Ten wpis chodził mi po głowie od dłuższego czasu, ale właściwie to dopiero notka joly_fh skłoniła mnie do bardziej zdecydowanych działań. Bo wiecie, można sobie mówić o tym, że to treść jest najważniejsza, a okładka to taki tam tylko dodatek bez większego znaczenia. I może jest w tym trochę prawdy, ale cóż, jestem estetką. Lubię piękne przedmioty - a papierowa książka jest niewątpliwie przedmiotem. I zważywszy na to, jak wiele ich posiadam, wolałabym, żeby były ładne. Niestety, nie zawsze wydawcy robią zadość moim zachciankom. Czasem bywa to szczególnie bolesne, kiedy człowiek zachwyci się zagraniczną okładką i liczy na dołączenie jej do własnych zbiorów pod polskim tytułem. A tu wydawnictwo robi psikusa i dostarcza produkt niewątpliwie polski, za to wątpliwie urodziwy.
Postanowiłam pokazać wam kilka przypadków, w których psikus ten był dla mnie osobiście szczególnie paskudny.
Przyznaję, nie jest to może najgorsza okładka w serii ("Próba złota" moim zdaniem bije ją na głowę), ale wypada zdecydowanie najgorzej w porównaniu z oryginałem. Rebis bowiem wydał cztery pierwsze tomy z okładkami oryginalnymi, w których zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Stylistyka piątego tomu w wydaniu oryginalnym znacząco różniła się od poprzednich, więc polski wydawca zakombinował coś, co nie odstawało za bardzo od reszty i nawet dobrze wyszło. Oryginalne wydanie "Języków węży" znowu miało na okładce ilustrację w stylu takim, jak początek serii, ale z jakichś powodów polski wydawca nie uznał za konieczne nabycia tejże okładki. Zaproponował za to coś, co widać na obrazku po lewej, a co, nie chwaląc się, byłabym w stanie sprokurować w dziesięć minut, lewą ręką. Ale nigdy bym się pod tym nie podpisała, bo wstyd... Cóż, przynajmniej piasek w tle się zgadza.
2. "Rzeki Londynu" Ben Aaronovitch
W tym przypadku w narzekaniach nie jestem osamotniona. Okładka angielska jest nietypowa, intrygujące i z pomysłem. Polska okładka... no cóż, po prostu jest (na obrazku widzicie czerwony tytuł, ale w rzeczywistości to srebrny napis). Nawet nie jest szczególnie brzydka, tylko boleśnie bezpłciowa. Na forum Maga uzasadniono decyzję co do szaty graficznej serii tym, że miała ona przyciągnąć czytelników spoza fandomu, sugerując kryminalną zawartość, poniekąd zgodnie z prawdą. Szczerze mówiąc, nie przekonuje mnie to wytłumaczenie. Raz, że moim zdaniem oryginał zdecydowanie bardziej przyciąga wzrok, a dwa... no, miłośnik kryminału złapany na taki fantastyczny haczyk poczuje się raczej oszukany niż zaintrygowany. Przynajmniej ja bym się tak poczuła, gdyby ktoś obiecał mi fantasy, a sprzedał kryminał.
Tu może trochę przesadzam - polska okładka jeszcze nie jest taka najgorsza (przeszukując internet w poszukiwaniu ilustracji natrafiłam na twór z lewitującym w tle okiem Saurona i od razu wytwór rodzimych grafików wydał mi się piękniejszy). Ale ten posąg smoka (tak, za tło polskiej okładki robi podpimpowany w Photoshopie pomnik smoka ze Smoczego Mostu w Ljubljanie) widziałam już na tylu rożnych okładkach i w tylu różnych odsłonach, że kiedy widzę go znowu, mam ochotę krzyczeć. Za to okładka pierwszego wydania amerykańskiego jest bardzo interesująca. Stylizowana na drzeworyt, jeśli mnie moje kaprawe oko nie myli i dość oryginalna (choć podobna do australijskich okładek Novik). Szkoda, ze nie zobaczyliśmy jej na polskiej wersji ksiązki.
