Nigdy nie ukrywałam, że lubię książki o zwierzętach. Zarówno te non-fiction, jak i te z gatunku nazywanego na zachodzie bodajże animal fantasy (pośrednie, czyli zwykła zmyślona beletrystyka interesuje mnie nieszczególnie). Dlatego też pierwszą powieść Leonie Swann o detektywistycznych owcach przeczytałam, jak tylko wpadła mi w łapki i po lekturze postanowiłam przeczytać też drugą, która mi jednak w łapki nie chciała wpaść. No ale w końcu ją zdobyłam i przeczytałam. I niestety, nie trzyma poziomu pierwszej.
Zgodnie z testamentem ojca, Rebeka zabrała owce na wycieczkę do Europy. Jednak owcom Europa nie za bardzo się podoba. Zwłaszcza teraz, kiedy wszędzie leży śnieg, jest zimno i nigdzie nie widać świeżej trawy. Górujący nad pastwiskiem zamek też im się nie podoba, ani towarzystwo kóz (śmierdzą i chyba nie mają wszystkich klepek). Ale najbardziej im się nie podoba nocne wycie. I te rozszarpane sarny, znajdowane w lesie zaraz obok pastwiska. I legendy o wilkołaku. To wszystko jest jakieś podejrzane.
Wiecie, co jest największym problemem tej książki? Że nie zaczyna się od trupa. Poprzednia część właśnie tak się zaczynała i akcja od razu jako tako toczyła się do przodu, coś się działo. „Triumf owiec” natomiast zaczyna się jakieś dwieście stron zanim pojawi się pierwszy trup. Te dwieście stron jest niepotrzebne. Wróć, może inaczej – tylko niewielka część z tych dwustu stron w jakikolwiek sposób popycha akcję do przodu. Reszta niby ma budować napięcie, ale tak naprawdę jedynym, co buduje, jest bolesna nuda czytelnika.
Być może jest to wina samych owiec. Bo mam wrażenie, że autorka chciała (być może w odpowiedzi na sugestie czytelników) pokazać więcej z ich życia. I o ile owce zostały sportretowane przez Swann bardzo celnie, to jednak, nie oszukujmy się, na co dzień nie są szczególnie ekscytującymi zwierzętami. I czytanie przez dwieście stron de facto o ich życiu na pastwisku też szczególnie ekscytujące nie jest.
Acz sama kreacja owczych bohaterów jest bardzo przyjemnie poprowadzona. Owce (przynajmniej niektóre) mają własne charaktery i choć większość z nich według ludzkich standardów rozumem nie grzeszy, to nie da się ich nie lubić. Bohaterowie ludzcy zaś… są nieco irytujący. Ale sądzę, że to celowy zabieg – w końcu wiele z ludzkich działań wydaje się owcom zbędne, niezrozumiałe i irytujące właśnie.
Cóż, jeśli Leonie Swann napisze jeszcze jakąś książkę o owcach, to zapewne ją przeczytam. Pod dwoma warunkami. Po pierwsze: możliwie szybko musi się pojawić trup. A po drugie: całość nie może mieć więcej niż czterysta stron.
Tytuł: Triumf owiec. Thriller... a zarazem komedia filozoficzna
Autor: Leonie Swann
Tytuł oryginalny: Garou: Ein Schaf-Thriller
Tłumacz: Maciej Nowak-Kreyer
Cykl: Sprawiedliwość owiec
Wydawnictwo: Amber
Rok: 2010
Stron: 464
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.