czwartek, 25 listopada 2010
Tysiąc kwiatów wiśni - "Ulica tysiąca kwiatów" Gail Tsukiyama
Z czym przeciętnemu Polakowi kojarzy się Japonia? Z technicznymi nowinkami, z samurajami, z suszi i sumo. Młodszemu pokoleniu jeszcze z mangą i anime. Ale ile tak naprawdę jest osób, które chciały dowiedzieć się czegoś więcej o Kraju Kwitnącej Wiśni? Niewielu jest w ogóle takich, których interesuje kraj tak bardzo oddalony kulturowo, że trudno im sobie nawet wyobrazić mentalność jego mieszkańców.
Stosunkowo niewielu, bo większość kojarzy ten wysiłek poznania z wertowaniem nudnych jak sprawozdanie z obrad sejmu opracowań geograficznych czy socjologicznych. „Ulica Tysiąca Kwiatów” jest właśnie rozwiązaniem dla tych, którzy chcieliby wiedzy, ale nie w naukowym opracowaniu. I chociaż podejrzewam, że Japonia opisana w tej powieści już dawno nie istnieje (wszak to kraj bardzo dynamiczny), to warto, naprawdę warto.
Historia zaczyna się w roku 1939. Wtedy poznajemy dwóch braci, po śmierci rodziców wychowywanych przez dziadków. Hiroshi i Kenji, bo tak chłopcy mają na imię, różnią się jak ogień i woda: starszy Hiroshi jest silny i pewny siebie, lubiany przez rówieśników i popularny w szkole. Kenji to bardzo cichy i wrażliwy chłopiec, który w szkole ma problemy z „kolegami”. Obu braci łączy jedno: każdy z nich ma marzenie i nie boi się włożenia nawet największego wysiłku w to, ażeby się spełniło. Niedługo jednak wojna da o sobie znać. Poznajemy też dwie dziewczynki, siostry Haru i Aki. Czy wojna pokrzyżuje plany chłopców? Czy cała czwórka kiedyś się spotka?
„Ulica tysiąca kwiatów” to typowa saga rodzinna, umieszczona w egzotycznej dla człowieka zachodu Japonii. Akcja rozgrywa się na przestrzeni prawie trzydziestu lat, więc autorka miała ogromne pole do popisu. I udał jej się ten popis znakomicie. Poczułam się urzeczona obrazami malowanymi niczym pejzaż akwarelowy, ale za pomocą słów, nie barwników. Atmosfer powieści całkowicie mną zawładnęła, pozwalając zwiedzić ulice Tokio zarówno w burzliwych czasach wojny, smutnym okresie okupacji, ale także podczas późniejszej prosperity czy przedwojennego spokoju. Było to możliwe nie tylko dzięki rozmachowi pisarki, ale też dzięki drobnym detalom, takim jak wplatanie japońskich słówek, opisy tradycji czy nienachlane nawiązania do mentalności Japończyków. Bardzo wiele uwagi pani Tsukiyama poświęciła szczególnie dwóm dziedzinom. Pierwsza to walki sumo. Chociaż ciekawe wielce, jednak nie trafiły do mnie te opisy rytuałów zapaśniczych tak bardzo, jak druga dziedzina. Ową drugą dziedziną jest tworzenia masek teatru no („o” powinno być z akcentem, ale nie potrafię go zrobić). Jako że sama czasem coś tam plastycznego stworzę, opisy pracy artystów rzeźbiarzy i ich stosunku do tworzonych masek z miejsca spotkały się ze zrozumieniem i podbiły moje serce. A to jeszcze nie koniec zalet.
Kolejną mocną stroną są sami bohaterowie. Autorka bowiem nie ograniczyła się do postaci głównych, ale stworzyła całe mnóstwo bohaterów dalszoplanowych i epizodycznych, których mogliby jej zazdrościć Prus i Sienkiewicz (a i Martin by się nie powstydził). Mało tego, że są to postacie kompletne, każda ma swoją historię i indywidualną osobowość, to jeszcze żadna nie występuje li tylko sobie a muzom. Każda coś wnosi, a niekiedy potrafią kompletnie zaskoczyć. Dla mnie miłym zaskoczeniem było też to, że pani Tsukiyama nie dręczy swoich bohaterów nadmiernie, jedynie w celu pokazania, że świat jest okrutny (jak chociażby wyżej wymieniony Martin). Owszem, spotykają ich nieszczęścia, ale nie częściej, niż wskazują zwykłe statystyki. Drugą stroną medalu jest to, że przy takim natłoku postaci mniej zaprawiony czytelnik może się pogubić. Dlatego zalecam czytanie uważne.
