Sponsorem niniejszej recenzji jest Erin, która mi książeczkę pożyczyła. Dziękuję!:)
Terry’ego Pratchetta chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Znany jest najbardziej z cyklu „Świat Dysku” – niekończącej się opowieści, rozrastającej się w sposób ciągły i niekontrolowany. A że lubię humor tego pana, to co jakiś czas sięgam po któryś tom (z moim tempem chyba nigdy mi ich nie zabraknie). Tym razem czytałam „Maskaradę”.
Nania Ogg poważnie się martwi o babcię Weatherwax. Babcia bowiem popadła w bardzo ciężką jesienną apatię, co może się skończyć w sposób dwojaki: albo poczuje zew podróży, Pożyczy gęś i odleci na zawsze, albo stanie się złą wiedźmą. Może sabat rozruszałby babcię, jednak brakuje do niego trzeciej czarownicy: Magrat, jako świeżo upieczona królowa, nie ma zbyt wiele czasu, a poza tym chwilowo nie nadaje się na żadne z trzech sabatowych stanowisk (wiecie: dziewica, matka i… ta trzecia). Pewne nadzieje daje Agnes Nitt, ale wyjechała do Ankh-Morpork. Okoliczności sprawią, że obie wiedźmy z Lancre też się tam udadzą.
Tym czasem Agnes, jako wybitny talent wokalny, postanowiła spróbować sił w operze. Oczywiście zaraz po przesłuchaniu zostaje przyjęta, a ponieważ imię Agnes wydaje jej się zbyt pospolite, postanawia zostać Perditą X. Dream. Problem polega na tym, że opera przeżywa kryzys: pałęta się po niej Upiór i morduje, kogo popadnie. W dodatku najwyraźniej jest niezrównoważony, gdyż ma zwyczaj zapisywania demonicznego śmiechu na liścikach, okraszając go pięcioma wykrzyknikami. Agnes/Perdita niedługo przestanie się dziwić jego szaleństwu – opera po prostu tak działa na ludzi. A jeśli o ludziach mowa, dyrektor zaangażował właśnie nową śpiewaczkę o wdzięcznym imieniu Christine. Talentu i rozumu w niej za grosz (po prawdzie, talent przyjmuje wartości mocno ujemne) ale za to ma dzianego tatusia. I bardzo sceniczny wygląd. Co wystarczy, żeby dostała najlepszą rolę. I tak się złoży, że niania Ogg i babcia Weatherwax zupełnym przypadkiem trafią do opery. I zupełnie charytatywnie postanowią pomóc rozwiązać zagadkę Upiora, bo przecież to obowiązek czarownicy…
Pierwszy raz spotkałam się u pana Prtchetta z parodią wycelowaną tak precyzyjnie w konkretny utwór. I to całkiem współczesny, gdyż z początku XX wieku. Mowa oczywiście o „Upiorze w operze”. Nawiązania są ewidentne i, że tak się wyrażę, imienne ale bardzo zabawne i wykorzystane w niezwykle twórczy sposób. Śmiem twierdzić, że nie obrażą uczuć nawet najbardziej zagorzałych fanów oryginalnego Upiora. Raczej odświeżą jego odbiór.
Co do zagorzałych fanów Pratchetta, to też się nie zawiodą. Zwłaszcza, jeśli szczególną atencją darzą czarownice. Ale nie tylko dwie leciwe damy się pojawiają, obok nich występuje cała plejada gwiazd: Greebo, przedstawiciele Straży, różne fragmenty klanu Oggów oraz Śmierć we własnej osobie, razem ze Śmiercią Szczurów. W tym spektaklu grają same znane nazwiska.
O Świecie Dysku i jego autorze można by jeszcze długo i kwieciście pisać, tylko kto by chciał tyle czytać. Podsumuję więc krótko: „Maskaradę” warto poznać. Znajdą tam dla siebie coś fani fantasy w ogóle, a Dysku w szczególności, fani opery również doszukają się wielu aluzji, zaś dla tych, którzy lubią „Upiora w operze” to prawdziwa kopalnia żarcików. A pomiędzy tym wszystkim szczypta gorzkiej prawdy o szołbiznesie – żeby zachować równowagę emocji.