4. "Podniebna wojna" Adrian Tchaikovsky
Znowu Rebis, z podobnym jak poprzednio problemem. Widzicie, "Podniebna wojna" to ósmy tom cyklu. Jako iż "Cienie Pojętnych" to cykl w skład którego wchodzą trzy podcykle, każdy z nich miał okładki w innej, ale tworzącej jakąś tam spójną całość stylistyce. Oprócz "Podniebnej wojny". Nie wiem, co stanęło za wykorzystaniem tego generowanego w programie 3D potworka na okładce; wydawca się zagapił i nie zdążył kupić oryginalnej grafiki? Grafik chciał za dużo? Ktoś pod nieobecność osoby decyzyjnej postanowił błysnąć pomysłem i przyoszczędzić na szacie graficznej? Możliwości jest wiele, ale żadna nie wydaje mi się usprawiedliwieniem. Pół biedy, gdyby okładka była tylko niepasująca do pozostałych. Ona jest po prostu paskudna. Na szczęście grzbiety wszystkich części są jednolicie czarne, brzydka siostra na półce się nie wyróżnia.
5. "Mroczne materie" Philip Pullman
Żeby była jasność - okładki osobnych wydań poszczególnych tomów tej trylogii uważam za wielce udane (poza tym nie są to okładki polskie, zaimportowano je zza oceanu). Natomiast okładka omnibusa... cóż, możnaby jej używać jako ilustracji przysłowia "pójść po linii najmniejszego oporu". Albo grafik w wydawnictwie nie miał pomysłu na estetyczny kolaż z zakupionych wcześniej grafik, albo ktoś zażądał od niego okładki na wczoraj, koniecznie, estetyka nie ważna, bo musimy jak najszybciej wydać. W każdym razie ani to ładne, ani fajne, ani wzroku nie przyciąga. A ja mam to na półce. Bo nie było innego wyjścia. Podczas gdy zagranico omnibus ma sporo bardzo ciekawych okładek. Jak choćby ta na obrazku.
Nie są to oczywiście wszystkie koszmarki, jakie przychodzą mi do głowy, ale starałam się wybierać te, które z jednej strony szczególnie ranią moje kolekcjonerskie serduszko (i oczy), a z drugiej stanowią jak największy kontrast w porównaniu z oryginałem. Oczywiście kontrast z oryginałem może być również na korzyść rodzimej produkcji. Ale o tym już w następnej notce.
4. "Podniebna wojna" Adrian Tchaikovsky
Znowu Rebis, z podobnym jak poprzednio problemem. Widzicie, "Podniebna wojna" to ósmy tom cyklu. Jako iż "Cienie Pojętnych" to cykl w skład którego wchodzą trzy podcykle, każdy z nich miał okładki w innej, ale tworzącej jakąś tam spójną całość stylistyce. Oprócz "Podniebnej wojny". Nie wiem, co stanęło za wykorzystaniem tego generowanego w programie 3D potworka na okładce; wydawca się zagapił i nie zdążył kupić oryginalnej grafiki? Grafik chciał za dużo? Ktoś pod nieobecność osoby decyzyjnej postanowił błysnąć pomysłem i przyoszczędzić na szacie graficznej? Możliwości jest wiele, ale żadna nie wydaje mi się usprawiedliwieniem. Pół biedy, gdyby okładka była tylko niepasująca do pozostałych. Ona jest po prostu paskudna. Na szczęście grzbiety wszystkich części są jednolicie czarne, brzydka siostra na półce się nie wyróżnia.
5. "Mroczne materie" Philip Pullman
Żeby była jasność - okładki osobnych wydań poszczególnych tomów tej trylogii uważam za wielce udane (poza tym nie są to okładki polskie, zaimportowano je zza oceanu). Natomiast okładka omnibusa... cóż, możnaby jej używać jako ilustracji przysłowia "pójść po linii najmniejszego oporu". Albo grafik w wydawnictwie nie miał pomysłu na estetyczny kolaż z zakupionych wcześniej grafik, albo ktoś zażądał od niego okładki na wczoraj, koniecznie, estetyka nie ważna, bo musimy jak najszybciej wydać. W każdym razie ani to ładne, ani fajne, ani wzroku nie przyciąga. A ja mam to na półce. Bo nie było innego wyjścia. Podczas gdy zagranico omnibus ma sporo bardzo ciekawych okładek. Jak choćby ta na obrazku.
