„Kwiaty w pudełku” to jedna z tych książek, które szturmem zdobyły blogosferę. Dotarły nawet do miejsc, które na co dzień nie zajmują się reportażami o sytuacji kobiet w odległych krajach. Niemniej, sama odnotowałam je jako interesujące już od czasu premiery, bo zarówno kobiecy punkt widzenia, jak i Japonia to coś, co w literaturze (zwłaszcza faktu, choć nie tylko) chętnie śledzę. Wiecie rozwinięte kraje Azji są dla mnie bardzo atrakcyjne; o ile reportaże z Afryki czy Ameryki Południowej zwykle kuszą czytelników obcością totalną (bo i warunki, i kultura są zwykle mocno egzotyczne dla przeciętnego krajowego odbiorcy), tak Japonia, Korea etc. kuszą pozornym podobieństwem. Jest to bowiem wspaniała okazja, żeby udowodnić, że rozwój cywilizacyjny czy techniczny nie determinuje podobieństwa społeczności. Tym, co jest naprawdę istotne, jest historia i kultura.
Karolina Bednarz próbuje sprawdzić, jak w pewnych aspektach japońska kultura i historia wpłynęła na społeczną sytuację kobiet w tym kraju. W związku z tym bada różne aspekty kultury i życia społecznego, rozmawia z osobami, które z pisarzami płci męskiej z wielu powodów raczej by nie rozmawiały. Pokazuje te mniej medialne oblicza Japonii, relacjonuje codzienność rozwódek, kochanek, prześladowanych artystek (w drugiej połowie XX wieku!) czy ludzi poszkodowanych w wyniku działalności wielkich korporacji. Przyznam, że z tego wielogłosu wyłania się obraz Kraju Kwitnącej Wiśni znacznie oddalony od popkulturowego wizerunku.
Przede wszystkim Japonia z tekstów Bednarz jawi się jako kraj niesamowicie konserwatywny, co dość mocno kontrastuje z wszechobecnym rozwojem technologicznym. I jest to konserwatyzm, który najbardziej uderza w kobiety. (tutaj ciekawostka: jak w Europie i Ameryce II wojna światowa doprowadziła ostatecznie do wzmożenia ruchów emancypacyjnych, tak w Japonii zagoniła kobiety do kuchni) A ponieważ wszystko, co związane z domem, rodziną i opieką nad dziećmi czy osobami starszymi jest tradycyjnie uznawane za kobiece sprawy, lata takiej dyskryminacyjnej polityki obecnie odbijają się na tych właśnie sferach. Do tego stopnia, że niektóre przepisy prawne wciąż obowiązujące w Japonii kojarzylibyśmy raczej z ortodoksyjnym krajem islamskim niż wysoko stechnicyzowaną społecznością. Autorka stara się dociec (choć moim skromnym zdaniem w tych dociekaniach mogłaby posunąć się znaczniej dalej, bo tematy wydają się jedynie liźnięte. Ale może to wina formuły, jaką przyjęła), jak do tego doszło i dlaczego wszystkie środki zaradcze, jakie zdaje się podejmować rząd ostatecznie okazują się jedynie ruchami pozornymi.
Oprócz tego konserwatyzmu, Bednarz wskazuje na pewne tendencje do zamiatania problemów pod dywan. Ot, taka na przykład kwestia analfabetyzmu. Rząd od lat chwali się społeczeństwem, które w 99% umie czytać i pisać. Nie mówi jednak, że ostatnie badania w tym temacie przeprowadzono blisko 40 lat temu. Zaś rzeczywistość (zwłaszcza w biedniejszych dzielnicach) wygląda tak, że do zawodówek chodzą uczniowie, którzy nie są w stanie poprawnie przeczytać nazwy miejscowości na bilecie kolejowym. Podobnie jest z problemem przemocy małżeńskiej, seksualizacji nieletnich czy podejściem do wychowania dzieci.
Przy czym nie wszystkie poruszane zagadnienia dotykają wyłącznie kobiet. Autorka chciała im oddać głos, więc jej rozmówczynie zawsze są płci żeńskiej, ale czasami problematyka rozlewa się (bądź rozlewała; niektóre zagadnienia są już natury historycznej) szerzej. Dotyczy to mobbingu w pracy, który jest powszechny wśród społeczności salarymanów, ale też np. dyskryminacji niejapońskich przesiedleńców i ich potomków czy izolacyjnych obozów dla chorych na trąd.
I to ukazanie brudniejszego, bardziej realistycznego oblicza kraju, który niesamowicie dba o swój wizerunek jest niewątpliwie zaletą „Kwiatów w pudełku”. Niemniej, brakowało mi osadzenia w szerszym kontekście. Będąc nieodrodną córą polskiej szkoły reportażu, Bednarz skupiła się na pojedynczych głosach z ich osobistymi historiami. I samo w sobie nie jest to wadą, ale osobiście uważam, że pisząc o kraju tak odległym zarówno kulturowo, jak geograficznie, przydałoby się mocniej zarysować tło. Tymczasem widać pewną tendencję – jeśli autorka znalazła jakąś konkretną rozmówczynię, całkowicie oddawała jej głos. Jeśli zaś omawiany temat dotyczył z konieczności bohatera zbiorowego (np. mieszkańców jednej ze wsi przez długie lata zatruwanych rtęcią prze przemysłowy konglomerat), wtedy niejako z konieczności, szerzej zarysowuje wydarzenia.
Miałam też wrażenie, że autorka skupia się na zagadnieniach, które obecnie dość dynamicznie się zmieniają, ale skupia się na ich aspektach „przed”(wrażenie to bierze się z faktu, że jej rozmówczynie rzadko są przed czterdziestką, zaś sama autorka półgębkiem o tych przemianach, dotyczących zwłaszcza dużych ośrodków miejskich, wspomina). I jasne, to nie jest jakiś błąd, nie jest to kłamstwo czy naciągoctwo, ot po prostu taki wybór tematyki. Tyle, że po tych wszystkich zachwytach, na jakie trafiłam w internecie spodziewałam się czegoś bardziej kompleksowego. Choć z drugiej strony są i takie reportaże w tym zbiorze, które kryterium kompleksowości spełniają. Acz dotyczą zwykle dość świeżych zjawisk.
Przyznam, że jestem trochę w rozterce. Z jednej strony autorka bowiem pisze świetnie i należy jej się laur za poruszanie tematów, które nawet w książkach o Japonii (przynajmniej tych dostępnych na polskim rynku) porusza się niezbyt często (nawet taki Alex Kerr w swojej książce z definicji poświęconej temu co w Japonii jest niedobre, skupił się na ekonomii oraz bzdurach architektonicznych, infrastrukturalnych czy biurokratycznych, nie poświęcając zbyt wiele uwagi problemom społecznym), z drugiej jest to podejście dość wybiórcze. Marzy mi się, żeby napisała więcej książek, niech kolejne uzupełnią braki w pierwszej. Z pewnością je przeczytam.
Autor: Karolina Bednarz
Wydawnictwo: Czarne
Rok: 2018
Stron: 326
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.