Nie ukrywam, że pochłonęła mnie całkowicie Japonia z zapasami sumo, pięknymi ogrodami, kolorowymi kimonami na ulicach i przepiękną, niespotykaną sztuką. Zdaję sobie sprawę z tego, że na początku XXI wieku większość rzeczy, które kiedyś na Ulicy Tysiąca Kwiatów widywano codziennie, już nie istnieje. Ale książka ta jest z pewnością powieścią, po której można zakochać się w Japonii jako takiej, nie wykreowanej przez mnożące się jak króliki na wiosnę mangi (przeciwko którym skądinąd nic nie mam, jeden tytuł nawet bardzo lubię). Zachęcam tych, którzy lubią sagi rodzinne, tych, którzy Japonię już kochają i tych, którzy dopiero chcą pokochać. A najbardziej zachęcam tych, którzy lubią dobrą książkę.
Tytuł: Ulica tysiąca kwiatów
Autor: Gail Tsukiyama
Tłumacz: Małgorzata Grabowska
Tytuł oryginalny: A Street of Thousant Blossoms
Wydawnictwo: Świat Książki
Rok: 2009
Stron: 464
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Hmm sag rodzinny nie trawię, w Japonii fajni są tylko samuraje i nie chcę jej polubić... ale z drugiej strony lubię dobre książki:)
OdpowiedzUsuńPo zastanowieniu jednak kwiatki na okładce przeważył szalę;)
Ale nie uwierzę, że postacie są konkurencyjne z tymi od Martina;)
Okładka jest niesamowita ;)
OdpowiedzUsuńPostacie są ciekawe i przekonałaś mnie do sięgnięcia po ta książkę xD.
podsluch - Tak sobie myślę, że jednak nie jest to gatunek, który zaliczasz do swoich ulubionych.;) Ale jeśli dopadnie Cię specyficzna chęć, to polecam. Co do Martina, to będę upierać się, że są porównywalne. Z tą różnicą, że w "Pieśni Lodu i Ognia" wszyscy bohaterowie są albo źli, albo okrutni, albo podstępni, albo niewinnie cierpiący, albo wszystko na raz.;) Tutaj mamy raczej do czynienia z tą jaśniejszą stroną ludzkiej natury, a człowiek jest niestety tak skonstruowany, że to okropności wydają mu się bardziej realistyczne.;)
OdpowiedzUsuńSamash - Okładka zrobiła furorę wśród moich znajomych.:) Mam nadzieję, że spodoba Ci się treść powieści tak samo, jak i mi.:)
Mam ochotę na tę książkę, ale przyszło mi już przeczytać takie, z podobnego jej nurtu, które mocno mnie rozczarowały, podchodzę więc i do "Ulicy..." dosyć ostrożnie. Dasz mi słowo honoru, że warto ją mieć i czytać? :) Jesteś pewna? :)
OdpowiedzUsuńHehe, widzę Moreni że stałaś sie rzecznikiem Tsukiyamy;) Książka naprawdę ma coś w sobie. Wielowątkowość, atmosfera magii, postaci nie czarnobiałe ale stworzone z całą gamą szarości. Styl jak dla mnie bardzo wyszukany, subtelny. Było kilka potknięć o czym napisałam u siebie w recenzji, ale przyznaję, książka mnie zaskoczyła bardzo pozytywnie. Okładka cudna w swej prostocie.
OdpowiedzUsuńMoreni, jeśli idzie o Hiroshiego, ja się w zasady sumo nie zagłębiałam. Być może faktycznie bohater nie był otyły czy nawet tłuściutki, ale rozbawiło mnie ciągłe upewnianie o tym czytelnika przez autorkę:) A niechby sobie Aki i Haru gustowały w tłuścioszkach, co to komu szkodzi:)
Jabłuszko - muszę przyznać, że w trakcie lektury przeszła mi przez głowę myśl, że warto byłoby postawić własny egzemplarz na półce...:) Ale ja do książek głównonurtowych praktycznie nie wracam, więc raczej u siebie nie postawię. Czytać na pewno warto, czy warto mieć, pozwolisz, że się nie wypowiem, bo to kwestia indywidualna, czy się później wróci do książki.
