Debiut Michała Golachowskiego wdarł się do blogosfery może nie szturmem, ale przebojem na pewno. Co recenzja, to zachwyty. Sama nabyłam go raczej z chęci skompletowania serii niż z powodu pozytywnych opinii, niemniej, oczekiwania też miałam spore. No bo przecież Arktyka i Antarktyka to tak fascynujący rejon pod względem fauny, że nie można o nim napisać czegoś nieciekawego, prawda? Cóż, rzeczywistość trochę się z moimi oczekiwaniami rozminęła.
O czym właściwie „Czochrałem antarktycznego słonia” jest? O tym, co w tytule też, ale nie tylko. Autor opisuje swoje polarne doświadczenia – jako naukowca zimującego na Polskiej Stacji Antarktycznej ale też jako przewodnika wycieczek turystycznych po tych rejonach świata. Przy tym dostajemy rys co ciekawszych historycznie wypraw polarnych, a wstępem o tego wszystkiego jest opowieść o całkiem lokalnej faunie, która wywarła wpływ na życie autora.
I tu leży właśnie mój problem. Mój, nie autora. Bo oczekiwałam książki o zwierzętach – o polarnej faunie i jej interakcjach z człowiekiem, historii jej eksploatacji oraz badań nad nią. I oczywiście to w książce jest. Ale „Czochrałem antarktycznego słonia” to właściwie książka podróżnicza. Owszem, spisana przez podróżnika, który skupia się głównie na naturze, ale jednak niekoniecznie na tych jej aspektach, która najbardziej interesują mnie. Krótko mówiąc, więcej tam jest o życiu codzienny na stacji polarnej czy o rdzennej ludności zamieszkującej (dawniej lub obecnie) chłodne regiony tego świata niż o tytułowych słoniach. Paradoksalnie, najprzyjemniej czytało mi się pierwsze rozdziały, w których autor opowiadał o zwierzętach w domu rodzinnym i o swoich badaniach naukowych prowadzonych w Polsce.
A trzeba przyznać, że dar do opowiadania autor ma. Może wypadałoby jeszcze warsztat doszlifować (w końcu to debiut, dajmy debiutantowi trochę luzu), ale i tak jest bardzo dobrze. Golachowski językiem posługuje się swobodnie i bez zadęcia – raczej jak kumpel znany z daru do opowiadania ciekawych historii niż rasowy literat. Potrafi wciągnąć w opowieść, rzucić soczystą anegdotką, a i trafnych porównań też nie unika. Bardzo przyjemnie się to czyta.
Kilka słów o technikaliach. „Czochrałem antarktycznego słonia” jest „większą” odsłoną serii Eco. I przyznam, że mniejszy format czytało się dużo wygodniej. Książka jest dość gruba, papier dość sztywny, a okładka niestety bardzo miękka jak na okładkę. Co skutkuje uszkodzeniami grzbietu. Nie są to jakieś spektakularne złamania, ale co wrażliwszym estetom będą przeszkadzać. Poza tym mam wrażenie, że korekta pod koniec pracy zaczęła przysypiać – widać tam nieco więcej literówek.
Tak zupełnie obiektywnie książkę Golachowskiego mogę polecić wszystkim miłośnikom książek podróżniczych – zwłaszcza zakochanym w zimnie. Także miłośnikom pochwały piękna i dzikości dziewiczej przyrody. Sama spędziłam przy niej czas bardzo przyjemnie. Ale zawiedzione oczekiwania trochę uwierają.
Tytuł: Czochrałem antarktycznego słonia
Autor: Mikołaj Golachowski
Wydawnictwo: Marginesy
Rok: 2016
Stron: 502
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.