środa, 13 kwietnia 2011

Latające miasto i problemy - "Miasto w przestworzach" Grag Keyes

Sponsorem niniejszej recenzji jest Aria, która wspaniałomyślnie podzieliła się książką. Dzięki!:)

Nie przepadam za książkami napisanymi na podstawie gier. Rzadko są czymś więcej niż dobrym czytadłem (a nawet dobrym czytadłem są rzadko…) i autorzy mają skłonność do popełniania w nich takich samych błędów, niezależnie od gry, do jakiej nawiązują. I gdyby nie recenzja Arii, to pewnie nawet nie dowiedziałabym się o istnieniu „Miasta w przestworzach”. Recenzja na tyle mnie przekonała, że wyłudziłam książkę od autorki tejże (recenzji oczywiście, nie książki – tą facet napisał) i postanowiła przeczytać, jak tylko weźmie mnie ochota na niezobowiązującą lekturę. No i właśnie parę dni temu mnie wzięła.

Na początku myślałam, że nie znam gry, w której świecie toczy się akcja książki. Potem jednak okazało się, że owszem, znam – grywał w tą serię swego czasu Luby i chętnie służył mi informacjami na temat świata przedstawionego. Mowa o serii „Elder Scrolls”, a konkretnie o jej IV części „Oblivion”, do której ma nawiązywać fabuła utworu.  Świat przedstawiony wygląda tak:

by Google Earth
Na Czarnych Mokradłach, w mieście Lilmoth, żyje sobie pewne dziewczę o imieniu Annaig. Zawsze miała talent do magicznych eliksirów, ale ojca, podupadłego szlachcica, nigdy nie było stać na opłacenie jej nauki w akademii magów. Toteż Annaig, jako dziewczę o bardzo żywym charakterze, zwyczajnie się nudzi i spędza dnie na szukaniu kłopotów w mieście. Towarzyszy jej w tym Mere-Glim, argonianin i najlepszy przyjaciel. Pewnego dnia okazuje się, że do Mokradeł zbliża się coś strasznego – latające miasto, które sieje śmierć wszędzie, gdzie tylko się pojawi. Jak łatwo można się domyślić, Annaig nie posłuchała „rady” ojca i nie wyniosła się z miasta. Po prostu zupełnym przypadkiem, wraz z Glimem… poleciała do niego. I tam utknęła w swoistej niewoli. Przedtem zdążyła jednak wysłać magicznego posłańca do jedynego bohatera, jakiego znała (z książek) – księcia Attrebusa.

Mere-Glim, argonianin.
Książę zaś wiadomość odbiera i, jako młody i przyzwyczajony do sukcesów idealista, postanawia ruszyć dziewczynie i światu na ratunek, nawet wbrew woli ojca. Niestety, tym razem bohaterowanie okazuje się dużo trudniejsze – już pierwszego dnia wyprawy gwardia księcia zostaje wyrżnięta w pień, a on sam dostaje się do niewoli. Zanim więc będzie mógł wyprawę kontynuować, czeka go weryfikacja oceny własnej osoby i swojego światopoglądu.


No to teraz oberwie się powieściopisarzowi, bo mam zamiar zacząć od minusów. Pierwszy i największy jest taki, że autorowi najwyraźniej w ogóle nie przyszło do głowy, że książkę mógłby zechcieć przeczytać ktoś, kto gry nie widział na oczy. O ile jeszcze fabuła jest zrozumiała nawet dla laika, o tyle świat przedstawiony pozostaje dla takiego delikwenta białą plamą, bo autor nie przejmował się takimi drobiazgami jak opisy ras, miast, krajobrazów i szczegółów charakterystycznych wyłącznie dla świata powieści. Czytelnik dostaje więc całą stertę nazw własnych i mniej własnych (czasem nawet w kilku językach), które kompletnie nic mu nie mówią. Moim ulubionym przykładem są tu khajici – jedna z ras występująca w powieści już od pierwszej strony. Na pierwszej stronie dowiadujemy się, że mają futra. „No fajnie – myśli sobie nieobeznany czytelnik – czyli coś jak wookies”. Po kolejnych 50 stronach lektury dowiadujemy się, że mają ogony – czyli ogoniaści wookies. Aż tu nagle po 200 stronach sypie nam się cały obraz postaci, bo okazuje się, że to nie żadne wookies, tylko zwyczajni ludzie-koty… Osobiście nie cierpię takich sytuacji, a w książce jest ich znacznie więcej.