Nie są to oczywiście wszystkie koszmarki, jakie przychodzą mi do głowy, ale starałam się wybierać te, które z jednej strony szczególnie ranią moje kolekcjonerskie serduszko (i oczy), a z drugiej stanowią jak największy kontrast w porównaniu z oryginałem. Oczywiście kontrast z oryginałem może być również na korzyść rodzimej produkcji. Ale o tym już w następnej notce.
Najgorsza (w moim mniemaniu) jest wersja polska okładki Mroczne materie, to jak wyciąg prost z painta :o
OdpowiedzUsuńPulman, rany julek, tego nie widziałam... dlaczego ktoś pozwolił na wydanie ksiażki, której okładka tak wygląda?!
OdpowiedzUsuńOd siebie dorzucę tylko Archiwum burzowego światła Sandersona, które u nas ma okładki które wyjatkowo nie oddają klimatu zawartości - w przeciwieństwie do wydań zagranicznych. http://3.bp.blogspot.com/-HTU-6qzhVoA/VBm5elcrE0I/AAAAAAAAAmY/gl82EuRjhPA/s1600/200px-TheWayOfKings.png
Polskie okładki nie raz przyprawiały mnie o zgrzyt zębów przywodząc na myśl jedyne słuszne słowa "Grafik płakał jak projektował". Pamiętam jak długo czekałam na trzeci tom "Niecnych dżentelmenów", a wydawcy postanowili w końcu skorzystać z grafik oryginalnych. Tylko, że pierwsze dwa tomy takich nie posiadały...
OdpowiedzUsuńTeż często wzdycham z zachwytu nad zagranicznymi okładkami, woląc nie patrzeć na nasze. Mroczne Materie to już przesada... Z Twojego krótkiego podsumowania problemu, wynika że polscy wydawcy stawiają na, pardon określenie, oczojebne okładki, które przyciągną przechodnia do witryny/półki brzydką grafiką (kontrastujące kolory - jakaś metoda na kupującego, jak mu się zszokuje zmysł wzroku?) a nie doceniają smaku czytelników, osób pragnących mieć na półce coś pięknego, klimatycznego, co aż chce się trzymać w dłoniach. Z tych, które pokazałaś to najpiękniejsze są Pullman i Rivers of London. Tą drugą natychmiast zapragnęłam czytać, podczas gdy polska okładka każe mi się trzymać od książki z daleka, jako nudnej, powtarzalnej i oklepanej. Ot, jak się mają decyzje Maga. Ciekawa jestem jakby im się ta książka sprzedała w oryginalnej okładce i ile ludzi z poza fandomu by po nią sięgnęło...
OdpowiedzUsuńNajgorsze jest to, że wydawca miał jeszcze prawa do oryginalnych grafik trylogii. Stworzenie nie gwałcącego oczu kolażu nie byłoby jakimś szczególnym wyzwaniem...
OdpowiedzUsuńTeż się zastanawiam...
OdpowiedzUsuńCo do Sandersona, to wizualnie akurat mi się podoba. Ale nie czytałam, więc nie wiem, na ile okładka przystaje do treści. Z tych, które pokazałaś najfajniejsza IMO jest okładka rosyjska.:)
Hm, ale akurat ostatnich "Niecnych Dżentelmenów" mag wydał w dwóch wersjach - z nową okładką i z okładka dopasowaną do starych wersji. Tak samo robi z "Patrolami".
OdpowiedzUsuńNie demonizujmy, nasze okładki też potrafią być piękne, a zagraniczne odczapiste. Notka z przykładami za dwa tygodnie.;) Ale czasem jak wydawca coś palnie...
OdpowiedzUsuńTeż nie za bardzo wiem, jak okładka z randomowym facetem w płaszczu (nawet trudno stwierdzić, czy przystojny) miałaby kogokolwiek przyciągnąć. Też jestem ciekawa, czy taktyka się sprawdziła.
Znam to, polskie okładki często bolą. Płaczę przez "Mroczne Materię", "Języków węży" i "Rzek Londynu" też strasznie szkoda.
OdpowiedzUsuńJa najbardziej żałuję absolutnie cudownego oryginalnego wydania i tytułu "Dzieci demonów", cała trylogia wygląda prześlicznie i marzy mi się, jak żadna inna seria. Zdecydowanie mój pierwszy zakup podczas najbliższej podróży zagramanicę.
