wtorek, 26 kwietnia 2016

"Władcy dinozaurów" Victor Milán

Powieść o rycerzach ujeżdżających dinozaury to jeden z tych pomysłów fabularnych, który autorzy zazwyczaj rozważają w pijackim widzie, li i jedynie. Czytelnicy zaś rozważają go w kategorii „i chciałabym, i boję się”. Bo gdyby ktoś jednak potraktował ten pomysł poważnie, to mogłoby z niego wyjść coś wspaniałego (wszak jeźdźcy dinozaurów nie są jeszcze tak oklepani, jak jeźdźcy smoków, a kaliber epickości podobny). Ale ryzyko, że wyjdzie kompletna klapa też jest duże. Niemniej, Victor Milán postanowił podjąć wyzwanie i napisać swój cykl fantasy o planecie Raj całkiem na serio.

Raj to świat, w którym obok ludzi żyją prehistoryczne bestie – gady, ptaki, płazy. Jest to świat piękny, pełen rozkwitu, ale też bardzo niebezpieczny, bo jakkolwiek dinozaury można spotkać pod siodłem czy zaprzężone do pługa (tak!), to ich dzicy krewni ciągle stanowią zagrożenie. Ale przyroda przyrodą, a tak naprawdę akcja rozgrywa się na, w i wokół cesarskiego dworu, skonstruowanego na modłę czternastowieczną. Mamy więc intrygi, spiski i bitwy, toczone z grzbietów dinozaurów.

Raj jest zdecydowanie najmocniejszym elementem całej powieści. Autor swój świat skonstruował z godną pozazdroszczenia pieczołowitością. Nie poprzestał tylko na umieszczeniu w nim wielkich gadów – dinozaury wpływają na kulturę i obyczaje, są obecne w powiedzonkach i przysłowiach, wykształciły się związane z nimi zawody. Widać, że bardzo mu zależało na tym, aby Raj nie stał się kolejnym neverlandem wyróżniającym się wyłącznie gatunkiem fantastycznego stwora, doklejonym na siłę i niczego nie zmieniającym. Z drugiej strony, wielkie gady, choć bardzo efektywne, pozostają w przedstawionej rzeczywistości wyłącznie zwierzętami. Autor nie eksponuje ich jakoś specjalnie, nie macha nimi czytelnikowi przed oczami, nie pokazuje palcem, żeby czytelnik czasem nie przeoczył, że oto trafił na Oryginalne Rozwiązanie ™. Po prostu są, tak jak w przestrzeni standardowego fantasylandu po prostu są jelenie, niedźwiedzie, czy wilki. To wszystko sprawia, że cały świat wygląda naturalnie i intrygująco, nienachlanie kusząc czytelnika swoimi sekretami i zagadkami. Ach, i gady są opisane mniej więcej zgodnie z aktualnym stanem nauki (choć jeśli chodzi o ich temperament i behawior, autor poszedł na żywioł), co dla mnie też nie jest bez znaczenia (tak, twórcy Jurrasic World, to do was mówię).

(A jednak złapałam autora na błędzie. Bo wielu ludzi na Raju jeździ na mułach. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że na planecie oprócz ludzi jest tylko pięć gatunków ssaków i co prawda konie w tej piątce się znalazły, ale osły już nie. Więc skąd te muły?)

Niestety, tutaj kończy się obszar, nad którym mogę wydawać pienia bezkrytycznego zachwytu. Teraz czas na rzeczy, których będę się czepiać. Zacznijmy od narracji. W polskiej fantastyce można wyróżnić coś takiego, jak syndrom Sapkowskiego. Polega on na tym, że większość autorów młodego pokolenia (czyli tego, których pierwszy kontakt z fantasy miał miejsce w latach dziewięćdziesiątych) mniej lub bardziej świadomie wzoruje swój sposób narracji na Sapkowskim właśnie. Podobnie budują napięcie, podobnie udzielają głosu bohaterom, nawet triki fabularne stosują podobne. Najwyraźniej Amerykanie mają syndrom Martina, a „Władcy dinozaurów” są jego podręcznikowym przykładem (co widzę nawet z mojej perspektywy znajomości dwóch tomów „Pieśni Lodu i Ognia”). Brakuje tylko imion bohaterów na początku każdego podrozdziału. Dla mnie to minus, bo narracja martinowska mnie męczy, ale pewnie niektórym się spodoba.

Niestety, nie jest to naśladownictwo idealne. Podczas gdy Martin tworzy intrygujących bohaterów, Milán ma z tym pewne problemy. Przez większość powieści (naprawdę większość, jakieś 500 stron) większość jego bohaterów kompletnie mnie nie obchodziła – niech za ilustrację posłuży fakt, że najbardziej zajmował mnie los pewnej samicy allozaura bojowego, która dostała jakieś dwie strony tekstu. Głównym problemem bohaterów jest to, że mimo wysiłków autora by nadać im trójwymiarowość, pozostają dość płascy. Większość z nich charakteryzuje jedna cecha. Mamy więc szlachetnego rycerza, złego rycerza, zbuntowaną księżniczkę, cynicznego włóczęgę i tego, który stracił wszystko. I to właściwie tyle, z czego najbardziej interesujący jest ten ostatni, bo autor kreuje go na bohatera tajemniczego, a więc opisuje przez niedomówienia. Spodziewałam się czegoś lepszego.

Jeszcze dwa słowa o oprawie wizualnej. Okładka książki robi wrażenie i jakkolwiek nie lubię stylu niezobowiązujących maźnięć w fotoskopie, to tutaj pasuje idealnie. W dodatku ma fakturę przywodzącą na myśl gadzią skórę, co jest bardzo ciekawym zagraniem. Każdy rozdział opatrzony jest klimatyczną ilustracją w stylu zbliżonym do okładki i nimi już jestem totalnie zachwycona. Za to kompletnie niezachwycona jestem faktem, że marginesy na stronach są śmiesznie małe (dolny ma pół centymetra, serio). Trochę to niewygodne.

I tak rodzi się problem. Bo na koniec autor zrobił coś takiego, że jego bohaterowie jednak zaczęli mnie interesować. Nie wszyscy, ale zawsze to jakiś postęp. Poza tym jestem wielbicielką światów, a ten się bezsprzecznie panu autorowi udał. Więc dam mu kredyt zaufania i po kolejny tom jednak sięgnę, o ile się u nas ukaże. A czy Wy powinniście? Cóż, zależy, jak bardzo lubicie dinozaury.

Książkę otrzymałam o wydawnictwa Galeria Książki.
Tytuł: Władcy dinozaurów
Autor: Victor Milán
Tytuł oryginalny: The Dinozaur Lords
Tłumacz: Michał Jakuszewski
Cykl: Władcy dinozaurów
Wydawnictwo: Galeria Książki
Rok: 2016
Stron: 552

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...