Jedna z koleżanek blogerek napisała kiedyś bardzo fajną notkę o kobiecej fantasy. Definicji tejże padało tam kilka, w tym jedna o zwróceniu bacznej uwagi na relacje bohaterów i ich wewnętrzne przeżycia (w opozycji do fantasy męskiej, gdzie ważniejsze są wydarzenia globalne, takie jak quest, bitwy czy ratowanie świata). Właśnie do tej grupy mogłabym zaliczyć „Idź i czekaj mrozów”. Ale w żadnym wypadku nie można powiedzieć, że jest to powieść nudna.
Od początku najbardziej urzekło mnie w powieści Marty Krajewskiej to, że cała jej fabuła (o konstrukcji dość epizodycznej; nie trudno byłoby sobie wyobrazić „Idź i czekaj mrozów” jako zbiór opowiadań. Z drugiej strony wszystkie te epizody tworzą bardzo zgrabną całość) koncentruje się na tym, co zasadniczo powieści high fantasy pomijają. Kojarzycie te anonimowe wioski, które mijał wiedźmin albo Aria Stark? Właśnie w jednej z nich toczy się akcja powieści. Przez niespełna rok obserwujemy życie mieszkańców osady w Wilczej Dolinie.
Wygląda nieciekawie, prawda? Otóż nieprawda. Bo widzicie, to że żaden wiedźmin czy inszy bohater do Doliny nie zagląda (wszak to praktycznie koniec świata) nie oznacza jeszcze, że wszelkie potwory również trzymają się od niej z daleka. Wręcz przeciwnie. Jako iż obszarem tym władały przez stulecia wilkary, zmiennokształtni o wilczej formie, inne nocne tałatajstwo rozpleniło się gęsto. Dlatego też należy przestrzegać nakazów starych bogów i składać im należyte ofiary. W okolicznych jaskiniach mieszkają bazyliszki, świętych dębów strzeże leszy, a przed kupalnocką lepiej nie pływać w jeziorze, bo zła rusałka czy utopiec mogą do wody wciągnąć. Z drugiej strony, jak w baśni, można sobie wiłę na żonę upolować. Ale linia obrony mieszkańców nie sprowadza się tylko do przestrzegania zasad starych bogów. Broni ich opiekun.
A notkę zilustrują moje szkice.:) |
Autorce doskonale udało się oddać to, czego mi w większości powieści brakuje. Odpowiedziała na pytanie, jak też sobie radzą zwykli ludzie, kiedy akurat Bohatera w pobliżu nie ma (gdybym znała więcej Brzezińskiej, porównałabym powieść Krajewskiej do opowiadań o Babuni Jagódce, przynajmniej koncepcyjnie. Ale znam tylko dwa opowiadania z tej serii, więc nie porównam). Bo, logicznie rzecz biorąc, jakoś sobie radzić muszą. Pokazuje życie zupełnie zwykłych ludzi, tych, którzy zostają w wiosce, kiedy już Mędrzec zabierze Wybrańca i dalej żyją własnym życiem. A że to życie obejmuje też okazjonalne ukatrupienie mniej lub bardziej wspólnym wysiłkiem jakiegoś potwora? Ot, taka kolej rzeczy.
Przy tym mieszkańcy wioski to ludzie prości, weseli, ale twardzi, bo i w twardej okolicy przyszło im żyć. Niemniej, dorośli sobie, a młodzież pozostaje młodzieżą. I tak Venda, główna bohaterka, to dziewczyna wychowana przez opiekuna – człowieka, który przybył zza gór, skąd i ją przywiózł. Szkolona na zielarkę, żerczynię i kogoś, kto zdołałby odpędzić groźne stwory. Przy tym, jak każda młoda i niepewna siebie osoba, boi się odpowiedzialności i jest pełna wątpliwości. Z drugiej strony świetna z niej przyjaciółka, potrafi słuchać i rozwiązywać problemy mieszkańców osady. Na kartach powieści obserwujemy, jak powoli dojrzewa do przejęcia obowiązków, poznaje słodki smak miłości i gorycz utraty.
Choć „Idź i czekaj mrozów” to zdecydowanie sztuka jednej aktorki (no, może duetu, ale bardziej aktorki), mieszkańcy wioski stanowią barwne i pełne indywidualnych cech tło. I tak w jednej chacie widzimy, że nie każdy potwór jest zły. W innej, że tam, gdzie w baśni „żyli długo i szczęśliwie”, rzeczywistość pisze bardziej dramatyczny scenariusz (to jest w ogóle szalenie udany wątek, jeden z moich ulubionych, bo tak bardzo prawdopodobny psychologicznie), a w trzeciej, że od miłości do szaleństwa i tragedii tylko jeden krok.
Z językiem jest trochę... dziwnie. Na początku autorka dość dużą wagę przykładała do stylizacji, trochę jak w „Starej baśni”. I to było fajne, choć trochę zachowawcze. Jednak im dalej w tekst, tym bardziej stylizacja zostawała w dialogach, ze szczególnym uwzględnieniem rozmów mężczyzn z osady. Narrator i młodsi bohaterowie zaś (ze szczególnym uwzględnieniem tych drugich) zaczęli się wysławiać bardziej ekspresyjnie, korzystając czasem z wulgaryzmów czy kolokwializmów. I to też było fajne, choć wprowadzało pewien dysonans.
Nie wiem, czy autorka planuje kontynuację (coś tam w zapowiedziach jest, ale nie wiem, czy ma związek z omawianą powieścią). Zostawiła sobie kilka furtek, więc czemu nie. Ale dla mnie „Idź i czekaj mrozów” pozostanie powieścią kompletną. Najadłam się tym tekstem i mogę teraz z ukontentowaniem ułożyć się do poobiedniej drzemki (wybaczcie to pretensjonalne, gastronomiczne porównanie). Następnym razem wolałabym chyba dostać inne, zupełnie nowe danie. I mieć nadzieję, że będzie równie pyszne.
Z pamiętnika ksiązkoholika jest patronem medialnym powieści:)
Książkę otrzymałam od wydawnictwa Genius Creations.
Tytuł: Idź i czekaj mrozów
Autor: Marta Krajewska
Wydawnictwo: Genius Creations
Rok: 2016
Stron: 520
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.