Powieść Martyny Raduchowskiej kupiłam już jakiś czas temu. Zapewne była w promocji i pomyślałam, że czemu nie, w końcu to autorka Hardej Hordy, więc jakiś kredyt zaufania jej się należy. Po czym książka zaległa na regale i pewnie leżałaby tak sobie na nim do tej pory, gdyby nie pewien ciąg przyczynowo-skutkowy. Otóż bowiem autorka napisała dwa kolejne tomy. A Empik Go zaoferował dwa miesiące darmoszki, mając wszystkie trzy tomy w abonamencie. Odezwała się więc moja wewnętrzna cebula i rzekła mi: „Jak teraz sobie przeczytasz tom pierwszy, to będziesz mogła za darmo przeczytać kolejne, jeśli zechcesz.” Posłuchałam więc mojej wewnętrznej cebuli.
Ida Brzezińska jest najmłodszą przedstawicielką rodziny potężnych magów. Nie ma jednak ochoty kontynuować rodzinnej tradycji, zwłaszcza, że wszystko wskazuje na to, że magiczny dar ją ominął. Snuje więc (ku utrapieniu rodziców) plany studiowania psychologii na wrocławskiej uczelni i nawet zaczyna je wprowadzać w życie. I tu dopadł ją pech w postaci rodzinnego dziedzictwa. Bo co prawda jak w Idzie umiejętności czarowania nie było, tak i dalej nie ma, za to okazało się, że widzi martwych ludzi. Znaczy się, medium jest. I to medium potrzebującym natychmiastowego szkolenia, zanim sfiksuje od napastujących ją na każdym kroku duchów. I proroczych snów.
Tym, co mnie w powieści uwierało najbardziej są pewne niekonsekwencje w konstrukcji bohaterki. Widzicie, Ida pochodzi ze znanej, szanowanej i bogatej rodziny z magicznymi tradycjami, w dodatku wysoko sytuowanej w czarodziejskim porządku dziobania. Jej rodzice do końca nie porzucili nadziei, że dar się wreszcie u niej objawi. Mimo tego Ida zdaje się nie wiedzieć o magicznym świecie absolutnie nic. Jest zdumiona istnieniem sił porządkowych, nie ma pojęcia czym zajmuje się medium, nie wie, co wolno, a czego nie, co jest możliwe, a co nawet dla czarodziejów pozostaje fantazją. Taki „nieświadomy” bohater jest bardzo wygodnym narzędziem z narracyjnego punktu widzenia. Autor dzięki niemu może łatwo i w miarę naturalnie objaśniać czytelnikowi świat. I o ile u takiej Rowling się sprawdziło, to u Raduchowskiej nie bardzo. Bo Harry P. był kimś z zewnątrz. Ida jest kimś z wewnątrz, kto podstaw funkcjonowania magicznego świata i współżycia w nim powinien być szczegółowo nauczony w domu, czy tego chce, czy nie. Jakoś trudno mi sobie wyobrazić jakąkolwiek osobę opuszczającą dom rodzinny bez wiedzy np. że istnieje policja i czym się zajmuje…
Książka jest debiutem i to widać. Głównie w braku równowagi. Autorka nie prezentuje świata przedstawionego w jakiś zaplanowany sposób – czytając książkę miałam wrażenie, że rzuca faktami wtedy, kiedy jej się przypomną (względnie kiedy je wymyśli), zamiast w momentach, na jakie wskazywałaby logika (np. dowiadujemy się, co grozi Idzie za niewykonanie swoich zadań specjalnych nie na początku jej szkolenia, tylko gdzieś tam w ostatniej jednej czwartej książki i przez cały ten czas musimy się zastanawiać, dlaczego ona nie rzuci tego wszystkiego w cholerę i nie wyjedzie w Bieszczady). Bohaterowie też są tylko zarysowani grubą kreską, bez żadnych subtelności i choć wygłaszają całkiem dowcipne kwestie, to jednak czegoś brakuje.
Niemniej, w bohaterach widzę potencjał. Autorka prowadzi ich dość topornie, ale nie jest to błąd, którego z czasem i rozwojem warsztatu nie dałoby się poprawić (zresztą, już druga część powieści jest napisana znacznie płynniej niż pierwsza, co daje nadzieję). Przez to jednak trudno o nich i ich motywacjach cokolwiek powiedzieć. Wiemy, że Ida bardzo nie chce być medium, jej ciotka i mentorka to osoba pragmatyczna i apodyktyczna, ale o członkach oddziału z Wydziału Opętań i Nawiedzeń, który pojawia się na kartach powieści w ogóle nic nie da się powiedzieć…
No i tak z jednej strony „Szamanka od umarlaków” to książka pełna typowych potknięć debiutanta, lekko niedopracowana, z ogromem wad i rzeczy, które można by było zrobić lepiej. Z drugiej trudno jej jednak odmówić pewnego uroku. Przyznam, że niektóre maniery Raduchowskiej mnie irytowały (ten Pech, ugh), ale widzę potencjał. Widzę też bohaterów, których mogłabym polubić, gdyby otrzymali więcej uwagi od autorki i gdyby miała lepszy warsztat. To samo dotyczy zresztą świata przedstawionego, bo choć autorka konstruując go poszła trochę na łatwiznę, to naprawdę zapowiada się ciekawie. A wiem, że z czasem się poprawił (tak się składa, że opowiadanie, które opublikowała w antologii „Harda Horda” należy do uniwersum i już je czytałam). Więc dam szansę kolejnemu tomowi. Zwłaszcza, że zakończenie jest do tego stopnia otwarte, że kompletnie nie daje czytelniczej satysfakcji.
Tytuł: Szamanka od umarlaków
Autor: Martyna Raduchowska
Cykl: Szamanka od umarlaków
Wydawnictwo: Uroboros
Rok: 2017
Stron: 416
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.