Aneta Jadowska jest jedną z tych autorek, które mają niesamowicie prężny i dość duży jak na polskie warunki fandom, a której twórczość nieszczególnie mnie do tej pory interesowała. O sztandarowej heksalogii o Dorze Wilk słyszałam już wystarczająco dużo, żeby wiedzieć, że jest nie dla mnie, a pozostałe powieści stanowiły do tej serii spinoffy, co też jakoś nie zachęcało. Aż trafiłam w „Hardej Hordzie” na opowiadanie autorki zupełnie niezwiązane z pozostałymi powieściami: zamiast samotnej wiedźmy w wielkim mieście mamy tutaj liczny i zżyty ze sobą klan wiedźm małomiasteczkowych.
Wówczas pomyślałam, że to taka urocza historia, pełna ciepła i fluffu (i zapachu kawy, ale nie cierpię ani kawy, ani jej zapachu, więc średnia to zaleta), że chętnie kiedyś bym do tego małego miasteczka wróciła. I proszę, w tym roku, jako (tradycyjną?) antologią na jesień, autorka uraczyła nas zbiorem ośmiu opowiadań o kobietach z rodu Koźlaczek, każde opatrzone krótkim wstępem odautorskim. Są to wiedźmy nietuzinkowe, często podążające jak koty własnymi ścieżkami, ale w samym swoim sercu bardzo związane z rodziną: kuzynkami, siostrami, ciotkami, babkami i zdające sobie sprawę, że stanowią nie monolit co prawda, ale jedność. Większość historii jest opowiedziana z perspektywy Maliny, najmłodszej mieszkanki rodowej siedziby. Omówmy sobie więc kolejne opowiadania.
No, może poza „Zieloną zemstą”. Jest jednym z dwóch publikowanych wcześniej tekstów, jakie znajdziemy w zbiorze. Pisałam o niej w recenzji „Hardej Hordy”, więc nie będę się powtarzać, możecie tam sprawdzić.
„Idiota skończony” jest drugim opowiadaniem, które już wcześniej było publikowane (w zbiorze o tym samym tytule wydanym przez Fabrykę Słów). Nie czytałam go wcześniej, ale nawet gdybym czytała, to autorka donosi, że zostało przerobione (głównie dlatego, że teraz nie było ograniczenia objętościowego i można było to i owo dopisać), więc pewnie warto zrobić relekturę i porównać, nawet jeśli czytało się w innym zbiorze. Jest to też pierwsze opowiadanie, w którym pojawiła się Malina Koźlak wraz ze swoją rodziną, znajomymi i całym Zielonym Jarem. Fabuła jest dość prosta i pocieszna (co jest wspólnym mianownikiem wielu tekstów ze zbioru): oto Malina, spłoszona nagłą propozycją zamążpójścia ze strony swojego chłopaka (reflektory lokalnego stadionu i kiss cam zdecydowanie nie pomogły) panikuje i zamienia go w kozę. Co zasadniczo nie powinno być możliwe, bo panna nie należy do szczególnie utalentowanych magicznie, a takie zaklęcia to nie w kij dmuchał. A najgorsze jest to, że ponieważ spanikowała, nie ma pojęcia, jak właściwie rzuciła zaklęcie, więc odczynienie go będzie problematyczne. Jednak nie ma tego złego: dzięki tej przygodzie Malina ma okazję odkryć swój unikalny talent.
„Cyrograf trójstronny” dla odmiany jest tekstem mniej pociesznym. Bo to właśnie tu czytelnik dowiaduje się, że w klanie Koźlaczek trafiają się też czarne owce. Które flirtują, a czasem całkiem wsiąkają w czarną magię. I o których młodszym pokoleniom nie zawsze mówi się cała prawdę, a mimo, że klan wybacza wiele, to czasem nie ma już powrotu na łono rodziny. Tym razem Malina zostaje przez swoją matkę (pełniącą obecnie funkcję głowy rodziny i sabatu) skierowana do domu wyrodnej ciotki, gdyż jedna z kuzynek miała bardzo niepokojącą proroczą wizję. W owym domu zastaje demona, obcą wiedźmę oraz mała dziewczynkę, za to nie zastaje ciotki. I tu zaczynają się schody.
W następnym opowiadaniu wracamy znowu do klimatu czysto krotochwilnego. „Trup z jasnego nieba” to kolejna odsłona konfliktu między Aronią Koźlak (prywatnie matką Maliny, a publicznie burmistrzynią Zielonego Jaru) a Dziurlikowskim, typowym wąsatym lokalnym bogaczem, który majątek zbił na nieuczciwych biznesach i nie może znieść, że do satysfakcjonującego stanu konta nie może dodać sobie tytułu burmistrza. Tym razem na festyn święta plonów, którego organizację Aronia traktuje jak punkt honoru, przyjeżdża telewizja. Entuzjazm dziennikarki budzi pewne podejrzenia Aronii, bezskutecznie od lat próbującej zainteresować media festynem. Podejrzenia okazują się słuszne, a zakończenie satysfakcjonujące, choć może nieco miej zgrabne niż w „Zielonej zemście”.
