Tę notkę miałam napisać wieki temu i miała wyglądać zupełnie inaczej. Pierwotnie miałam pisać jedynie o piosenkach czarnych charakterów, a może ewentualnie w drugiej notce o pozostałych. Tyle, że jestem jednak zbyt wybredna, jeśli o śpiewanie na ekranie chodzi - większość moich ulubionych utworów co prawda wykonują czarne charaktery, ale to ciągle za mało na pełne zestawienie. Jedynym rozwiązaniem było przełknąć dumę grafomana (rozumianego jako osoba, która ma ambicję napisania blognotki o wszystkim, a najlepiej kilku notek na dany temat) i z dwóch planowanych notek uczynić jedną. To co tu czytacie jest efektem fuzji.
Właściwie doceniać elementy śpiewne w animacjach (i muzykę w filmach ogólnie) nauczyłam się bardzo późno, bo dopiero kiedy dorosłam. Jako dziecko nie cierpiałam piosenek i jeśli tylko miałam okazję, przewijałam je. Dlatego sporo fajnych utworów odkryłam dopiero przy którymś z kolei oglądaniu filmu, a z tego, co oglądałam jako dziecko nie pamiętam praktycznie żadnych utworów (wyjątkiem była pewna piosenka z "Króla Lwa" - której w tym zestawieniu nie będzie, a którą ciągle potrafię zaśpiewać całą - i piosenka o Cruelli DeMon ze "101 dalmatyńczyków". Ta druga prawdopodobnie dlatego, ze była wpleciona w tło nieśpiewanej akcji bajki). Inne urzekły mnie dopiero w wersji oryginalnej. I wbrew tytułowi notki niewiele z nich śpiewają księżniczki.
Przejdźmy jednak do konkretów - oto lista utworów, które Moreni regularnie odtwarza na swojej playliście. Kolejność z grubsza przypadkowa.
"Be Prepared" Król Lew
To jest moja absolutnie ulubiona piosenka, tak jak "Król Lew" jest moją absolutnie ulubioną bajką. Ale nie zawsze tak było (w kwestii "Be Prepared", miejsce "Króla Lwa" w moim osobistym rankingu było i pozostaje niezachwiane). Szczerze mówiąc, polska wersja nie zrobiła na mnie nawet połowy tego wrażenia, co angielska. Podejrzewam, że sekret leży w fenomenalnym dubbingu Jeremy'ego Ironsa, który potrafił wlać w Skazę odpowiednią dawkę demoniczności. Abstrahując już od wokalnych i aktorskich nomen omen umiejętności aktora, piosenka Skazy pozostaje jego wizytówką jako czarnego charakteru (co też jest dość charakterystyczne dla bajek Disneya). Tutaj widzimy go w pełnej krasie, jako postać rządną władzy dla samej władzy, przekonaną o swojej niezaprzeczalnej wielkości, której złośliwy świat nie chce dostrzec. Ale z pewnością kiedy tylko Skaza zasiądzie na tronie, jego znakomitość zostanie dostrzeżona i nikt już nie będzie pamiętał o Mufasie, opromieniony blaskiem chwały obecnego króla - ani o brudnych metodach, dzięki którym ten zasiadł na tronie.
Poza sportretowaniem czarnego charakteru, "Be Prepared" ma wiele cech populistycznej kampanii wyborczej (z takich, dzięki którym wybory wygrywali dyktatorzy, aby później znieść możliwość wyborów). Mamy więc uciskaną grupę społeczną (z hienami w "Królu Lwie" mam ten problem, że nie wiadomo właściwie, dlaczego zostały wygnane. Owszem, chcą pożreć lwiątka, ale z drugiej strony cierpią głód no i lwy bezlitośnie je przepędzają, a pewnie często i zabijają... to jest w ogóle temat na dłuższy wywód), której trzeba zaproponować profity - nawet niekoniecznie realne - a potem wykorzystać do zamachu stanu. Bardzo ładne, kompaktowe drugie dno.
"My Lullaby" Król Lew 2
W przeciwieństwie do pierwszej części, za drugim "Królem Lwem" nie przepadam. Ale z piosenkami zaskakująco podobnie - też najbardziej lubię tę czarnego charakteru i też w wersji angielskiej. I znowu uważam, że Suzanne Pleshette potrafiła wlać w Zirę znacznie więcej demoniczności, niż Elżbieta Bielska.
