Fantasy w schemacie „otwartych drzwi” – kiedy ktoś z naszego świata zostaje jakimś sposobem przeniesiony do świata fantastycznego – od dłuższego czasu nie jest szczególnie popularna (zdaje się, że mniej więcej o czasu, kiedy Tolkien „uprawomocnił” kompletnie autonomiczne światy fantasy). Sama, mówiąc szczerze, nie przepadam za tą konwencją, choć nie byłabym w stanie powiedzieć, dlaczego właściwie. Niemniej, kiedy wydawnictwo Genius Creations zapowiedziało pierwszy tom planowanego cyklu Artura Laisena, koncepcja wydała mi się na tyle interesująca, żeby z książką zapoznać się bliżej.
Na niebie Hamanu pojawia się kometa, która zapowiada bardzo niepokojące wydarzenia. Aby im zapobiec, potrzebna jest pomoc ludzi z innego świata. Władze Hamanu podejmują więc działania, mające na celu sprowadzenie takich ludzi... Tymczasem na drodze z Warszawy w kierunku zacisznej wioski Joanna i jej kuzynka Kinga przeżywają coś dziwnego – manifestują się przed nimi nieznane moce. Jedna z owych mocy objawia się też innym ludziom, niekoniecznie przyjaznym… Do tego dochodzi tajemnicza zielona róża, sny o strasznej leśnej chacie, dwóch facetów o odmiennej filozofii życia i kilka innych tajemniczych zjawisk.
Mam z tą książką pewien problem. Bowiem cała „Studnia Zagubionych Aniołów”, przez 385 stron jest tylko wstępem do czegoś większego. W dodatku dość wolno rozwijającym się wstępem. Wszystkie wątki, jakie autor utworzył albo ciągle pozostają otwarte, albo ich zamknięcie pozostawia więcej pytań niż odpowiedzi (i właściwie jest deklaracją początku zupełnie nowych wątków). Wątek okołowarszawski (że tak go nazwę) zabiera więcej miejsca, niż jesteśmy przyzwyczajeni oczekiwać po fantastyce tego typu. Nie to, żeby nic się w nim nie działo, ale.. no, nie wiem, jak wy, ale ja zawsze z utęsknieniem czekam, aż bohaterowie przeniosą się do fantasylandu.
I w zasadzie z tego prostego powodu wynikają wszelkie moje zastrzeżenia do innych aspektów powieści. Weźmy na przykład bohaterów. Tych z naszej strony rzeczywistości poznajemy bardzo dobrze. Mamy więc Joannę, młodą kobietę o konserwatywnych (a jakże) poglądach, której marzy się kariera w polityce (acz, aby być sprawiedliwym, należy zaznaczyć, że konserwatywne poglądy bohaterki wydają się być jednak nieco na pokaz). I która ostatecznie okazuje się być mocno elastyczna. Jej kuzynka Kinga to dla odmiany typowy nawiedzeniec metafizyczny, który szuka odpowiedniej religii dla siebie metodą prób i błędów (a w każdą próbę angażuje się bez reszty). Akurat ona jest nieco pokrzywdzona przez autora, bo opisano ją jedynie przez pryzmat religijnych poszukiwań i poza nimi nie ma żadnych cech. Cóż, może później. Prócz dziewczyn, mamy jeszcze dwóch mężczyzn – jeden to typowy, twardo stąpający po ziemi biznesmen, którego przeniesienie do innej rzeczywistości trochę przerasta. Drugi pozostaje tajemnicą i powiem szczerze, że z ziemskiej ekipy wydaje się najbardziej interesujący. Pozostaje obserwować, jak zmieni ich nowa rzeczywistość.
Co do bohaterów z Hamanu, to niestety po pierwszym tomie da się o nich powiedzieć tylko tyle, że autor ma na nich jakiś pomysł. Jaki, okaże się później, ale a chwilę obecną wydaje się ten pomysł być wielce obiecujący. Na etapie „Studni Zagubionych Aniołów” jak dotąd mamy dwie postacie, które wydają się być ważne, ale zważywszy na to, że bohaterowie w nowej rzeczywistości spędzili nieco ponad sto stron, trudno o czymkolwiek wyrokować.
O samym świecie przedstawionym (i pozwólcie, że skupię się na tym fantastycznym, bo jak wygląda polska rzeczywistość to i autor, i czytelnicy wiedzą) też niewiele można powiedzieć, poza tym, że zapowiada się. No zapowiada się całkiem nieźle – może nie jest to uniwersum na miarę Wegnera, ale może być nieźle. Niestety, jak na razie – brak danych.
Literacko jest bardzo dobrze. Styl Laisena może nie należy do szczególnie wyszukanych, ale z pewnością jest bardzo przyjazny czytelnikowi i przejrzysty. Czyta się to bardzo dobrze i widać, że całej opowieści towarzyszył głębszy pomysł na większą całość. Zobaczymy, czy autor poradzi sobie z opanowaniem go.
Jeszcze dwa słowa o wydaniu. W porównaniu z poprzednim „rzutem” tytułów, jakość papieru podoba mi się dużo bardziej – może jest nieco cieńszy, ale dzięki temu bardziej miękki i otwieranie książki nie wymaga siłowania się z nią. Czcionka też nieco większa. Niektórzy może będą sarkać, ale ode mnie tłusta foka aprobaty. Okładka trochę mnie rozczarowała. Sam wzór świetny i mam nadzieję, że kolejne tomy wyjdą w podobnej stylistyce, ale… wiecie, widziałabym go posrebrzanym. Czarny nie jest aż tak epicki.
Cóż, nie powiem wam, czy polecam. Nie mogłabym z czystym sercem, bo za dużo w tej powieści niewiadomych. Za to mogę Wam powiedzieć, że świetnie się zapowiada. Tylko tyle i aż tyle. Na bardziej konkretne informacje trzeba będzie poczekać do kolejnego tomu, bo oczywiście mam zamiar go przeczytać. Wtedy opowiem się bardziej zdecydowanie (o ile autor da mi taką możliwość).
Książkę otrzymałam od wydawnictwa Genius Creations
Autor: Artur Laisen
Cykl: Teraia
Wydawnictwo: Genius Creations
Rok: 2015
Stron: 385
Wygląda to super. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń