Jestem jedną z tych osób, które uwielbiają książki o zwierzętach. Z przewaga tych opartych na faktach, a stylizowanych na powieść – stąd moja ogromna sympatia do serii Biosfera i zainteresowanie serią Menażeria. Okazuje się jednak, że coś ciekawego w temacie można przeczytać i poza seriami. Wydawnictwo Pierwsze kiedyś zaprezentowało czytelnikom spopularyzowaną filmem powieść „Marley i ja”. Teraz wraca do zwierzęcej tematyki dzięki rodzimej książce „Riko i my”. Tytuły dość podobne prawda? Ciekawe, jak z wnętrzem.
Riko to kot. Olbrzymi, bury kocur z gatunku tych, które Pratchett nazywał kotami farmowymi. Jednak, w przeciwieństwie do mruczków zdefiniowanych przez sir Terry’ego, Riko jest bardzo inteligentny. Nie chodzi o to, ze jest jakimś kuriozum, które codziennie po obiedzie grywa z państwem w szachy. Chodzi raczej o jego empatię, umiejętność rozwiązywania problemów i życie emocjonalne. Poza tym łączy go niezwykle silna więź zarówno z jego kocią, jak i z ludzką rodziną, choć ta druga (więź, nie rodzina) rodziła się długo i nie bez problemów. Riko to zaiste niezwykły kot.
Może zacznę od tego, z czym mam w tej książce problem. Mianowicie chodzi o styl. Rozpieściła mnie chyba Woolfson swoją erudycją, a Koontz potoczystością wypowiedzi, chociaż ta pierwsza pisała o ptakach, a ten drugi o psie. Przy nich warstwa językowa u duetu Chełstowska i Kozłowski wypada bardzo ubogo. „Riko i my” to książka napisana w sposób prosty i, przynajmniej na początku, nieco naiwny. Widać niedobór środków artystycznych, a sam sposób pisania wygląda na mocno niedojrzały. Niemniej jest to, jak mi się wydaje, debiut literacki i tego typu błędy można wybaczyć. Zwłaszcza, że im dalej w treść, tym mniej naiwności w stylu, choć ciągle pozostaje on prosty. Jest nadzieja.
Ale przecież nie samym stylem książka stoi (śmiem twierdzić, że jestem w mniejszości przykładającej do niego sporą wagę). Jest jeszcze treść. I muszę przyznać, że autorzy przedstawiają ją z pasją i prawdziwym uczuciem. Czuć emocjonalną więź z opisywanymi wypadkami (jak wielokrotnie podkreślono „Wszystkie opisane w tej książce historie zdarzyły się naprawdę”[11]) i choć nie zawsze wychodzi to utworom na dobre, tym razem z pewnością nie zaszkodziło. Przygody kotów, zarówno podwórkowych, jak i domowych może nie porywają, ale potrafią zainteresować czytelnika i sprawić, że będzie któremuś z futrzastych bohaterów kibicował, a czasem uśmiechnie się pod nosem. Zwłaszcza, że nie ma przestojów i przynudzania, czasem wręcz szkoda, ze duet pisarski nie zagłębił się bardziej w zagadnienie.
Narrator powieści jest co prawda trzecioosobowy, ale wydarzenia poznajemy z perspektywy Rikiego i reszty kotów. Nie jest to do końca zabieg udany i mam wrażenie, że to właśnie on odpowiada za wspomnianą wyżej naiwność, wynikającą z przesadnej antropomorfizacji zwierząt. Zdaje się, że później autorzy narrację lepiej opanowali, bo pod koniec opowieści posługują się nią o wiele sprawniej.
Co do samych futrzaków przyznam, że chciałabym o nich wiedzieć więcej. Sam Riko został odmalowany szczegółowo i na tyle barwnie, że można bez problemu uwierzyć w jego niezwykłość, jednak reszta to w sporej części białe plamy. Chciałabym lepiej poznać zwłaszcza te koty, które przybyły do domu później. Z drugiej strony, w tytule książki mamy tylko Riko, więc może w kolejnych lepiej zapoznamy się z pozostałymi futrzakami.
Cóż mogę powiedzieć na zakończenie? „Riko i my” to z pewnością doskonała wakacyjna lektura dla wszystkich, którzy lubią koty, ale nie tylko. W zasadzie każdy wrażliwy czytelnik może w niej coś dla siebie znaleźć. Szkoda tylko, że zabrakło zdjęć, choćby i czarnobiałych, bo książka wspomnieniowa bez fotografii jest niepełna. Szkoda też, że po tekście szaleją podwójne spacje. Niemniej, jeśli przymkniemy oczy na niedostatki stylu i skupimy się na historii, z pewnością nie pożałujemy czasu pędzonego z książką. Jest malutka, więc w najgorszym razie niewiele go stracimy (a przynajmniej słowniczek kocich zachowań poszerzy nam wiedzę).
Ksiązke otrzymałam od Wydawnictwa Pierwsze.
Autor: Joanna Chełstowska, Ludwik Kozłowski
Wydawnictwo: Pierwsze
Rok: 2013
Stron: 223
„Riko i my” to z pewnością doskonała wakacyjna lektura dla wszystkich, którzy lubią koty, ale nie tylko." - no to ja zabieram się do księgarni. :)
OdpowiedzUsuńSzkoda mi tej narracji, wolałbym pierwszoosobową.
Książeczka jak widzę cieniutka, króciutka, a więc na pewno zawita na moją wakacyjną półkę!
Pierwszoosobowa (narratorem była kotka) jest w "Księżniczce Sissi" Stefanie Zweig. Też oparta na faktach (choć luźno; autorka póxniej wyjaśnia, gdzie rozminęła się z prawdą dla spójności fabuły) i też całkiem fajna.:)
Usuń