czwartek, 28 maja 2020

"Pan Światła" Roger Zelazny


Z Zelaznym to jest tak, że pokochałam go po przeczytaniu słabo kojarzonej i wydanej u nas jedynie w czasopiśmie mikropowieści „Ciemna noc październikowa”. Co oznacza, że amberowskiego opus magnum jeszcze nie znam (choć czeka na półce, błyskając różowym jednorożcem), czyli zabieram się za znajomość z autorem od d… znaczy ten, od niewłaściwej strony. Za to zabieram się skrupulatnie, bo ściągając do domu wszystkie wznowienia jego twórczości, jakie trafią na półki księgarń (ech, żeby ktoś wypuścił dzieła zebrane kiedyś…). Tym razem ściągnęłam „Pana Światła”, powieść chyba najbardziej po amberowskim cyklu znaną. Wznowił ją Zysk, w tym dobrym tłumaczeniu, pięknej szacie graficznej i solidnym technicznie wydaniu. 

W zasadzie trudno jest jakoś nakreślić fabułę „Pana Światła”. W najbardziej surowym sensie jest to opowieść o rewolucji, o zmianie obowiązującego porządku, o priorytetach i o władzy wycierającej sobie gębę działaniem dla wyższego dobra. Ale to wszystko ubrane jest w kostium wojny bogów, którzy tak naprawdę bogami nie są, w takt wybrzmiewającej w tle maksymy, że każda wystarczająco zaawansowana technologia jest nieodróżnialna od magii (tutaj: boskiego cudu). Chyba byłoby to dobre miejsce na ostrzeżenie przed spoilerami, bo nie będę umiała pisać o tej książce bez nich. Nie jest to powieść usiana zaskakującymi zwrotami akcji, o jej atrakcyjności świadczy raczej koncept i tego konceptu (który dość szybko staje się oczywisty) będą dotyczyć spoilery, ale ostrzegam.

Otóż Zelazny postanowił w „Panu Światła” pożenić motyw kolonizacji obcej planety z hinduizmem. Co należy docenić, bo ta mitologia jest raczej rzadko eksploatowana w fantastyce i w zalewie motywów celtyckich, germańskich i nordyckich wciąż, po ponad pięćdziesięciu latach od powstania, stanowi powiew świeżości (który zapewne doceniłabym jeszcze bardziej, gdybym była lepiej z hinduizmem obeznana). Trochę gorzej, że wszystko to utrzymał w tonie przypowieści religijnej, przynajmniej przez większość czasu. Taki klimat narracji dominuje w powieści, ale w momentach, kiedy „bogowie” pokazują swoją prawdziwą naturę (czyli zwykłych ludzi strzegących kosmicznych technologii i obdarzonych pewnymi pojedynczymi nadnaturalnymi zdolnościami), klimat też się zmienia – bliżej mu wtedy do po prostu dobrze napisanej powieści fantastycznonaukowej. Przyznam, że właśnie te nieliczne fragmenty czytało mi się znacznie lepiej. Lubię, kiedy autor pozwala mi zajrzeć pod podszewkę tworzonego przez siebie świata. Przypowieści są na dłuższą metę męczące, nawet w rękach tak utalentowanych autorów jak Zelazny.

Ponieważ autor przybrał ton przypowieści, trudno postrzegać poszczególnych bohaterów jak indywidualne postacie, zwłaszcza, kiedy są upozowani na bogów (no, przynajmniej ja tak mam, że bohaterów mitologicznych postrzegam raczej w kategorii archetypów niż żywych bohaterów z krwi i kości. Tutaj podczas lektury włączył mi się ten sam tryb). Dopiero, kiedy spod boskiej maski wyziera ich ludzka twarz, można coś o nich powiedzieć jako o postaciach. A właściwie bardziej o ich wzajemnych relacjach niż o nich jako jednostkach. I tak mamy buntownika niegodzącego się na jawne niesprawiedliwości społeczne jako głównego bohatera, mamy też zdradzonego kochanka, całą plejadę dekadenckich bogów oraz piękny obraz tego, jak mając władzę można kształtować świat.

Jest to jedna z tych powieści, z którymi mam problem. Językowo nie mogę nic zarzucić. Mogę sarkać na formę przywodzącą na myśl przypowieść, ale nie mam wątpliwości, że tekst wygląda dokładnie tak, jak chciał tego autor. Wszystko jest przemyślane i skrupulatnie zaplanowane. Zaplanowane w sposób, który wydaje się równie oryginalny zarówno teraz, jak i pół wieku temu (i trzeba przyznać, że powieść nie zestarzała się w ogóle, może nawet teraz jest nieco bardziej aktualna). Nie wszystkie decyzje autora muszą mnie zachwycać, niemniej widać na tym przykładzie, że Zelazny był niezwykle świadomym materii słowa pisarzem. A takich zawsze warto czytać. Bo nawet, jeśli lektura niekoniecznie trafia w nasze gusta, to przynajmniej wiemy, że obcujemy z kawałkiem porządnej literatury.
 
Książkę otrzymałam od wydawnictwa Zysk i s-ka

Tytuł: Pan Światła
Autor: Roger Zelazny
Tytuł oryginalny: Lord of Light
Tłumacz: Piotr W. Cholewa
Wydawnictwo: Zysk i s-ka
Rok: 2020
Stron: 336

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...