Nie lubię też polskich okładek "Pieśni Lodu i Ognia", na półce mam dwa pierwsze tomy w wydaniu angielskim, jest takie eleganckie i minimalistyczne, nie to co nasze koszmarki.
Fakt, "Dzieci demonów" szkoda. W ogóle ta seria Nowej Fantastyki zmarnowała kilka bardzo przyjemnych okładek ("Tron półksiężyca" w polskim wydaniu to wizualna porażka, ale amerykańską okładkę ma całkiem przyjemną).
OdpowiedzUsuńTeż nie lubię okładek PLiO. Z tym, że one nie są polskie, tylko też importowane. Acz w oryginalnej okładce prezentują się jednak lepiej.
Serio? Miał prawo? To nie rozumiem już zupełnie ich decyzji...
OdpowiedzUsuńCo prawda nie do tej na moim obrazku, ale do okładek osobnych wydań wszystkich tomów. Można z nich było zrobić coś oglądalnego...
OdpowiedzUsuńTak, ale nowe wydanie "Niecnych Dżentelmenów" ma ładniejsze okładki, to po pierwsze. A po drugie wydanie "dopasowane" do starych wersji było dużo trudniej dostać po premierze
OdpowiedzUsuńNo, że ma ładniejszą, to się zgodzę - bardzo się ucieszyłam, że chęć na kupno naszła mnie dopiero przy wznowienia.;) Pewnie nakład "starych" okładek był sporo mniejszy, ale w arosie są dostępne cały czas (być może były dostępne dopiero dwa tygodnie po premierze, na niektóre tytuły empik ma przez jakiś czas wyłączność).
OdpowiedzUsuńZazdroszczę Ci :P ja mam na półce wersję wymieszaną :P
OdpowiedzUsuńTo i tak byłoby lepsze rozwiązanie niż tworzenie tego "piękna"...
OdpowiedzUsuńBiałoruska? Nie pamiętam dokładnie. I ona najlepiej pokazuje czym właściwie byli rycerze odprysku - totalnie nie zakutymi łbami, jak na naszych obrazkach >:
OdpowiedzUsuńtreść jest najważniejsza, a okładka to taki tam tylko dodatek bez większego znaczenia
OdpowiedzUsuńGdybyśmy mieli traktować to naprawdę serio, to wypadałoby pytać nie czy ta okładka jest ładna czy brzydka, tylko po co w ogóle na niej cokolwiek jest poza tytułem i autorem.
W życiu bym nie zgadła, że monochromatyczny facet w nieokreślonym kapeluszu ma się kojarzyć kryminalnie, szczególnie w porównaniu z oryginałem, gdzie przecież rzeki są zaznaczone na czerwono. Polska okładka mówi mi raczej "chyba obyczajowe, w zamierzeniach wyższopółkowe, możliwe, że o wczesnym dwudziestym wieku, raczej omijać".
"Mroczne materie". Hihi, moje pierwsze skojarzenie. A Pullman i tak wygląda gorzej...
Ale szczyt tragedii to jest kiedy nawet oryginały są okropne. *khemKateGriffinkhem* Tutaj o tym pisałam. Wybacz bezczelną autoreklamę, ale brakuje mi w tej sprawie ludzi, żeby im namolnie szlochać w rękaw. Chlip. W zamian daję rękaw do szlochania nad Temerairem. :)
A teraz czekam na tę notkę odwrotną. :)
Jeśli chodzi o drugą pozycję: różnica jest ogromna. Oryginalna okładka bardzo mi się podoba, a ta polska jest nieudana, jak gdyby jej autor(ka) nie miał(a) żadnego pomysłu. Nawet tytuł wydaje się nieczytelny.
OdpowiedzUsuńAle nie zawsze oryginalna okładka jest lepsza - Miéville, na przykład, w ogóle nie ma szczęścia do okładek (albo to ja jestem wybredna ;) - nawet w UW nie wszystko mi się podoba, "Nieśmiertelny" mógłby wyglądać inaczej, przydałby mu się też lepszy tytuł, swoją drogą ;).
No, w sumie na moje oko, sądząc po okładce, są Gandalfami.;)
OdpowiedzUsuńNo, są tacy. Choć głównie obruszają się na okładki ebooków, że niby po co im one?