Autor: Terry Pratchett
Tłumacz: Piotr W. Cholewa
Tytuł oryginalny: Mascerade
Cykl: Świat Dysku
Wydawnictwo: Prószyński i s-ka
Rok: 2003
Stron: 274
Upiora w operze uwielbiam. Książki co prawda nie czytałam, ale widziałam film z Butlerem ;) Myślę, że "Maskarada" przypadnie mi do gustu ;)
OdpowiedzUsuńSkończyłam "Maskaradę" kilka tygodni temu i uśmiałam się do łez, szczególnie w scenie, w której niania Ogg tańczy jako jedna z baletnic ;) Uwielbiam Pratchetta i nigdy nie mam go dość...
OdpowiedzUsuńJedna z lepszych książek Pratchetta, a trochę ich przeczytałam:) Czarownice, to obok Śmierci, moje ulubione postacie;]
OdpowiedzUsuńNie ma za co. :)
OdpowiedzUsuńKsiążka jest naprawdę świetne napisana. I można w niej znaleźć bardzo dużo odniesień do ,,Upiora w operze". Zresztą wszystkie książki Pracza są świetne choć nie wszystkie mogą przypaść do gustu. :D
A ja Pratchetta mam dopiero w planach- "Niewidoczni akademicy" chyba już tracą cierpliwość ;)
OdpowiedzUsuńPamiętam te cudowne chwile kiedy pierwszy raz czytałam Maskaradę, a potem te następne cudowne chwile, kiedy czytałam ją drugi i trzeci raz ;) Do tej pory ślinka i cieknie na myśl o Zupie z Bananowa Niespodzianką ;)
OdpowiedzUsuńMam fizia na punkcie Pratchetta, wiedźm i Świata Dysku, ale to chyba nie nowość ;)
Recenzja bardzo fajne jednak ta książka to nie moje klimaty i raczej po nią nie sięgnę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
Świat Dysku poznaję powoli i w miarę możliwości nie tyle chronologicznie, co cyklicznie. Do wiedź zapewne jeszcze daleka droga, ale nie będę ukrywał, że recenzja mnie zachęciła. Chyba czas nadrobić zaległości w powieściach Pratchetta.
OdpowiedzUsuńCzytałam tylko jedną książkę Pratchetta i wiem, że kiedyś sięgnę po kolejne. Również jestem fanką jego humoru: nie narzuca się i po prostu wywołuje uśmiech na twarzy ;).
OdpowiedzUsuńNo cóż, nie dołączę do chóru uwielbienia. Może dlatego, że nie jestem miłośnikiem fantasy. Książkę polecił mi znawca opery a ponieważ opera jest i moim ulubionym rodzajem sztuki więc zajrzałem. Moim zdaniem akcja równie dobrze mogłaby się dziać w kopalni. Tych odnośników do opery w postaci zdeformowanych tytułów znanych oper było kilka. Mało to było śmieszne. Poza tym Autor nie specjalnie chyba lubi to medium, dołącza raczej do tych, którzy nie znają ale dość bezlitośnie wyśmiewają. A może to była ironia? Nie wiem. Mniejsza o operę. Ta sama się broni ilością sprzedawanych na kilka miesięcy do przodu biletów. Owszem było kilka powiedzonek, które wywoływały uśmiech na twarzy, jednak porównywanie humoru Autora do Monty Python'ów uważam za grube nadużycie. Nie będę jednak wylewał więcej żółci bo czas spędzony przy książce nie był mi torturą. Po prostu nie moja bajka. Korzyść z czytania jak zwykle ogromna - teraz już wiem co pisał Terry Pratchett.
OdpowiedzUsuńSama się na operze nie znam, ale wydaje mi się (jak napisałam w notce), że w "Maskaradzie" Pratchett nie operę parodiował, tylko "Upiora w operze" i pewne mechanizmy showbiznesu przy okazji. A że akcja samego "Upiora..." rozgrywa się, no cóż, w operze, to coś tam i o operze dorzucił (i też raczej nawiązywał do tego, jak opera jest widziana w popkulturze a nie do tego medium jako takiego). Ale tak szczerze mówiąc, to nie uważam "Maskarady" za szczególnie udaną powieść Pratchetta.
OdpowiedzUsuń