„Przędza” od dawna mnie intrygowała. Z jednej strony pomysł na świat tam przedstawiony wydawał mi się fenomenalny (i budził skojarzenia z „Fionavarskim gobelinem” – niesłuszne, jak się okazało), z drugiej okładkowy blurb groził banalnym młodzieżowym romansidłem. Ostatecznie postanowiłam zaufać renomie wydawcy, która sama w sobie znamionuje jakość (w końcu Dukaj i Huberath to od nich) i z duża dozą dobrej woli wzięłam się za lekturę.
Kiedy dziewczyna w Arrasie kończy szesnaście lat, musi przystąpić do obowiązkowego egzaminu, sprawdzającego jej zdolność tkania materii świata. Jeśli go zaliczy, zostanie Kądzielniczką i będzie do końca życia opływać w luksusy, ciesząc się władzą i przywilejami. Jednak rodzice Adelice nie chcą, aby ich córka zdała egzamin, a ponieważ dziewczyna zdradza oznaki ogromnego talentu, od dziecka uczą ją go maskować. Podobno nie chcą, żeby córka została zdeprawowana przez ogromną władzę, która jest udziałem Kądzielniczek. Niestety, Adelice zdaje testy i trafia do Zakonu, szkolącego dziewczęta do odpowiedzialnego zadania tkania materii świata. Tam okazuje się, że rzeczywistość znacznie się różni od strumieniowych i prasowych przekazów.
Zacznijmy może od tego, co mi się w powieści nie podobało, mianowicie głównej bohaterki. Wydawca gdzieś na okładce określił ją mianem charyzmatycznej, ale nie za bardzo mogę się z nim zgodzić. Adelice to po prostu nieprzeciętnie uzdolniona przeciętna nastolatka, która miast obiecanej charyzmy posiada impulsywny charakter i niewyparzoną gębę oraz umiejętność następowania na odcisk wpływowym ludziom, którzy i tak jej nie lubią. Przy tym trzeba oddać autorce, że charakter zbuntowanej młodzieży oddało bardzo trafnie, a sama Adelice jest postacią obiektywnie dobrze napisaną. Szczególnie widać to w momentach, gdy pani Albin opisuje poczucie zagubienia i osaczenia dziewczyny w zupełnie obcej rzeczywistości Zakonu. Niemniej, autorka użyła kilku zabiegów, które stawiają Adelice Lewys niebezpiecznie blisko granicy, za którą już tylko Mary Sue (podejrzewam, że jest to wina trochę braku doświadczenia pisarki, a trochę przyjętego sposobu narracji), a nie wydaje mi się, żeby to była zamierzona gra z konwencją. Po pierwsze, Adelice jest jedną z niewielu postaci, które posiadają własny charakter. Poza nią bohaterów będących indywidualnościami można policzyć na palcach jednej ręki (swoją drogą, powieść jest ogólnie bardzo uboga w bohaterów, ale może to i lepiej). Po drugie, mimo że znajduje się w budynku zajmowanym praktycznie przez same kobiety, wszystkie dostępne portki latają właśnie za nią (nawet te podstarzałe i dobrze sytuowane). Po trzecie wreszcie, wolno jej o wiele więcej, niż każdej innej Kądzielniczce. Trzeci zarzut można wyjaśnić niezwykłym talentem, półtora z pozostałych pierwszoosobową narracją, która automatycznie stawia głównego bohatera w centrum uwagi i ułatwia usuwanie pozostałych poza nawias, ale wciąż zostaje pytanie, czemu Adelis tak mało interesuje się innymi ludźmi.
Pozostawmy jednak kwestię głównej bohaterki i przejdźmy do pozostałych. Jak już pisałam, niewielu z nich może poszczycić się własnym charakterem. Pani Albin ma skłonności do tworzenia postaci z potencjałem, którego później nie wykorzystuje. Taka na przykład Maela jest wrednym, złośliwym babsztylem, który nie lubi naszej Adelice właściwie nie wiadomo dlaczego. Autorka próbuje ratować sytuację dodając zawiedzione nadzieje karierowiczki a później zazdrość o chłopaka, ale to wszystko wypada jakoś sztucznie i mało wiarygodnie. Zmarnowanym potencjałem jest również Enora, z którą co prawda autorka przygotowała świetny plot twist, ale można było z tej postaci wyciągnąć znacznie więcej, zwłaszcza w obliczu problematyki, do poruszenia której została wykorzystana. Świetnie natomiast naszkicowano sylwetki dwóch osób dzierżących największą władzę w świecie Adelice: Prządki Loricel i dygnitarza Cormaca. Dzięki nim autorka pięknie podsumowała różne sposoby postrzegania dobra ogółu – a czytelnik od razu wie, który jest właściwszy (nie, to nie jest przytyk – jakkolwiek niejednoznacznych bohaterów lubię, tak uważam, że w powieściach młodzieżowych niezbędna jest jednoznaczna ocena pewnych postaw).