Drugim minusem, który zasugerowałam już wcześniej, są opisy, a właściwie ich brak. Nie zrozumcie mnie źle, nie jestem fanką wielostronicowych rozważań nad zachodem słońca, ale w fantasy jakieś minimum jest jednak niezbędne. A tutaj nie ma prawie nic, uwagi autora doczekali się tylko główni bohaterowie, a i to nie za bardzo…

Trzeci minus jest związany z fabułą – autor zastosował bowiem najbardziej łopatologiczny sposób zapoznania z nią czytelnika. Otóż, gdy trzeba wtrącić nieco o historii regionu, albo o mechanizmie działania jakiegoś urządzenia odbywa się to w ten sposób, że bohater A idzie do bohatera B, a mądry bohater B udziela mu długich pouczeń w formie wykładu-elaboratu. Coś takiego kojarzy mi się jednoznacznie z Bardzo Złą Fantastyką.

Khajitanka z bratem.;)
Wylałam żale, czas więc teraz na plusy. Największym jest niezmiernie wciągająca fabuła. Prawda, że schematyczna, prawda, że przewidywalna, ale ma w sobie jednak coś takiego, że człowiek otwiera książkę na chwilę, patrzy, a tu już kolejne 50 stron przeczytane. Nie sposób się oderwać od przygód Annaig i Attrebusa, a czyta się je piorunem (na mnie nie patrzcie – dawałam sobie dodatkowy czas na robienie szkiców;)) – jeden, dwa wieczory i nawet się nie obejrzycie, a będziecie już na ostatniej stronie.

Kolejnym wielkim plusem są bohaterowie. Nie zaskakują co prawda głębią psychologiczną czy oryginalnością, ale nie powielają oklepanych schematów, co jest jednym z głównych problemów „growych” książek. Przedstawieni są bardzo barwnie i budzą szczerą sympatię. Czytelnik może się z nimi zżyć i zaczynają go poważnie interesować ich losy: cieszy się sukcesami postaci i smucą go porażki. Pan Keyes, tak jak nie ma ręki do tworzenia i opisu światów, tak zdecydowanie przejawia talent do bohaterów. I bardzo dobrze, bo to właśnie ratuje książkę.

Dodatkowym plusem jest piękna okładka, przyjemna czcionka i… cena. Stosując przelicznik wymyślony i użytkowany przez Pabla, z czystej ciekawości dokonałam pewnych obliczeń i wyszło mi, że cena jednej strony książki wynosi 6gr. To najlepszy wynik w tym roku – a jakoś bardzo dobra.

Podsumowując – pozycja raczej dla fanów fantasy, zaś lektura obowiązkowa dla fanów gry. Poza tym, mimo, że nie jest to właściwa literatura młodzieżowa, polecam ją raczej czytelnikom w wieku nastu lat. Koneserów może znudzić, no, chyba, że tak jak ja, mają ochotę na niewymagającą, ale pobudzającą wyobraźnię wyprawę do krainy pełnej dziwnych stworów i najprzeróżniejszych ras. Ta książka to po prostu świetna baja na majówkę – i dlatego nie żałuję czasu jej poświęconego. Mało tego, jeśli kiedyś wydawnictwo Amber wyda drugi tom tej dylogii (bo niestety, pierwszy nie wyjaśnia żadnego wątku – zakończenie jest na oścież otwarte), to z przyjemnością go przeczytam.

P.S. Mam nadzieję, że obrazki pomogły wam przedrzeć się przez kolejny z moich nieprzyzwoicie długich tekstów...

Tytuł: Miasto w przestworzach
Autor: Greg Keyes
Tłumacz:
Janusz Ochab
Tytuł oryginalny: The Infernal City
Cykl: Elder Scrolls
Wydawnictwo: Amber
Rok: 2010
Stron: 310

16 komentarzy:

  1. No właśnie mi mąż opowiada o tej serii gier, jak miał komputer 1GB i ona zajmowała 600MB ;) widziałam tę książkę i nawet się nad nią zastanawiałam.
    A, i powiedział, że jesteś bardzo zdolna - popieram, rysunki świetne :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja przez ponad połowę recenzji byłam pewna, że to ilustracje z książki i poważnie się zastanawiałam, na czym polega problem z wyobrażeniem sobie postaci, jeśli są tak ładnie graficznie przedstawione :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nigdy nie czytałam (chyba!) powieści napisanej na podstawie gry i nawet, gdybym nie przeczytała Twojej recenzji, z chęcią sięgnęłabym po taką powieść- to zawsze jakieś urozmaicenie, poza tym wrodzona ciekawość nie pozwoliłaby mi przejść obok takiej książki :D

    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Obliviona (Morrowinda zresztą też) ukończyłem z wielką przyjemnością swego czasu:) W sumie od tego momentu nie gram w ogóle (Risena jeszcze zmęczyłem po drodze), ale książkę posiadam a jakże! Czekam tylko cierpliwie na 2 tom i coś mi się wydaje, że się nie doczekam... Spodziewałem się, że książka nie będzie zrywać czapki, ale jak widzę, nie jest źle:))

    OdpowiedzUsuń
  5. Ha! Nareszcie ją przeczytałaś :D I te obrazki! Jestem w raju ^^
    Cudowna recenzja :) A teraz mi powiedz... Kiedy będzie kolejna część?! :P

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetna recenzja. Nawet jej długość mnie nie męczy. A obrazki świetne...
    PS. Masz literówkę w tytule.

