałam, więc nie wiem, czy koleżanek i kolegów po klawiaturze zachwyty były słuszne, niemniej wpadła mi w ręce druga książka autorki, mianowicie „Nomen Omen”. Jak wiadomo rasowy mól darowanej książce nie zagląda w kartki – doszłam do wniosku, że jak się nie ma zachwalanego debiutu, to się z autorką zapoznam po również ciepło przyjętej drugiej latorośli.
Salkę Przygodową los pokarał rodziną dość specyficzną, bo bardzo… hm, nowatorsko podchodzącą o kwestii prywatności (sama Salka pozostaje dość konserwatywna w temacie). Kiedy więc jej matka opowiada o nierozbudzonej seksualności swojej córki o jednemu akwizytorowi za dużo, Salka postanawia uciec z rodzinnego miasteczka do Wrocławia. Wynajmuje tam pokój w starym domu należącym do osobliwych staruszek. Niestety wkrótce przekonuje się, że od rodziny tak łatwo nie ucieknie. Na domiar złego po okolicy zaczyna grasować jakiś bandzior napadające młode dziewczyny…
Na początku miałam ogromny problem z tą książką. Po prostu absolutnie mnie nie bawi ubieranie w humorystyczny kostium toksycznych relacji z rodziną. Bo rodzina beztrosko wywlekająca na dowolnie wybrane forum publiczne wszelkie sekrety jednego ze swoich członków, mimo że ten wyraźnie protestuje, jest toksyczna. Więc scena ze wspomnianym wyżej akwizytorem wywarła raczej efekt odwrotny do zamierzonego. Tak samo Adam (zwany pieszczotliwie Niedasiem), młodszy brat głównej bohaterki. Chłopak uwielbia siostrę objadać, grzebać w jej rzeczach, pozostawiać w jej pokoju bajzel i ogłaszać wszem i wobec żenujące fakty z jej życia a jednocześnie jest zbyt nierozgarnięty, żeby widzieć w tym coś niestosownego (choć po prawdzie zastanawiam się, dlaczego Salka nie wpadła na genialny pomysł zamontowania w drzwiach do swojego pokoju zamka. Oszczędziłoby jej to połowy problemów z bratem). Wygląda na to, że jest albo upośledzony, albo bucem bez empatii, a żadna z tych opcji nie jest śmieszna. W związku z powyższym zakończenie, w którym do Salki dociera, że w sumie to nie było się o co spinać i za bardzo się przejmowała (za to do jej rozkosznej rodzinki nie dociera nic) wydaje mi się bardzo niesprawiedliwe.
Zostawmy już może tło obyczajowe, przejdźmy do akcji. Rozwija się ona dość długo, zanim dotrze do części zasadniczej. Sama intryga fantastyczno-kryminalna, związana z wyżej wspomnianym bandytą (przy okazji napiszę, że trochę dziwnie mi się ją czytało, bo tak się składa, że spełniam kryteria ofiary. Na szczęście do Wrocławia mam daleko) nie jest może szczególnie oryginalna, ale gładko napisana i dodatkowo zręcznie przerabia pewne mitologiczne motywy niezbyt często w fantastyce stosowane. Dodatkowym plusem jest wplecenie w opowieść wojennych wątków z historii Wrocławia. Jest to chyba najbardziej udany motyw w książce.
Aspekt humorystyczny (kiedy nie kręci się wokół toksycznej rodzinki) też wypada całkiem fajnie. Kisiel poczucie humoru ma, ale jest ono związane z dość charakterystycznym stylem pisania. Który to styl nie każdemu może się spodobać, bo jest dość kwiecisty. Sama przywykłam do niego dopiero po jakimś czasie. Poza tym humor przejawia się też w kreacji bohaterów – staruszki mieszkające w willi pięknie ze sobą kontrastują, a ich papuga (ara ararauna, po opisie sądząc) jest zdecydowanie moim ulubionym bohaterem (choć przyznam, że jej tajemnica nieco mnie rozczarowała). W dodatku bardzo sympatyczna okazuje się ostatecznie pewna drobna blondynka.
Nie zachwyciłam się tą książką, chociaż dość przyjemnie spędziłam z nią czas. Pozostaje mi chyba polować na „Dożywocie”, bo inaczej nie przekonam się, co koledzy i koleżanki po klawiaturze w książkach Marty Kisiel widzą.
Autor: Marta Kisiel
Wydawnictwo: Uroboros
Rok: 2014
Stron: 336
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.