Teoretycznie Zira śpiewa o tym samym, co Skaza - o przejęciu władzy i osadzeniu na tronie własnego króla (tyle, że Skaza myśli o sobie, Zira wysuwa kandydaturę Kovu, ale oboje planują załatwić sprawę cudzymi łapami). Jednak podczas gdy Skaza chce przede wszystkim zasiąść na tronie, dla Ziry tron jest kwestią drugorzędną - lwica marzy o zemście. "My Lullaby" pozwala poznać ją jako postać ogarniętą obsesją zemsty, gotową do niej doprowadzić za wszelką cenę i odrzucać z pogardą każde narzędzie, które jej w osiągnięciu celu nie pomorze - nawet, jeśli chodzi o własnego syna. Trzeba dodać, że wymowa polskiej wersji piosenki została moim zdaniem w tłumaczeniu znacznie złagodzona - mówi ogólnie o zemście, bólu i krzywdzie. Angielska wersja mówi o Simbie wydającym ostatnie tchnienie, o żałobie jego lwic i o jego córce piszczącej żałośnie w mściwych szponach Ziry. Powiem wam, że kiedy usunie się z piosenki komiczne elementy w wykonaniu Nuki i Vitani, zostaje coś naprawdę niepokojącego, czego raczej nie skojarzyłabym z filmem dla dzieci (już prędzej z musicalem dla dorosłych). I choć rozumiem decyzję polskich dystrybutorów (którzy prawdopodobnie uznali oryginalna piosenkę za zbyt ostrą dla małoletniego polskiego widza), uważam, że sama piosenka dużo na niej straciła.
"Can You Feel the Love Tonight" Król Lew
Tak, znowu "Król Lew". Ale tym razem z wersji filmowych nie przekonuje mnie ani polska, ani angielska. Za to wykonanie Eltona Johna jest tym, w którym się zakochałam jako dziecko, od kiedy tylko pierwszy raz zobaczyłam je w telewizji (to były czasy, kiedy Disney nie umieszczał w ramach promocji piosenek na YouTube, tylko udostępniał telewizjom do puszczania pomiędzy blokami reklamowymi - a przynajmniej TVP tak je puszczało). Po latach w ogóle nie traci na mocy oddziaływania, co można stwierdzić choćby po fakcie, że zajmuje poczesne miejsce we wszelkiego rodzaju listach "the best of" piosenek o miłości.
W przeciwieństwie do dwóch poprzednich piosenek, "Can You Feel the Love Tonight" doskonale radzi sobie jako samodzielny utwór - nie trzeba nawet wiedzieć o istnieniu filmu, żeby móc w pełni docenić walory piosenki (moim zdaniem, w tym konkretnym przypadku znajomość filmu nawet trochę przeszkadza. Ale chyba nie ma już zbyt wielu osób, które "Króla Lwa" nie kojarzą). Za to pozafilmowy teledysk jest ohydny, niestety.
"Przyjaciele z zaświatów" Księżniczka i żaba
Jak już kiedyś pisałam, "Księżniczkę i żabę" uważam za film strasznie słaby. Niemniej, pewne plusy miał i jednym z nich są "Przyjaciele z zaświatów", czyli kolejna piosenka czarnego charakteru. Trochę inna od dwóch poprzednich, o których pisałam, przede wszystkim dlatego, że nie przedstawia nam motywacji i planów Człowieka Cienia (je poznajemy później bez podkładu muzycznego). Za to wydarzenia, które się podczas śpiewania rozgrywają i które piosenka opisuje są kluczowe dla fabuły (dlatego też utwór kompletnie się nie sprawdza w samodzielnym słuchaniu).
Jeśli chodzi o wersje językowe, to sadzę, że prezentują podobny poziom, choć każda ma wady i zalety. Nasze tłumaczenie jest bardzo wierne (co jest znamienne dla nowszych produkcji, "My Lullaby" jest tu niechlubnym wyjątkiem - przynajmniej tak wynika z moich obserwacji, bo przyznam, że wszystkich piosenek nie sprawdzałam) i jestem do niego zdecydowanie bardziej przywiązana. Z drugiej strony Keith David ma fenomenalny akcent i całkiem przyjemny głos, słucha się go znacznie milej niż Wojciecha Paszkowskiego. Z trzeciej, nasz aktor nadrabia grą, którą (przynajmniej w tej roli) znacznie przewyższa Davida... I dlatego właśnie nie potrafię wybrać między polską a angielską wersją, ale w ramach patriotyzmu prezentuję wam polską.;)
"Marzenie mam" Zaplątani
To też jedna z tych piosenek, w których zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Co prawda opiera się na przewidywalnym schemacie, w którym księżniczka swoją niewinnością, dobrocią i prostolinijnością obłaskawia barbarzyńców, ale i tak ją lubię. Głównie za niesamowicie pozytywną wymowę i ogromny potencjał jako poprawiacz humoru. Fabularnie "Marzenie mam" nie wnosi niczego, można byłoby je bez większej szkody wyciąć - jego głównym zadaniem jest bycie komicznym przerywnikiem. I świetnie się sprawdza w tej roli.
Tym razem również mamy do czynienia z sytuacją, kiedy polskie tłumaczenie jest dość wierne oryginałowi. I bardzo je lubię, choć po wysłuchaniu angielskiej wersji nie jestem przekonana, czy bohaterowie z wadą wymowy to na pewno taki dobry pomysł (znaczy, dodają pewnego komizmu, ale słuchanie ich trochę męczy). W kategorii piosenek lekkich i poprawiających humor, "Marzenie mam" zajmuje wysokie miejsce na mojej osobistej liście.
