Ogólna część podsumowania rocznego nie napawała optymizmem. O dziwo, część książkowa wypada znacznie lepiej. Nie przedłużając więc, przejdźmy do rzeczy.
Trochę liczb i fikuśnych wykresów
Zacznijmy może od informacji, że nie udało mi się przeczytać tyle, ile mam wzrostu. I chyba sobie już ten event daruję.
W liczbie przeczytanych książek można w tym roku odnotować znaczący wzrost - przeczytałam 47 książek. Co prawda to nie są założone 52 książki, ale i tak o 13 więcej niż w zeszłym roku. Mam zamiar kontynuować swoją ekspansję i liczę, że pod koniec tego roku będzie co najmniej 52 (a jak nie będzie, to w sumie też nic wielkiego się nie stanie). Najbogatszym czytelniczo miesiącem był maj (7 książek), najuboższe były aż trzy, z tą samą niską ilością: czerwiec, sierpień i listopad, kiedy to przeczytałam tylko po 2 książki.
Z ebookami w tym roku było słabo - tylko 6. Na swoje usprawiedliwienie mogę dodać tylko, że nabrałam dziwnego zwyczaju symultanicznego czytania tej samej książki w formie elektronicznej i papierowej jednocześnie, a takich przypadków nie liczyłam jako ebooki. Niemniej, mam zamiar w tym roku czytać więcej elektronicznie.
Przeczytałam łącznie 20036 stron, czyli średnio na książkę wypada 426. To oznacza nie tylko, że czytałam o jedną książkę miesięcznie więcej niż w zeszłym roku, ale że były one też średnio o 40 stron grubsze. Co poczytuję sobie za niejaki sukces.
Oczywiście sprowadzanie książek do domu szło mi znacznie lepiej. Przybyło 113 różnych tytułów (większość w papierze, część w ebookach, niektóre w obu formatach). Kilku w międzyczasie się też pozbyłam na szczęście. Przeczytanych mam z tego 49 (nie dziwcie się, niektóre czytałam już kilka lat temu).
Czas na podział płciowy. Na 31 panów przypada 15 pań (jedna książka miała dwóch autorów różnej płci). Czyli jest progres - kolejny powód do zadowolenia.
Teraz czas na część z wykresami. Najpierw, klasycznie, narodowości autorów.
Znacznie mniej różnorodnie niż w zeszłym roku, ale i nie miałam parcia na zwiększanie różnorodności. Standardowo przeważają autorzy anglojęzyczni (jakieś 2/3), ale znacznie zwiększył się też udział polskich. To ostatnie poczytuję sobie za niejaki sukces.
Gatunkowo również bez zaskoczeń.
Ciągle widoczna postępującą ekspansję fantasy, kosztem SF. Choć zasadniczo bardziej kosztem SF rozwinęła się tu literatura faktu. Ten wzrost zainteresowania non-fiction wynika z faktu, że czytam znacznie więcej książek o zwierzętach, które najczęściej są właśnie długimi reportażami, wspomnieniami lub analizami przypadku, a wszystkie te grupy zaliczyłam do kategorii "non-fiction". Jeśli coś bym chciała zmienić, to może zwiększyć udział SF w zestawieniu.
W kategorii najlepsza rozrywka roku otrzymuje: "Wiatrogon aeronauty"
Za bezpretensjonalną, przygodową historię, która nie próbuje być niczym innym i której jedynym zadaniem jest danie czytelnikowi czystej radości z lektury. Przy czym jest to też powieść technicznie dobrze napisana, z prawidłowo zbudowanymi, dającymi się lubić bohaterami. Krótko mówiąc - solidne, uczciwe rzemiosło ze sporą dozą wyobraźni (bo autor wymyślił naprawdę ciekawy świat).
W kategorii najlepsze non fiction otrzymuje: "Dwanaście srok za ogon"
Za garść świetnie napisanych esejów w stylu, który lubię najbardziej. Oraz za poruszenie tematyki ochrony przyrody w najlepszym stylu i udowodnienie, że żeby merytorycznie pisać o zwierzętach nie potrzeba tytułu naukowego.
W kategorii najlepszy debiut: "Idź i czekaj mrozów"
Za prozę na poziomie wyższym, niż sugeruje staż pisarski oraz za to, że po Annie Brzezińskiej ktoś wreszcie przypomniał, że polska fantastyka nie składa się wyłącznie z twardych facetów z dużymi mieczami (lub spluwami, co kto woli). Za przypomnienie, że małe problemy też bywają ważne, a dobra historia niekoniecznie musi zawierać ratowanie świata.
Gatunkowo również bez zaskoczeń.
Ciągle widoczna postępującą ekspansję fantasy, kosztem SF. Choć zasadniczo bardziej kosztem SF rozwinęła się tu literatura faktu. Ten wzrost zainteresowania non-fiction wynika z faktu, że czytam znacznie więcej książek o zwierzętach, które najczęściej są właśnie długimi reportażami, wspomnieniami lub analizami przypadku, a wszystkie te grupy zaliczyłam do kategorii "non-fiction". Jeśli coś bym chciała zmienić, to może zwiększyć udział SF w zestawieniu.
Wyróżnienia
W kategorii najlepsza rozrywka roku otrzymuje: "Wiatrogon aeronauty"
Za bezpretensjonalną, przygodową historię, która nie próbuje być niczym innym i której jedynym zadaniem jest danie czytelnikowi czystej radości z lektury. Przy czym jest to też powieść technicznie dobrze napisana, z prawidłowo zbudowanymi, dającymi się lubić bohaterami. Krótko mówiąc - solidne, uczciwe rzemiosło ze sporą dozą wyobraźni (bo autor wymyślił naprawdę ciekawy świat).
W kategorii najlepsze non fiction otrzymuje: "Dwanaście srok za ogon"
Za garść świetnie napisanych esejów w stylu, który lubię najbardziej. Oraz za poruszenie tematyki ochrony przyrody w najlepszym stylu i udowodnienie, że żeby merytorycznie pisać o zwierzętach nie potrzeba tytułu naukowego.
W kategorii najlepszy debiut: "Idź i czekaj mrozów"
Za prozę na poziomie wyższym, niż sugeruje staż pisarski oraz za to, że po Annie Brzezińskiej ktoś wreszcie przypomniał, że polska fantastyka nie składa się wyłącznie z twardych facetów z dużymi mieczami (lub spluwami, co kto woli). Za przypomnienie, że małe problemy też bywają ważne, a dobra historia niekoniecznie musi zawierać ratowanie świata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.