„Macierzyństwo non-fiction” jest książką, która cztery lata temu otwierała serię „Bez fikcji o” wydawnictwa Czarnego. Musze przyznać, ze już od chwili premiery wzbudzał moje zainteresowanie. Co prawda z autopsji nie znam tematu, ale dobrą literaturę faktu (i to w temacie nietypowym) zawsze chętnie poczytam.
Tematyka, zdawałoby się, banalna. Ot, kolejna relacja z pieluchowego przewrotu. W większości takich relacji przeważa róż, lukier i ćwierkanie nad nowym życiem, które ma takie urocze stópki i totalie zmienia wszystko w życiu matki. Ano zmienia. Joanna Woźniczko-Czeczott opisuje te aspekty zmian, które na ogół okrywa się milczeniem. Bo w obliczu nowego życia nie wypada przecież mówić o takich przyziemnych sprawach jak pogorszenie sytuacji finansowej (przecież pieluchy kosztują, a pensja o jedną mniej), wzrost wymagań logistycznych przy okazji każdego wyjazdu czy stopniowa utrata znajomych. Takie tam drobiazgi.
Przy czym autorka nie straszy, nie demonizuje i nawet nie ostrzega. Po prostu z pewnym wisielczym poczuciem humoru opisuje, jak to wygląda – taki prawie dwustustronicowy wpis z rodzaju „czego przed porodem inne matki wam nie powiedzą”. To nie jest wyraz żalu do otoczenia, raczej relacja z linii frontu (zresztą autorka sama wspomina o sprawozdaniu z rewolucji czy tam przewrotu). A wi-adomo, na froncie bywa znojno, ciężko i brudno. A naturalistyczne opisy czasem powodują oskarżenia o szkalowanie dobrego imienia armii.
Strona językowa książki jest bardzo przystępna. Autorka pisze szczerze, prosto, ale z humorem. Nie sili się na górnolotne stwierdzenia, nie komplikuje przekazu. Pisze krótkimi rozdziałami, ale zawsze w tej formie potrafi zamknąć wywód. Czytanie „Macierzyństwa…” to prawdziwa przyjemność.
Tematyka, zdawałoby się, banalna. Ot, kolejna relacja z pieluchowego przewrotu. W większości takich relacji przeważa róż, lukier i ćwierkanie nad nowym życiem, które ma takie urocze stópki i totalie zmienia wszystko w życiu matki. Ano zmienia. Joanna Woźniczko-Czeczott opisuje te aspekty zmian, które na ogół okrywa się milczeniem. Bo w obliczu nowego życia nie wypada przecież mówić o takich przyziemnych sprawach jak pogorszenie sytuacji finansowej (przecież pieluchy kosztują, a pensja o jedną mniej), wzrost wymagań logistycznych przy okazji każdego wyjazdu czy stopniowa utrata znajomych. Takie tam drobiazgi.
Przy czym autorka nie straszy, nie demonizuje i nawet nie ostrzega. Po prostu z pewnym wisielczym poczuciem humoru opisuje, jak to wygląda – taki prawie dwustustronicowy wpis z rodzaju „czego przed porodem inne matki wam nie powiedzą”. To nie jest wyraz żalu do otoczenia, raczej relacja z linii frontu (zresztą autorka sama wspomina o sprawozdaniu z rewolucji czy tam przewrotu). A wi-adomo, na froncie bywa znojno, ciężko i brudno. A naturalistyczne opisy czasem powodują oskarżenia o szkalowanie dobrego imienia armii.
Strona językowa książki jest bardzo przystępna. Autorka pisze szczerze, prosto, ale z humorem. Nie sili się na górnolotne stwierdzenia, nie komplikuje przekazu. Pisze krótkimi rozdziałami, ale zawsze w tej formie potrafi zamknąć wywód. Czytanie „Macierzyństwa…” to prawdziwa przyjemność.
Co ja się będę rozpisywać. Polecam po prostu. Niezależnie od zapatrywań na sprawę posiadania potomstwa.
Tytuł: Macierzyństwo non-fiction. Relacja z przewrotu domowego
Autor: Joanna Woźniacka-Czeczott
Wydawnictwo: Czarne
Rok: 2012
Stron: 196
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.