    OdpowiedzUsuń
  7. Magda - To widzę, że w Eldred Scrolls już wszyscy grali.;) Dziękuję za uznanie, Tobie i mężowi.:)

    viv - Miło słyszeć, że ktoś mnie pomylił z profesjonalistą.;) Dziękuję.:)

    pandorcia - Jeśli będziesz miała ochotę na niezobowiązującą lekturę fantasy, to polecam. Z resztą, od książek na podstawie gier ostatnio coraz tłoczniej na półkach księgarń.:)
    Pozdrawiam również:)

    podsluch - to ja widzę, że tu już wszyscy grali, tylko mnie nie ciągnie. Może dlatego, że jestem raczej fanka strategii turowych (Heros III rules!;D).
    Tez czekam na drugą część i tez się obawiam, że sie nie doczekam... Ale nadzieja pozostaje.:) Bo lektura całkiem fajna, chociaż raczej jako czasozapychacz.

    Aria - Dzięki, cieszę się, że budzę takie pozytywne emocje.;D A kolejna sponsorowana recenzja może jeszcze przed świętami się pojawi.;)

    Serenity - Dziękuje:) A kiedy będzie coś nowego u Ciebie?;) Już poprawiłam.:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Miałam ją wczoraj w swoich łapkach i tak się zastanawiałam czy jej nie kupić (promocja w Matrasie). Spasowałam jednak. Obecnie za dużo rzeczy mam na głowie, a co za tym idzie, szkoda mi trochę czasu na takie pozycje. Myślę jednak, że kiedy się u mnie trochę zluzuje, sięgnę po nią. Może ładnie się uśmiechnę i poproszę o pożyczenie? ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. enedtil - możesz się ładnie uśmiechnąc do Arii, gdyż jej to książka (może troszkę niewyraźnie napisałam, że ona mi ją tylko pożyczyła).:) Ale jeśli teraz masz dużo na głowie i ewentualne ciekawsze pozycje do tego, to faktycznie szkoda czasu. To raczej ksiązka na leniwe popołudnie.:)

    OdpowiedzUsuń
  10. A produkuje się powoli. Ale na razie nie bardzo jestem z tego zadowolona, więc będę zmieniać i to potrwa trochę. Ale na Wielkanoc będziesz miała co czytać. A jak stoisz z czasem na długi weekend majowy? ^.^ Bo mam niecny plan.

    OdpowiedzUsuń
  11. Moreni
    Herosi rządzą! Ja pół życia straciłem na ta grę:D Absolutny hit:) Aż mam ochotę ją sobie instalnąć:) Ta gra wraz z Cywilizacjami... no co ja będę pisał:)
    Grałaś w darmowa Battle for Wesnoth (czy coś takiego)? Jak nie to polecam:) Dla fana turówek rzecz godna uwagi:)

    OdpowiedzUsuń
  12. Serenity - :)

    podsłuch - Ja Herosa III mam na pendrajwie w razie nagłego formatu dysku, żeby mi nie przepadł.;) Z kolei za Cywilizacjmi to nie bardzo, ale Luby uwielbia pasjami. O Battle for Wesnoth jeszcze nie słyszałam, ale wygląda ciekawie. Za to sama uwielbiam serię Disciples - I i II. I cierpię straszliwie, bo odmawiają mi współpracy z komputerem z bliżej niewyjaśnionych przyczyn...

    OdpowiedzUsuń
  13. Disciples jest świetne! U brata grałem w trójkę też, ale niestety kiepska jest. Za to dwie pozostałe części zajechałem mocno:) Battle polecam! Małe wymagania, setki scenariuszy, lvlowanie jednostek... świetna gierka:)

    OdpowiedzUsuń
  14. Gry "The Elder Scroll" uwielbiam i spędziłam przy nich bardzo dużo czasu, więc zobaczę, jak książka wpłynie na kogoś, kto jest już obeznany ze światem gry. Moja przyjaciółka po lekturze stwierdziła, że książka momentami bywa nudna biorąc pod uwagę możliwości jakie daje pierwowzór. Pozostaje tylko się przekonać :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Niestety nie było mi dane zagrać w tę część Elder Scrollsa, ale mimo to z przyjemnością zapoznałbym się z tym tytułem ;) Książki na podstawie gry, to dla mnie coś zupełnie nowego. Dodam jeszcze, że przedstawiona okładka prezentuje się bajecznie!

    OdpowiedzUsuń
  16. Po książkę na pewno sięgnę, chociażby z jednego powodu - uwielbiam serię gier the Elder Scrolls, a Morrowind to gra mojego dzieciństwa:D Akurat Khajici, to jedna z moich ulubionych ras;] A brak opisów miejsc, dużo nazw - nie jest mi to straszne:D

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...