Kojarzycie kryminały w klimacie noir? Takie stare, najczęściej czarnobiałe i amerykańskie filmy, gdzie to sterany życiem detektyw w swoim obskurnym biurze chla whisky na potęgę/pali jak smok, użalając się nad swoim marnym losem? No to teraz wyobraźcie sobie, że ktoś spróbował przenieść to w realia fantasy. Osobiście uważam takie posunięcie za ciekawy zabieg, choć często nieudany (najczęściej wtedy, kiedy pomysł na samą kryminalną intrygę jest słaby – dekoracje mają tu rolę drugorzędną, choć fantastyczny świat daje czasem takie możliwości rozwinięcia fabuły, o jakich w realistycznej powieści można tylko pomarzyć).Tymczasem Daniel Polansky oddał w ręce czytelników właśnie taką historię. Czy się obroniła?
Opiekun nie jest detektywem (nie jest też żadnym opiekunem, ale tak go nazywają w światku). Kiedyś nim był, ale to stare czasy. Obecnie zajmuje intratną posadę drobnego handlarza narkotykami, przemierzając zaułki Podłego Miasta w poszukiwaniu klientów. Niemniej, kiedy sprzed własnego domu znika mała dziewczynka, to Opiekun jest osobą, która znajduje jej zmasakrowane ciało. Właściwie powinien tę sprawę przekazać odpowiednim służbom i pójść swoją drogą, ale stare nawyki nie dają się tak łatwo wyplenić. Były detektyw postanawia wykorzystać swoje przestępcze kontakty do znalezienia mordercy. Nawet nie podejrzewa, w jakie szambo się przez to wpakuje…
Przeczytaliście zarys fabuły? No to teraz powiedzcie mi, w jakich realiach będzie się ona rozgrywać. Nie wiecie? Za to właśnie dowiedzieliście się, jaki jest największy problem powieści – niedostatki świata przedstawionego. Z tym, że mamy tu do czynienia z dość osobliwym przypadkiem: widać, że autor dokładnie sobie zaplanował, jak ma wyglądać Podłe Miasto, jak sytuacja polityczna Imperium, jakie grupy etniczne zamieszkują poszczególne dzielnice i co się działo pięć, dziesięć i dwadzieścia pięć lat wcześniej. Krótko mówiąc, skrupulatnie odrobił pracę domową, która jest psim obowiązkiem każdego pisarza-demiurga. Jednak później najwyraźniej zbyt restrykcyjnie swój tekst zredagował. Efektem jest świat z ogromnym potencjałem, o którym czytelnik dowiaduje się zbyt mało, żeby weń wsiąknąć. Opisy są rzadkie i skąpe (im dalej w książkę, tym częstsze i obfitsze, ale to wciąż zbyt mało), nie pozwalają na zbudowanie pełnego obrazu miejsca akcji. A w przypadku „Strażnika Podłego Miasta” jest to błąd podwójny, bo tytułowa metropolia ma być jednym z bohaterów opowieści…
Konsekwencją powyższego jest też fakt, że czytelnik nie bardzo wie, do realiów jakiej epoki ma się odnosić (wiadomo, ze inaczej wyglądałby bohater ubrany w bluzę i płaszcz na modłę średniowieczną, a inaczej na renesansową). Sama obstawiałabym okolice renesansu, na co wskazuje obecność reglamentowanego prochu, ale z drugiej strony mamy tu i elementy dziewiętnastowieczne, i średniowieczne, i pewnie jeszcze kilku epok, których nie zauważyłam. Pomysł z przemieszaniem różnych epok sam w sobie ciekawy i mający ogromny potencjał, ale w połączeniu z minimalizmem opisu wprowadza tylko chaos. Ponieważ jednak mamy do czynienia z debiutem, jestem skłonna wybaczyć autorowi, wierząc, że jeszcze się nauczy.
Dajmy spokój okolicznościom przyrody i przejdźmy do bohaterów. Opiekun, który relacjonuje nam całą historię (w pierwszej osobie liczby pojedynczej), jest typowym antybohaterem. Wielbiciele kryminału pewnie określiliby od razu typ bohatera porównując go do bardziej znanych detektywów. Ja powiem tylko, że należy do postaci, które trudno polubić, ale od początku budzą fascynację. I z pewnością jest dobrze skonstruowany. Muszę przyznać, że Polansky ma całkiem niezłe pióro do opisywania bohaterów odbiegających od stereotypu (jak Opiekun czy jego małoletni, samozwańczy towarzysz, Strzyżyk), ale przy tych bardziej sztampowych już mu gorzej wychodzi. Weźmy takiego Adolphusa. Niby wszystko w porządku: weteran, raniony na polu walki, obecnie typowy karczmarz o złotym sercu. I tyle. Czytelnik dostaje odbitego od sztancy oberżystę, jakich pełno snuje się po grach i który niczym się od swoich gierczanych pobratymców nie różni. Wierzę jednak, że jest to błąd możliwy do przepracowania.
Słów kilka o technikaliach. Okładka książki mnie zauroczyła, choć oryginalny tytuł jest dużo zgrabniejszy. Wnętrzu jednak przydałaby się solidniejsza korekta – nie wiem, czy myślników nadużywał autor, tłumacz czy redaktor, ale występują często w takiej ilości, że trudno zrozumieć dialogi. Poza tym, zdarzają się słowa użyte w niewłaściwym kontekście. Ale ogólnie, czcionkę, marginesy i interlinie dobrano tak, żeby czytało się wygodnie, grzbiet się nie łamie, a druk jest wyraźny, czyli nie ma na co narzekać.
Podsumowując, powieść Polanskyego nie ustrzegła się pewnych mankamentów charakterystycznych dla debiutów, ale jest debiutem niewątpliwie udanym. Autor pokazał, że potrafi zbudować intrygujący świat (choć jeszcze ma problemy z jego przedstawieniem), bohaterowie też mu dobrze wychodzą, a i opowiedzieć ma co. Poza tym, zdradzę jeszcze, że zaskoczenie kompletnie mnie zaskoczyło i było logiczne, co rzadko mogę powiedzieć o kryminałach. Spróbujcie – zwłaszcza, jeśli lubicie i kryminały, i fantastykę.
Książkę otrzymałam od wydawnictwa Bukowy Las.
Tytuł: Strażnik Podłego Miasta
Autor: Daniel Polansky
Tytuł oryginalny: The Straight Razor Cure
Tłumacz: Jarosław Włodarczyk
Cykl: Podłe Miasto
Wydawnictwo: Bukowy Las
Rok: 2013
Stron: 432
Zadziwiająco zgodne jesteśmy w opiniach o tej książce xD Ba, niektóre teksty w naszych recenzjach mamy tak podobne, że aż strach.
OdpowiedzUsuńBo wielkie umysły myślą podobnie.;) Btw, muszę w końcu przeczytać Twoją recenzję, bo wczoraj zapomniałam.
Usuń