Eric-Emmanuel Schmitt to jeden z
bardziej lubianych przeze mnie pisarzy. Zazwyczaj porusza tematy filozoficzno
emocjonalne, związane bardziej z człowiekiem jako takim, niż z aktualnymi (czy
też ponadczasowymi) problemami świata. Dlatego też spodziewałam się, że w
„Ulissesie z Bagdadu” będzie podobnie: autor wykorzysta postać emigranta w celu
poruszenia zagadnienia bardziej ogólnego. Jednak tak się nie stało.
Saad Saad jest Irakijczykiem.
Przetrwał z rodziną czasy władzy Saddama Huseina (prawdę mówiąc, był wtedy
jeszcze bardzo młody), chociaż starty były dotkliwe. Jednak dopiero chaos
panujący po wyzwoleniu Iraku i tragedie, jakie to za sobą pociągnęło przelały
czarę goryczy – Saad, jak współczesny Odyseusz, wyruszył na tułaczkę w
poszukiwaniu szczęścia w niemal mitycznym, wyidealizowanym Londynie.
Autor nieprzypadkowo posłużył się
w tytule imieniem Ulissesa. Podróż Saada ma pewien wymiar mityczny. Spotyka on
bowiem te same przeszkody, co homerycki bohater, przycięte jednak na miarę
naszych czasów. Rolę mitologicznych potworów często pełnią ludzie, nieczuli na
krzywdę kogoś na tyle zdesperowanego, żeby w nieludzkich warunkach uciekać z
własnego kraju.
Poza wymiarem ściśle fabularnym,
jest to opowieść o humanizmie, a właściwie jego braku w europejskiej cywilizacji.
Schmitt pragnie ukazać hipokryzję Europejczyków, którzy mimo unii i szczytnych
idei egalitaryzmu ciągle wolą postrzegać ludzi jako równych i równiejszych.
Najprostszym kryterium podziału jest miejsce urodzenia, zupełnie przecież
przypadkowe. Autor stara się też uzmysłowić swego rodzaju bezsilność krajów
zachodu wobec zbrodni i krzywd dziejących się w innych rejonach świata – często
bowiem interwencja kończy się w momencie, kiedy interweniujący orientują się,
że jest gorzej, niż było przed ich przybyciem. Masakry i niepokoje nie ustają,
a granice się uszczelnia, żeby nękany nimi lud nie mógł szukać szczęścia gdzie
indziej. Trudno znaleźć wyjście z tej sytuacji.
Tym razem Schmitt nie daje
czytelnikowi po homerycku szczęśliwego zakończenia. Bagdadzki Ulisses nie jest
bowiem żadnym bohaterem – jest tylko zwykłym człowiekiem. Niczym się nie różni
od setek imigrantów, którzy każdego roku przekraczają zieloną granicę albo cały
swój majątek oddają przemytnikom. Dlatego też autor do końca trzyma się tej
nici realizmu. Zapewne liczy na to, że zwróci uwagę na problemy ludzi podobnych
do Saada Saada.
„Ulisses z Bagdadu” to książka
inna od tych powieści Schmitta, które znam. Bliższa ponuremu realizmowi, prawie
wyprana z optymizmu i bardzo przejmująca, tchnąca jednocześnie poczuciem
beznadziei i najczystszą, głupią nadzieją. Raczej nie nadaje się na plażę, ale
gdyby ktoś miał ochotę na odrobinę refleksji, polecam.
Tytuł: Ulisses z Bagdadu
Autor: Eric-Emmanuel Schmitt
Tłumacz: Jan Maria Kłoczowski
Tytuł oryginalny: Ulysse from Bagdad
Wydawnictwo: Znak
Rok: 2010
Stron: 320
Autor: Eric-Emmanuel Schmitt
Tłumacz: Jan Maria Kłoczowski
Tytuł oryginalny: Ulysse from Bagdad
Wydawnictwo: Znak
Rok: 2010
Stron: 320