OdpowiedzUsuńMnie też bardziej kryminalnie kojarzy się okładka oryginalna. Krawata rzeka jednak kojarzy się bardziej kryminalnie. Ale w sumie to być może trochę wina empiku, podobno mają zwyczaj wymuszać okładki na wydawcach (na zasadzie: jak się nie zastosujesz do naszych wytycznych, to twoją książkę wciśniemy w drugi rząd na najniższym regale, bo nam zepsuje kompozycję). Ale i tak ten facet jest strasznie bezpłciowy...
"Hihi, moje pierwsze skojarzenie"
Że niby z Chmielewską? No, ona co prawda jest szpetna, ale przynajmniej wygląda na jakoś tam przemyślaną, w przeciwieństwie do Pullmana.
Ja Twoją notkę o Kate nawet chyba w którymś karnawale polecałam.:D Niestety, wygląda na to, że urban fantasy nie ma u nas szczęścia do okładek (często w oryginale też, ale w USA mają sporo wznowień i któreś się w końcu trafi ładne). Nawet Dresden tyłka nie urywa, choć tam przynajmniej model przystojny.
Nonie zawsze - o tym będzie notka za dwa tygodnie.;)
OdpowiedzUsuńZ okładkami UW mam ten problem, że mimo iż doceniam zamysł, to styl nie zawsze mi odpowiada. "Nieśmiertelny"to jeden z tych przypadków. Czerwień jest fajna, ale reszta grafiki do mnie nie trafia...
No tak, chyba wszyscy znamy ten ból okładkowy xd.
OdpowiedzUsuńMnie najbardziej kłuje w oczy "Podniebna wojna"... Brrrr! O "Mrocznych materiach" nawet nie wspominam ;-;. Co prawda oczęta tego kotowatego są dość hipnotyzujące, ale całość prezentuje się... meh bleh.
Chociaż na przykład taka "Cinder" u nas podoba mi się znacznie bardziej od oryginalnych okładek.
Dobrze że Pratchetta wydają normalnie :P.
Osobiście nie bardzo lubię okładki Harry'ego (tak, tak, wiem że importowane) i chętnie bym je podmieniła na jedno ze specjalnych wydań, na przykład to z Hogwartem na grzbietach *-* Szkoda że u nas nie ma jakichś wydań kolekcjonerskich, zwłaszcza zważając na ich mnogość w języku angielskim :<
City of Dreaming Books
No ten kot pochodzi właśnie z okładki trzeciego tomu (polskie wydanie "Bursztynowej lunety" też ją miało). Chyba ta okładka wyglądałaby lepiej, gdyby g tam nie było...
OdpowiedzUsuńU nas było jeszcze wydanie z okładkami "dla dorosłych". Ale masz rację, w sumie to dziwne, że HP nie miał kolekcjonerskiego wydania...
Ten moment, kiedy nabrałam ochoty, żeby znowu przeczytać "Mroczne materie" :P.
OdpowiedzUsuńEh, akurat te ładne, osobne wydania są niedostępne ;-;. Może Albatros zrobi kiedyś dodruk.
E tam, tego "dla dorosłych" nawet nie chcę liczyć, bo mnie jakoś nie zachwyca xd. Ewentualnie "Zakon Feniksa" i "Książę Półkrwi", ale tak to zupełnie do mnie to wydanie nie trafia.
Podejrzane, moim zdaniem :P
No, ona co prawda jest szpetna, ale przynajmniej wygląda na jakoś tam przemyślaną, w przeciwieństwie do Pullmana.
OdpowiedzUsuńNo więc właśnie. Do tego Chmielewskiej można wybaczyć, bo dekady temu i Peerel... Drugie skojarzenie to oczywiście Narnia i podejrzewam, że to się mogło gdzieś po tyłomózgowiu plątać grafikowi Pullmana, a że wyszło jak wyszło... :)
Ja Twoją notkę o Kate nawet chyba w którymś karnawale polecałam.:D
Yyy, to ta była? To sorry za sklerozę i dziękuję jeszcze raz. :} A Dresden do okładek i w ogóle oficjalnych grafik nie ma / nie miał szczęścia, według mnie, przynajmniej przed Miką Kulodą. Wszyscy pozostali są tak okropnie, hm, amerykańscy. :D Ale Dresden przynajmniej ma tyle wydań, że obok paskudnych trafiają się w miarę akceptowalne...