Jeśli przyjrzeć się zdjęciom okładki „Wilkena” zamieszczonym w Internecie, można się przestraszyć. Spogląda na nas wyleniały psi pysk, którego nie jeden rodzic bałby się pokazać dziecku. Ale to tylko pozory! Mnie dała odpowiedni pogląd na książkę dopiero recenzja Arii, która (Aria, nie recenzja) też mi wspaniałomyślnie pożyczyła książkę (dzięki wielkie!). I co się okazało po naocznych oględzinach „w realu”? Że równie urzekającej okładki nigdy nie widziałam. Wystarczy lekko ją przechylić, aby na naszych oczach wyleniały wilczek zamienił się w chłopca. I tylko oczy pozostają te same. A i w środku książka zrobiona jest niezwykle przyjaźnie: spora czcionka i interlinie nie męczą wzroku, więc mali czytelnicy mogą sami poznawać przygody pewnego chłopca i jego najlepszego przyjaciela. A teraz…
…a teraz wyobraź sobie… Masz trzynaście lat. Dziadek właśnie obiecał spełnić jedno z twoich największych marzeń: jedziecie obejrzeć szczeniaka owczarka niemieckiego, albinosa, którego chce sprzedać znajomy dziadka. Po przyjeździe okazało się jednak, że pies o którym mowa szczeniakiem był, ale trzy lata temu. W dodatku wygląda, jakby ktoś powyskubywał mu losowo wybrane kępki sierści i śmierdzi krowim łajnem, w którym przed chwilą się wytarzał. Masz absolutne prawo być rozczarowanym prawda? Nat

Wygląda na to, że pani Di Toft dokonała nie lada ekwilibrystyki. Z jednej strony wpisała się w nurt wampiryczno – wilkołacki, który od czasów „Zmierzchu” panuje niepodzielnie na półkach z literaturą młodzieżową, z drugiej udało jej się napisać powieść, która nie jest typowym romansem dla trzynastolatek. Wręcz przeciwnie: jest to urzekająca powieść przygodowa, w której akcja wartko płynie i nie ogranicza się do wzdychania biednego dziewczęcia do obiektu marzeń. Udało jej się zastosować nawet kilka nowatorskich rozwiązań (między innymi tytułowy wilken, który jest przesympatyczny i nigdzie indziej nie spotykany). I chociaż starszego czytelnika zwroty akcji raczej nie zaskoczą, to młodszy będzie czytał z wypiekami na twarzy, tak jak ja niegdyś pierwszy tom przygód małego czarodzieja (chyba wszyscy wiedzą, o kim mowa, prawda?;)).
Nawet styl pisania pani Toft jest zbliżony do pani Rowling, chociaż akcenty humorystyczne rozkładają się u nich zupełnie inaczej. Powieść napisana jest prosto, lecz żywo, bohaterowie zdają się stać nam przed oczami niczym na filmowym ekranie. Tłumaczowi również należy się uznanie za kawał dobrze wykonanej roboty. Nie mam mu nic do zarzucenia, ale jakiś mały, złośliwy diablik we mnie dziwił się, dlaczego autorka wytłumaczyła, co to jest wyżymaczka, ale nie pisnęła słówka o tym, co to znaczy „oniryczny”… Ale to bardzo małostkowy diablik, więc go zignoruję.
Dla mnie „Wilken” jest godnym następcą „Harrego Pottera”. I wielka szkoda, że nie miał takiej promocji jak mały czarodziej czy choćby „Eragon” (w przeciwieństwie do niego, „Wilken” byłby jej wart). Książka nie tylko bawi, ale jednocześnie, mimochodem, pokazuje, jak wielka jest wartość przyjaźni. Mam tylko nadzieję, że pani Toft ma plan na dalsze części i ta magiczna książeczka nie przeistoczy się w ciągnący się jak stara guma do żucia, chaotyczny cykl.Ostrzegam tylko wszystkich rodziców, którzy zdecydują się sprezentować „Wilkena” swojej progeniturze: przygotujcie dodatkowe fundusze na wyprawkę dla szczeniaka. Ewentualnie dobre argumenty, które uzasadniałyby waszą odmowną odpowiedź na usilne błagania dziecka o „szczeniaczka, najlepiej takiego białego owczarka niemieckiego”.
*Portret Woody'ego wykonałam sama. Na papierze wygląda nieco lepiej, ale nic nie poradzę na ograniczenia sprzętu skanującego.:(
Tytuł: Wilken: Bracia krwi
Autor: Di Toft
Tłumacz: Jarosław Włodarczyk
Tytuł oryginalny: Wolven
Cykl: Wilken
Wydawnictwo: Bukowy Las
Rok: 2010
Stron: 310