Jeśli twoje czytelnicze życie kręci się głównie wokół fantastyki, to znaczy, że jakieś trzy czwarte twoich lektur stanowią części cykli. (Nie)stety rynek książki jest bogaty i czasem tych cykli może być kilkanaście naraz (co nie jest złe, przecież nie zawiesisz czytania wszystkiego tylko dlatego, że na kolejny tom aktualnie konsumowanego cyklu przyjdzie poczekać kolejnych kilka lat). Bywa i tak, że jakąś serię polubimy, ale w pewnym momencie okazuje się, że wyszła już w zasadzie cała, a my ciągle jesteśmy w połowie.
Sama mam co najmniej kilka takich cykli. Nie chodzi o to, że mi się znudziły – ja właściwie ciągle chcę je dokończyć. Tylko jakoś tak mi okoliczności przyrody nie sprzyjają… Acha, i przy okazji zaznaczę – to nie jest wpis o cyklach, z którymi jestem na bieżąco, ale autor jeszcze nie napisał kolejnego tomu, tylko o tych, w których autor zdecydowanie mnie wyprzedził.
1. „Cienie Pojętnych” Adrian Tchaikovsky
To mój największy grzech. Przeczytałam jak dotąd cztery tomy (wszystkie zrecenzowałam na blogu). Autor dawno już napisał planowanych dziesięć, które już dawno wyszły w Polsce, a nawet leżą u mnie na półce. Tak, mam wszystkie te nieprzeczytane sześć tomów, ale ta świadomość jakoś nie pomaga mi wrócić do cyklu. Co jest o tyle dziwne, że naprawdę mi się podobał, choć nie powiem, żeby to były jakieś fenomenalne, olśniewające historie – ot, kawał solidnej, sympatycznej roboty z dość oryginalnym pomysłem. Mam też pewną teorie, dlaczego powrót jest taki trudny. Otóż widzicie, autor umyślił sobie, że podzieli ten dziesięciotomowy cykl na dwie tetralogie i jedna trylogię, które będą tworzyć w miarę spójne i zamknięte całości. I właśnie po zakończeniu pierwszej tetralogii się zatrzymałam. Głównie dlatego, że piątej części jeszcze wtedy nie było i trzeba było chwilę poczekać, aż się ukaże. No a że historia w miarę zamknięta, to mi się nie paliło – natomiast nabywałam kolejne tomy regularnie. Dzięki temu mogłam żyć komfortowo z myślą, że mogę sięgnąć w każdej chwili. No mogę, ale jakoś nie sięgam. Z jednej strony dlatego, że w międzyczasie pojawiło się mnóstwo nowych cykli i powieści, które skradły mi serce (chyba powinnam sobie między żebrami zamontować jakiś zamek antywłamaniowy czy coś…), że jakoś nie tęskniłam za robaczywymi bohaterami. Z drugiej, trochę się boję, że po tak długiej przerwie autor mnie rozczaruje…
2. „Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy” Rick Riordan
Czytanie tego młodzieżowego cyklu rozpoczęłam dokładnie wtedy, kiedy było to modne.;) I przeczytała cztery tomy (z których wszystkie opisałam na blogu). Przyznam, że to jedne z lepszych młodzieżowych cykli fantasy, jakie miałam okazję czytać. Tym bardziej szkoda, że go nie dokończyłam. Powód jest bardzo prozaiczny – nie bardzo miałam skąd wziąć ostatni tom. Percy’ego pożyczałam od koleżanki ze studiów i niestety, zanim pożyczyłam ostatni tom, skończył się rok akademicki – tak się złożyło, że ostatni. W bibliotece tego cyklu nie mieli, a przecież nie będę kupować sobie ostatniego tomu cyklu, którego nie mam zamiaru kompletować… Trwam więc w zawieszeniu.
Tu miała być świnka morska, ale nie chciała współpracować, więc jest bulbazaur. |
3. „Protektorat Parasola” Gail Carriger
Tu też przeczytałam cztery tomy, z których wszystkie… Tak, zgadliście – opisałam na blogu. (Zaczynam mieć wrażenie, że czwórka jest w moim przypadku jakąś wartością graniczną). Ten przypadek jest specyficzny na tle innych przywołanych w notce. Bo wiecie, jakby tylko piąty tom ukazał się na księgarnianych półkach, byłabym pierwsza w kolejce, żeby oddać wydawcy swoje pieniądze. Tylko że wydawca niestety uparcie nie chce ich wziąć. Niestety, mimo że autorka ładnie zakończyła już cykl i grzecznie napisała piąty tom, u nas nie możemy doczekać się zakończenia „Protektoratu…” (i chyba już się nie doczekamy, w każdym razie ja porzuciłam wszelką nadzieję). No nie moja wina…
4. „Kroniki pradawnego mroku” Michelle Paver
Jedna z ciekawszych i oryginalniejszych młodzieżówek, jakie czytałam – jeszcze z czasów, kiedy pisano powieści młodzieżowe, a nie young adult. Tu niestety przeczytałam tylko jeden tom (to najwyraźniej druga, obok czwórki, wartość graniczna). Powód wręcz prozaiczny i znany każdemu użytkownikowi biblioteki – choć w zbiorach znajdował się cały cykl, jakoś nigdy nie mogłam trafić na tom drugi. Szkoda bardzo, bo rzecz zapowiadała się fajnie. Może kiedyś do niej wrócę, jeśli nadarzy się okazja. Bardzo chciałabym się dowiedzieć, jak to się kończy.
5. „Długa Ziemia” Terry Pratchett i Stephen Baxter
To przypadek podobny do „Cieni Pojętnych”, tylko ze cykl krótszy. Przeczytałam tylko jeden tom, w domu mam wszystkie trzy. I właściwie nie wiem, dlaczego nie biorę się za kolejne. Myślę, że może dlatego, że właściwie to nie chciałam, żeby „Długa Ziemia” stała się cyklem. Wolałam, kiedy była pojedynczym tomem bez kontynuacji. I nawet ciągłe marudzenie Lubego jakoś mnie nie motywuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.