Pierwotnie polska okładka "Przędzy" miała być taka. |
Pora przejść do tego, co w książce się podobało. Jest to fenomenalny świat przedstawiony. Dobrze, może jest zarażony modnym ostatnio wśród young adult dystopizmem, ale mimo tego pozostaje oryginalny. Ogromnie podoba mi się pomysł świata jako skomplikowanej tkaniny o wielu stopniach złożoności, który osoba o odpowiednich umiejętnościach może kształtować wedle woli, ale który jest tak delikatny, że aby nie dopuścić do jego rozpadu trzeba czuwać dniem i nocą. Podoba mi się też organizacja, jaką autora wymyśliła do sprawowania rządów w tym świecie. I nie jest to podobanie się na zasadzie poczucia braterstwa poglądów. Raczej takie, które wyrosło z przeświadczenia, że właśnie tak mogłoby być, choćby nie wiem jak bardzo nam się to nie podobało. Mogłabym tak jeszcze długo, ale prawdziwa natura Arrasu jest jedną z najciekawszych zagadek powieści, więc nie będę spoinować.
Kilka słów na temat problematyki poruszanej w „Przędzy”, która jest różnoraka i bardzo ciężkiego kalibru. Krótko wymienię: totalitaryzm, seksizm, homofobia, manipulowanie faktami przez władze i najważniejsza chyba kwestia totalnej kontroli. Troszkę za dużo tych grzybków w barszczu, czasem nie wszystkie logicznie się łączą, a wszystkie wydają się wprowadzone tylko po to, aby podkreślić grozę sytuacji, w której władza dąży do przejęcia całkowitej kontroli nad wszelkimi aspektami życia obywateli. Sam główny problem bardzo ładnie pani Albin wyszedł: dostaliśmy polityków, którzy gładko mówią o tym, że kolejne zakazy i nakazy to wyłącznie kwestia dobra społecznego i bezpieczeństwa, ale tak naprawdę widać, że są napędzane strachem przed utratą stołka i przywilejów oraz najzwyklejszym pragnieniem posiadania jeszcze większej władzy, niż dotychczas. Szkoda tylko, że inne, niemniej ważkie problemy, robią za tło.
Rozpisałam się strasznie – jeśli ktoś sumiennie doczytał do tego miejsca, to gratuluję. Czas, by podsumować „Przędzę”. Jest to z pewnością jedna z ciekawszych powieści young adult, jakie miałam okazję czytać, pomimo mocno wyświechtanego sposobu, w jaki autorka serwuje nam wątek romantyczny. Nie koncentruje się na nastolatkach ratujących świat i stara się poruszać ważkie problemy, oferując jednocześnie interesującą fabułę. Co prawda od pierwszoosobowej narracji w czasie teraźniejszym niektórzy mogą się odbić, ale nie jest tak źle, jak mogłoby się wydawać. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że wydawnictwo wypuści i drugi tom opowieści, bo pierwszy to raczej preludium do właściwej historii i nie dość, że pozostawia więcej pytań, niż odpowiedzi, to kończy się klasycznym cliffhangerem. I choć mam w nosie, który z pięknych chłopców zostanie z Adelice, z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg.
Tytuł: Przędza
Autor: Gennifer Albin
Tytuł oryginalny: Crewel
Tłumacz: Łukasz Małecki
Cykl: Przędza
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Rok: 2013
Stron: 389
Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Literackiego.
Tytuł: Przędza
Autor: Gennifer Albin
Tytuł oryginalny: Crewel
Tłumacz: Łukasz Małecki
Cykl: Przędza
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Rok: 2013
Stron: 389
Książka jest fajna i bardzo szybko się ją czyta :D Jestem ciekawa co autorka wymyśli w kolejnym tomie :)
OdpowiedzUsuńŻe się szybko czyta to fakt.;D Też ciekawa jestem, bo widać, że autorkę stać na oryginalne pomysły.
UsuńMiałam przyjemność czytać tę książkę. Bardzo mi się spodobała. Obecnie wyczekuję kontynuacji :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam!
Miłośniczka Książek
To w sumie jak ja.;)
UsuńA tu mnie zaskoczyłaś:-) Ale dobrze, dobrze, czuję się zachęcona tym "fenomenalnym światem przedstawionym"...
OdpowiedzUsuńSiebie też zaskoczyłam.;) Autorce co prawda nie udało się ustrzec pewnych błędów - jak płytkie, jednowymiarowe postacie - ale potrafi czytelnika nieźle zaskoczyć i ma ciekawe pomysły, więc sądzę, że warto.:)
Usuńchętnie przeczytam :) sama okładka przyciąga już wzrok :)
OdpowiedzUsuń