OdpowiedzUsuńMooly - A stałam się, bo sobie zasłużyła.;) Z tymi potknięciami, które wymieniłaś w swojej recenzji w zasadzie się zgadzam, tyle, że u mnie rozpłynęły się gdzieś pomiędzy zachwytami.;)
Na informacje o granicach wagi natrafiłam kiedyś przypadkiem w innej książce.;) Tak sobie dziś myślałam nad tą kwestią (bo rzeczywiście to ciągłe napomykanie o sylwetce było niezamierzenie zabawne) i doszłam do wniosku, że to zagranie pod amerykańskiego czytelnika. Jak donieśli amerykańscy naukowcy, statystyczny Amerykanin grubasów nie lubi, uważa ich za głupich i leniwych. A sumo kojarzy się właśnie z grubasami. Stąd autorka tyle wysiłku wkłada w udowodnienie, że jej bohater gruby nie jest. Chyba żaden pisarz by nie chciał, żeby wygląd postaci wypaczył jej odbiór przez czytelnika.;)
No jeśli taką hipotezę stawiasz na usprawiedliwienie autorki to ja chętnie się pod nią podpiszę i autorkę rozgrzeszę, bo książka jej się nadzwyczaj udała:) Faktycznie aż tak globalnie na ten zabieg nie patrzyłam. Widzocznie my, Polacy (może zabrzmi to nieco "megalomańsko") patrzymy "głębiej":)
OdpowiedzUsuńMooly - Nie wiem, czy głębiej, może po prostu pewne rzeczy nam mniej przeszkadzają, niż Amerykanom. A może po prostu nas jeszcze nikt pod tym kontem nie badał.;)
OdpowiedzUsuńDziękuję za odpowiedź :)
OdpowiedzUsuńChyba sobie wrzucę tę pozycję do kolejki. Co prawda za sagami nie przepadam, ale ostatnio poczułam zew literatury japońskiej, a magiczny nastrój będzie dobry na wyciszenie...
OdpowiedzUsuńOsobiście mogę Ci z literatury japońskiej polecić "Dziwną historię o upiorach z latarnią w kształcie piwonii".
Lubię sagi rodzinne - bardzo. O Japonii książki również. Zresztą ta książka już kiedyś wpadła mi w oko w księgarni. Cieszę się, że warto ją przeczytać.
OdpowiedzUsuńOj, od jakiegoś czasu mam ochotę na wyprawę do Japonii. Kiedyś dużo o niej czytałam, a ostatnio jakaś posucha się zrobiła, w bibliotece tylko Murakami... Oj, chętka mnie wzięła na tę sagę, oj wzięła... ;)
OdpowiedzUsuńJaponia jest jednym z najbardziej fascynujących (mnie) miejsc na kuli ziemskiej. Odwiedzenie jej jest wspólnym marzeniem - moim i narzeczonego. Mam nadzieję, że kiedyś się wybierzemy, żeby zasmakować trochę tamtejszej kultury.
OdpowiedzUsuńDo zapoznania się z książką zachęciłaś - fajnie, że czasem znajduję coś dla siebie w Twych progach, bo - jak wiesz - w gustach mijamy się bardzo :)
Jabłuszko - Proszę bardzo:)
OdpowiedzUsuń1magdasz - Hm, pierwsze słyszę o tej książce. Tytuł nietuzinkowy, ale lubię takie.:) Poszukam w bibliotece.;)
beatrix73 - myślę, że w takim razie przypadnie Ci do gustu.:)
Lili - mam nadzieję, że z zaspokojeniem tej chętki nie będziesz miała problemu.:)
Futbolowa - po przeczytaniu powieści mnie również naszła chęć odwiedzenia Japonii. Chociaż jak mniemam, nie tak duża, jak Twoja.;) E tam, mijamy się w gustach; powiedziałabym raczej, że płaszczyzny naszych zainteresowań na pewnej powierzchni się nie pokrywają.;)
Jakiś czas temu upatrzyłam tą powieść jako swoją potencjalną ofiarę i w sumie nie wiem dlaczego jeszcze jej nie przeczytałam.
OdpowiedzUsuńBardzo nastrojowa okładka. Lubię takie :) .
OdpowiedzUsuńChętnie sięgnę po tą sagę. Nie miałam do czynienia jeszcze nigdy z książkami opisującymi tą zupełnie dla nas obcą kulturę, ale mam zamiar się poprawić.
Pozdrawiam
Lena173 - To masz okazję nadrobić zaległości.;)
OdpowiedzUsuńElina - Zdanie w kwestii okładki podzielam.:) Dla mnie też to było pierwsze zetknięcie z kulturą Japonii, a po opinii widać, że książka się nadaje do rozpoczęcia znajomości.:)
Okładka cudowna, a i sama książka wydaje się być taka. Na pewno przeczytam, muszę tylko wykombinować, jak ją dorwać i postawić na swojej półce... :>
OdpowiedzUsuńDopisuje na listę :)))
OdpowiedzUsuńJuż gdzieś czytałam recenzję tej książki i muszę przyznać, że teraz czuję się jeszcze bardziej zachęcona ;)
OdpowiedzUsuńNie lubię sag rodzinnych, ale recenzja baaardzo zachęcająca :)
OdpowiedzUsuńNa liście jest od jakiegoś czasu:)
OdpowiedzUsuń