"Zrobię mężczyzn z was" Mulan
Dość świeży dodatek do listy ulubieńców, z dwóch powodów. Po pierwsze, spodobał mi się marszowy rytm piosenki, bo lubię takie lekko nietypowe marszowe rytmy (to jest ten moment, kiedy udaję, że znam się na muzyce, prawdaż). Po drugie, lubię disneyowskie sceny ze skrótem treningu bohatera (podobnie mam z "Herkulesem", ale jego oceniam o co najmniej klasę niżej niż "Mulan"), a ten z "Mulan" jest chyba najlepszy - pokazuje, że możesz wiele osiągnąć, jeśli tylko potrafisz się przełamać i nie dać się zniechęcić początkowym trudnościom. No i oczywiście pokazuje też, że dziewczyna w niczym nie musi ustępować chłopakom, ale to jest jakby hasło przewodnie całego filmu, więc. Dodatkowo piosenka, przy swojej akuratności jako podkład do konkretnych scen, bardzo dobrze się sprawdza w samodzielnym słuchaniu.
Dystrybutorzy filmu (czy kto tam odpowiada za obsadzanie ról przy spolszczaniu dubbingu) idealnie podobierali aktorów - wokalnie wersja polska i angielska różnią się niewiele. Tekst również przełożono w miarę wiernie, acz osobiście jednak wersja polska nieco bardziej mi się podoba (Maciej Molęda gra głosem zdecydowanie bardziej stanowczo niż Danny Osmond i taka interpretacja młodego kapitana wydaje mi się bardziej na miejscu). Gdybym miała kiedyś ochotę coś trenować, to pewnie byłaby jedna z piosenek do słuchania podczas treningu.
"Let it go" Kraina Lodu
Kolejna piosenka, która zdecydowanie wolę w wersji angielskiej - nawet niekoniecznie dlatego, że polski wokal mi nie odpowiada (choć uważam, że oryginalny jest jednak lepszy), tylko dlatego, że nie podoba mi się polskie tłumaczenie. Jest oczywiście wierne w miarę możliwości, niestety, gubi po drodze większość wdzięku, niczym tego nie rekompensując.
Do "Let it go" mam stosunek mocno emocjonalny, bo jest to jedna z tych piosenek, która mnie najzwyczajniej w świecie wzrusza. Legenda głosi, że miała być piosenką czarnego charakteru (bo Elza w początkowych wersjach scenariusza miała podobno być tą złą), ale wykonanie tak urzekło producentów (reżyserów? Scenarzystów?), że doszli do wniosku, iż scenariusz należy zmienić. Nie wiem, ile w tym prawdy, ale powiem szczerze, że nie wyobrażam sobie takiej wokalnej czy aktorskiej interpretacji tej piosenki, która pozwoliłaby ujrzeć w postaci ją śpiewającej wewnętrzne zło. Dla mnie to piosenka o wyzwoleniu, śpiewana przez osobę, która wreszcie może zrzucić krępujące ją więzy. Jednocześnie jest świadoma ceny, jaką będzie musiała za to zapłacić (samotność i odrzucenie) i gotowa jest to uczynić. Elza, śpiewając, nie wie jeszcze, że jej moc sprowadziła na królestwo wieczną zimę - myśli, że ucieczka raczej rozwiąże wszelkie problemy i pozwoli jej się od nich odciąć (w końcu ma siostrę, która może po niej przejąć obowiązki - doświadczeni doradcy, którzy rządzili krajem przez lata po śmierci królewskiej pary z pewnością chętnie jej pomogą). Taka deklaracja wolności i ulgi po zarzuceniu konwenansów.
"Serca lód" Kraina Lodu
Zdradzę wam, że kiedy słyszałam tę piosenkę po raz pierwszy (w wersji angielskiej) byłam przekonana, że to tylko jakieś rytmiczne, nieartykułowane pomruki. Dopiero przy konfrontacji z wersją polską okazało się, że jednak nie. Prosty, chwytliwy rytm (mi osobiście kojarzący się bardzo z szantami) i niskie, męskie głosy przypadły mi do gustu. Dodatkowo piosenka streszcza właściwie fabułę filmu (co lepiej widać w oryginalnej wersji językowej. Przekład z konieczności gubi pewne niuanse, ale przy odrobinie dobrej woli też pewien profetyzm fabularny można w nim zauważyć). Było to zagranie ze strony twórców cokolwiek odważne, ale myślę, że całkiem ciekawe.
To tyle, jeśli chodzi o moje ulubione disneyowskie piosenki. Przez chwilę miałam szalony plan, aby napisać analogiczną notkę o muzyce do animacji z innych wytwórni, ale rozsądek podpowiada mi, ze nie mam do niej wystarczająco dużo materiału. Ale może kiedyś zbiorę się do napisania o moich ulubionych piosenkach z filmów aktorskich (ale nieprędko). Co wy na to?