Wiecie, przeglądanie zapowiedzi ekoliteratury i porównywanie jej z tym, co wyszło za granicą jest dla mnie źródłem pewnej frustracji. Dlatego, że tacy choćby Anglosasi mają długą tradycję pisania o przyrodzie, a więc i pisze się u nich o niej więcej, i sporo już do tej pory napisano, a polski czytelnik ma niewielkie szanse poznania ułamka tego. W tym świetle fakt zaistnienia na polskim rynku „Domu ptaków” uważam za dość zabawny. Rzadko bowiem wydaje się u nas powieści biograficzne o kompletnie nieznanych na naszym rynku autorkach.
Powieść autorstwa Evy Meijer opowiada nam bowiem historię życia Gwendolen Howard, Angielki, która w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych była znaną popularyzatorką wiedzy o ptakach i indywidualnego podejścia do nich, prowadziła także własne obserwacje i „dom otwarty” dla zaprzyjaźnionych sikor, szpaków i rudzików. Jej artykuły regularnie pojawiały się w poczytnych pismach, a dwie książki swego czasu uzyskały miano bestsellerów. Niestety, obecnie nawet w ojczyźnie jest nieco zapomniana, a czy słusznie to niestety trudno powiedzieć, ponieważ żaden napisany przez nią tekst nigdy nie ukazał się po polsku.
Eva Meijer najwyraźniej uznała, że panią Howard zapomniano niesłusznie i postanowiła o niej przypomnieć, choć w posłowiu przyznaje, że wiele dziur w życiorysie swojej bohaterki łatała plotkami i fantazją, ponieważ w dokumentacji nie zostało zbyt wiele. Ale to jednak powieść, literatura piękna, nie opracowanie choćby i popularnonaukowe, więc wybaczamy.
Przyznam, że po lekturze mam dość mieszane uczucia, bo niektóre decyzje autorki wydają mi się dość nietrafione. Wiecie, kiedy dostaję w swoje ręce coś, co jest opisywane jako biografia badaczki ptaków, to przede wszystkim interesuje mnie ten okres jej życia, w którym badała ptaki. Howard co prawda zaczęła to robić późno, bo w okolicach czterdziestki i oczywiście dobrze byłoby wypełnić czymś jej pierwsze lata życia, ale… powieść ma jakieś 270 stron. Tytułowy Dom Ptaków pojawia się dopiero około strony 170…
I żeby jeszcze wcześniejsze życie bohaterki było jakieś emocjonujące, ale niekoniecznie. Ot, panna z dobrego domu, bogatej rodziny, zamiast małżeństwa wybrała karierę skrzypaczki w jednej z londyńskich orkiestr. Przyznam, że materiał nie jest najgorszy, można byłoby z niego wycisnąć całkiem emocjonującą historię, ale narracja, jaką wybrała autorka wydatnie w tym przeszkadzała. Rozdziały składają się z krótkich epizodów, migawek z życia bohaterki. A to z kolei sprawia, że bardzo trudno było mi się połapać i zapamiętać, kto jest kim – dość liczne postacie poboczne przewijały się przez kartki, a ja nie bardzo wiedziałam, o kim mowa, bo na przykład jedyna wcześniejsza wzmianka o danym bohaterze zawierała tylko jego imię i wspomnienie, co robi tu i teraz (a już na przykład nie informację, czy to siostra, kuzynka, czy współpracownica z orkiestry). To utrudnia immersję.
Wiecie, to mogła być naprawdę ciekawa historia. O niezależnej kobiecie, która mimo trudnych relacji z rodziną i konieczności poświęcenia kilku ważnych rzeczy, stała się najpierw wziętą skrzypaczką, a potem znacznie wyprzedzającą swoje czasy badaczką ptaków. Ale tak się nie stało. Meijer napisała przyjemna w odbiorze, choć nie pozbawioną wad książkę obyczajową, która być może na chwilę ożywi postać sławnej niegdyś badaczki, ale szczerze mówiąc lepiej by mi się ją czytało, gdybym nie wiedziała, kim była główna bohaterka. Nie miałabym wtedy żadnych oczekiwań. A to chyba nie najlepiej świadczy o powieści biograficznej.
Książkę otrzymałam od wydawnictwa Marginesy.
Tytuł: Dom ptaków
Autor: Eva Meijer
Tytuł oryginalny: Het vogelhius
Tłumacz: Alicja Oczko
Wydawnictwo: Marginesy
Rok: 2020
Stron: 272
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.