„Niepozorny talent” to kolejny (po „Cyrografie trójstronnym”) tekst nieco poważniejszy. Tym razem cofamy się o jedno pokolenie wstecz (czyli jakoś do początku lat dziewięćdziesiątych). Aronia ma 17 lat, a Maliny nie ma nawet w planach, zaś sabat Koźlaczek jest jeszcze młody i dopiero co osiągnął odpowiednią liczebność (bo choć sama rodzina ma długoletnie magiczne tradycje, to ta gałąź jest stosunkowo młoda). W tych czasach przewodzi mu Narcyza, babka Aronii. I to ona zgadza się udzielić pomocy znajomej w potrzebie, której córka wyszła za damskiego boksera i od której odwrócił się własny magiczny klan, bo rodzina męża jest potężna i szanowana. Ostateczne mamy tu bardzo efektowny pokaz solidarności kobiet oraz konkluzję, że nawet bardzo nietypowy i, wydawać by się mogło, bezużyteczny talent w konkretnych okolicznościach może się okazać niezastąpiony.
„Eskapada Narcyzy Koźlak” to tekst krótki i moim skromnym zdaniem, najwyżej średni. Znowu wracamy do współczesności, gdzie Narcyza jest już na emeryturze i w dość spektakularny sposób używa życia. Tak spektakularny, że do willi Koźlaczek przyjeżdża funkcjonariusz Europolu i mieszkające tam aktualnie Malina, Aronia i Narcyza muszą coś z tym fantem zrobić. Mam wrażenie, że ta historia miała służyć autorce jako pretekst do przedstawienia „gangu” emerytowanych wiedźm rozbijających się po Europie (którego Narcyza jest ważną członkinią), dlatego fabuła pozostawia nieco do życzenia w kwestii koncepcji.
„Coś nowego, coś starego, coś niebieskiego” z kolei opowiada o tym, jak ojciec Maliny i Jagody (jej starszej siostry) zaprasza córki na swój ślub z nową miłością (tu od razu minispoiler: dram ze strony byłej żony i matki sióstr brak, albowiem rozstali się w dobrych stosunkach). I oczywiście na miejscu okazuje się, że nie wszystko jest tak pięknie z tą miłością, a koniec końców niezbędne okazują się litry eliksiru zapomnienia. Sama historia nie jest może jakoś szczególnie oryginalna, ale za to sprawnie napisana i przyjemna w odbiorze, pozwala nam tez poznać kolejny aspekt życia koźlaczego klanu (tym razem w kwestii ogólnego obrazu spraw damsko-męskich).
„Stawka większa niż życie wieczne” to chyba najkrótsze i najbardziej rozczarowujące opowiadanie w zbiorze. I uwaga, tu będą spoilery, bo bez spoilerów trudno wytłumaczyć, co mnie w nim tak rozczarowało. Zasadniczo jest to opowieść o tym, jak to babcia Narcyza Koźlak poszła do diabelskiej szulerni wygrać duszę kogoś, kto jakiś czas wcześniej ją tam przegrał. Widząc taki zarys fabuły, spodziewam się opisu rozgrywki. Niekoniecznie całego, może być to zrobione tak, jak zrobił to Pratchett w „Wyprawie czarownic”, ale największą czytelniczą (i chyba mało szlachetną, przyznam) satysfakcję w takich historiach daje pokazanie tego, jak zły oszust jest powoli miażdżony przez dobrego bohatera. Lubię, kiedy autor opisuje, jak sprytniejszy czy po prostu lepszy w te klocki (gdzie klockami może być zarówno wirtuozeria gry, jak i wirtuozeria oszustwa, w końcu okraść złodzieja to nie grzech) protagonista ukazuje swą wyższość, a do oszusta powoli dociera, że oto właśnie osuwa mu się grunt spod nóg. Tymczasem Jadowska tego wszystkiego postanowiła nie opisywać, mamy tylko wstęp pod ogólnym szyldem „jest problem”, a później scenkę z babcią oblewającą zwycięstwo i kilkoma wspominkami w dialogu, jak to diabeł płakał, kiedy i swojego ukochanego cadillaca przegrał. A gdzie treść, gdzie „mięso”? Poczułam się trochę tak, jakby Rowling po siedmiu tomach budowania napięcia zakończyła cykl o Harrym Potterze zdaniem „A potem była wielka bitwa o Hogwart i Voldemort przegrał”.
Niemniej fakt, że opowiadania są nierówne jest ryzykiem wpisanym w każdą antologię. Taka ich uroda, że nie wszystkie nam się jednakowo podobają. Lekturę „Cud, Miód, Malina” zaliczam jednak do udanych. To taki cukierek dla mózgu, może niezbyt mądry (choć miewa momenty), może niezbyt ambitny literacko, ale przyjemny. Bardzo przyjemny i poprawiający humor. Mam nadzieję, że za jakiś czas autorka uraczy nas kolejną odsłoną przygód Koźlaczek. Jak pisze w przedmowie, ma w notatkach i w głowie jeszcze wiele historii o zielonojarskich wiedźmach (widać to też po napisanych już opowiadaniach, w których nawiązuje do wydarzeń czytelnikowi nieznanych), więc może nie przyjdzie nam długo czekać.
Tytuł: Cud, Miód, Malina
Autor: Aneta Jadowska
Wydawnictwo: SQN
Rok: 2020
Stron: 416
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.