„Dwanaście srok za ogon” Stanisława Łubieńskiego to książka, którą seria Menażeria wybrudziła się z kilkumiesięcznego letargu (stagnacja trwała tak długo, że szczerze mówiąc zaczęłam się obawiać, że to już koniec serii). I to się nazywa wybudzenie z przytupem.
Książka Łubieńskiego to zbiór, a jakże, dwunastu esejów. Rozstrzał tematyczny jest dość szeroki – od osobistych wspomnień zaczynając, przez opowieści o znanych pisarzach i zapomnianych badaczach, a na ochronie środowiska skończywszy. Klamrą łączącą wszystkie teksty i będącą metatematem książki są ptaki.
Czytałam już kiedyś dobre eseje o ptakach, ich zbiór nazywał się „Corvus”. Niezmiennie uważam go za najlepszą książkę zamkniętej już serii Biosfera. „Dwanaście srok za ogon” jakością bardzo zbliża się do „Corvusa”. Eseje Łubieńskiego są napisane ze swadą i wyczuciem. Autora nie można nazwać gawędziarzem – jego opowieści są bardzo konkretne i nawet jeśli wydaje się, że odpływa w dygresje, to ostatecznie wychodzi, że ciągle pozostaje w temacie. W żadnym wypadku to nie wada, po prostu nie należy się spodziewać poruszania kwestii „przy okazji”. Każdy esej jest zaplanowany i autor się tego planu rozsądnie trzyma.
Język Łubieńskiego jest niezwykle elastyczny, ale i przystępny. Autor nie sili się na wyszukane słownictwo, bo doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że odpowiedni dobór prostych słów może zagwarantować jeszcze lepsze efekty. I potrafi odpowiednio te słowa dobierać. Przy tym oko ma bystre (czego po amatorskim obserwatorze ptaków należałoby się spodziewać), wychwytujące szczegóły umykające zwykłym obserwatorom.
Ale tak konkretnie, o czym właściwie autor pisze? Na przykład o tym, kto dał nazwisko Jamesowi Bondowi (i to jest mój zdecydowanie ulubiony tekst, choć za samym 007 nie przepadam). Albo o pisarzu, który tak zapamiętale obserwował sokoły, że w końcu napisał o nich nagradzaną książkę (tu mała dygresja: autor narzeka na brak ptaków w literaturze. Szkoda że autor nie czytuje fantastyki. Czytując, mógłby się odnieść na przykład do symboliki użytkowego imienia Geda Krogulca. Albo do olbrzymich orłów Tolkiena. Albo do tej serii, w której to ptaki są bohaterami opowieści tak jak króliki są bohaterami „Wodnikowego wzgórza”. Nazwy nie pamiętam i gugiel nie chce mi podpowiedzieć. Choć może i dobrze, że nie chce, bo nie sprawdzałam jakości dzieła. W sumie o rudziku z „Tajemniczego ogrodu” autor też zapomniał). Ale kwestie ochrony przyrody też nie są mu obce. Łubieński protestuje przeciwko polskiemu pojęciu rewitalizacji przestrzeni miejskiej, która zakłada pozostawienie w miastach tylko prostych, gładkich drzew i równo przyciętych trawników (to nie są warunki dla ptaków). Pokazuje też, jakie gatunki człowiek przez swoja niefrasobliwość już utracił i jeszcze utracić może.
Piękna to była lektura, dla mnie dość osobista, bo dorastałam w domu, w którym co roku gnieździły się jaskółki (a ostatnio kosy i szpaki, ku frustracji rodziców). Byłam dzieckiem, które dostawało podloty jaskółek do głaskania i ratowało te wypadnięte z gniazda przed krwiożerczymi dziobami kur. Miałam też możliwość podziwiania samca błotniaka w locie (to był błotniak zbożowy lub łąkowy. Obstawiałabym zbożowego) z odległości dwóch metrów, co byłoby nawet majestatyczne, gdyby biedak akurat nie próbował uniknąć kolizji z głową mojego Taty. Dla ludzi takich jak ja, „Dwanaście srok za ogon” to po trosze sentymentalny powrót do dzieciństwa, po trosze mieszanie tego powrotu z teraźniejszością, już niekoniecznie sentymentalną. Ale nawet jeśli jesteście ludźmi zupełnie innymi, to też możecie z „Dwunastu srok…” czerpać wiele radości. Zwłaszcza wiosną.
Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Czarne
Tytuł: Dwanaście srok za ogon
Autor: Stanisław Łubieński
Seria: Menażeria
Wydawnictwo: Czarne
Rok: 2016
Stron:206
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.