Jeśli kogokolwiek zapytać, jakie nazwisko kojarzy mu się z programami przyrodniczymi, to w Polsce padną najprawdopodobniej dwie odpowiedzi: Krystyna Czubówna i David Attenborough. Niemniej, jakkolwiek głos Krystyny Czubówny chyba już zawsze pozostanie pewnym niezmywalnym memem w umysłach mojego pokolenia, to jednak ograniczała się ona do narracji. To samo memiczne miejsce w umysłach brytyjskiej publiczności zajmuje najprawdopodobniej David Attenborough, u nas rozpoznawalny równie dobrze, ale bardziej z bywania na wizji niż jako głos z offu.
I niedawno wydawnictwo Prószyński i s-ka wydała książkę sir Davida. Której marketing był dość mylący. Sama po przeczytaniu pierwszych materiałów promocyjnych byłam przekonana, że w moje ręce trafi jakaś książka popularnonaukowa, bardziej skupiająca się na opisach zwierząt, z jakimi autor miał do czynienia, niż na nim samym. Tymczasem okazuje się, że „Przygody młodego przyrodnika” to zbiór wspomnień. A konkretnie zbiór dość rozbudowanych relacji z trzech wypraw, w jakich Sir David brał udział na potrzeby zbierania materiałów do swojego pierwszego prawdziwego serialu przyrodniczego o tytule „Zoo Quest”.
„Zoo Quest” był serią wyprodukowaną w drugiej połowie lat pięćdziesiątych przy współpracy BBC i Londyńskiego Zoo. Wiecie, wtedy jeszcze część zwierząt wystawianych w ogrodach zoologicznych pochodziła z odłowu w naturze. I takie właśnie były założenia programu – jechało się gdzieś na kraj świata, łapało trochę drobniejszych zwierząt atrakcyjnych dla ogrodu zoologicznego i przy okazji filmowało te, których zabrać się nie dało (bo np. były zbyt wyspecjalizowane żywieniowy, żeby dało się je wykarmić w niewoli albo zbyt delikatne, żeby przeżyć transport) i co egzotyczniejszych tubylców. Książka zawiera opisy trzech takich wypraw – dwóch do Ameryki Południowej i jedna na Komodo.
Wszystkim relacjom właściwie bliżej do książek podróżniczych, niż przyrodniczych. Bo poza opisami łowów czy trudów związanych z transportem okazów z niedostępnej dżungli do bazy wypadowej, dużo możemy poczytać o przyziemnych perypetiach związanych z udawaniem się gdzieś daleko od cywilizacji (a ponieważ udawano się jakieś sześćdziesiąt lat temu, było tym trudniej), o interakcjach z tubylcami czy lokalną biurokracją oraz o lokalnych zwyczajach. I zauważyłam, że dużo przyjemniej i płynniej czyta mi się o tych wyprawach, gdzie jednak przeważały wątki związane ze zwierzętami – czyli obu Amerykańskich. Przez historie z Komodo brnęłam, bo o zwierzętach było tam niewiele, a narracja kręciła się raczej wokół biurokratycznych trudności związanych z poruszaniem się po kraju targanym buntami i powstaniami. Co samo w sobie niewątpliwie ciekawe, ale mnie te tematy nigdy zbytnio nie fascynowały.
Niemniej, polecam „Przygody młodego przyrodnika”. Zwłaszcza ludziom z pewnym zacięciem historycznym – bo oto można się przyjrzeć, jak to wszystko: od technik nagrywania po pozyskiwanie okazów wyglądało kilkadziesiąt lat temu. Albo tym, którzy pewnym sentymentem darzą postać Davida Attenborough. Przy czym narracja sir Davida jest bardzo przyjmie prowadzona, z gatunku tych bardziej poprawnych niż wybitnych literacko, ale za to miłych dla oka. Dodatkowo papierowe wydanie jest bardzo estetyczne – twarda oprawa, mnóstwo zdjęć, więc będzie się ładnie prezentowało na półce. Same plusy.
Książkę otrzymałam od wydawnictwa Prószyński i s-ka.
Tytuł: Przygody młodego przyrodnika Tytuł oryginalny: Adventures of a Young Naturalist. The Zoo Quest Expeditions
Tłumacz: Adam Tuz
Wydawnictwo: Prószyński i s-ka
Rok: 2018
Stron: 416
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.