środa, 11 marca 2015

"Mój własny diabeł" Mike Carey

Większość książek urban fantasy, które znam, ma tendencję do grawitowania w kierunku kryminałów (choć trzeba zaznaczyć, że pozycje polskich autorów często się temu prądowi nie poddają). Niektóre robią to od początku i jawnie, mając za bohatera detektywa lub policjanta, innym wychodzi niby przypadkiem (choć czytelnik zdaje sobie sprawę, że to żaden przypadek i autor taki rozwój sytuacji planował od początku). Jeśli zaś chodzi o lokalizację, to nie wiem, jak na świecie, ale większość tego, co z gatunku tłumaczy się na polski, dzieje się w Londynie (znaczy, takie mam subiektywne wrażenie. Jakby ktoś dysponował odpowiednimi statystykami, to niech się podzieli). Mam tutaj przykład kwalifikujący się do obu wiodących trendów.

Felix Castor jest egzorcystą, czyli facetem, który zajmuje się eksterminacją sprawiających problemy bytów paranormalnych. A właściwie był, bo po wypadku sprzed półtora roku postanowił, przynajmniej chwilowo, zmienić zawód. I tak teraz próbuje zarabiać jako iluzjonista. Jednak nic nie trwa wiecznie i do zawodu trzeba będzie wrócić (egzorcyści nie zarabiają najlepiej, ale iluzjoniści jeszcze gorzej). Na początek jakieś trywialne zlecenie – w jednym z londyńskich archiwów zaczyna się panoszyć agresywny duch i trzeba go przepłoszyć. Jak wszystko w życiu, sprawa okazuje się bardziej skomplikowana.

Na cykl o Castorze (swoją drogą, zastanawiam się, czy nazwisko bohatera jest znaczące) miałam oko już od jakiegoś czasu, ale jakoś tak nie udało mi się wcześniej z nim zapoznać. I to chyba był błąd. Widzicie, gdybym go przeczytała jakieś trzy lata temu, mógłby mnie zachwycić, bo praktycznie nie miałabym go z czym porównać, ergo nie miałby konkurencji. Ale teraz… no, znam lepszych. Dużo lepszych.

Już sam główny bohater na tych porównaniach traci. Felix nie ma ani wdzięku Harry’ego Dresdena, ani rozczulającej nieporadności szczeniaczka, jaką dysponuje Peter Grant. Generalnie w kategorii samotników walczących z występkiem, o ile ktoś im za to zapłaci, jest strasznie nijaki. Niby wszystko ma na miejscu – odrobina traumy z przeszłości, bida w portfelu i kilku najbliższych przyjaciół, składających go do kupy po mniej szczęśliwych misjach. Ale brak mu czegoś, co nadawałoby mu indywidualny rys. W sumie jego przyjaciołom i większości bohaterów też. No może poza Rafim, którego dusza stopiła się częściowo z demonicznym bytem. Ale jeden Rafi, będący raczej lokalnym kolorytem niż pełnokrwistą, mającą wpływ na fabułę postacią wiosny nie czyni.

A tak, fabuła. Tu muszę przyznać, że w „Moim własnym diable” autor zaserwował całkiem ciekawą, z ciężkiego kalibru zagadką do rozwiązania (znaczy, nie w sensie trudności rozwiązania – choć przyznam, że końcówka mnie zaskoczyła – tylko raczej tematyki). To naprawdę ogromny plus. Niestety, nie bardzo mogę cieszyć się fabułą, której dramatis personae nieszczególnie mnie obchodzą. Język też nie ratuje sytuacji. Autor co prawda pisze sprawnie i całkiem przyjemnie, ale dość przeciętnie przy tym i trudno się dopatrzeć jakiegoś indywidualnego stylu. Czyli czyta się gładko, ale w pamięci nie zostaje.

Z jednej strony „Mój własny diabeł” to przeciętniak – niby wszystko jest w nim a swoim miejscu, ale strasznie bezpłciowe. Z drugiej jednak jest to przeciętniak na tyle udany, że pewnie sięgnę po drugi tom, choćby dlatego, że nie lubię porzucać cykli, które zaczęłam, a których czytanie jest co najmniej bezbolesne. Książkę poleciłabym jednak raczej fanom urban fantasy, którzy chętnie rzucą się na każdą pozycje z gatunku. Jeśli nie jesteście zafiksowani na przeczytaniu wszystkiego, czego akcja rozgrywa się w mieście, to mogę wam polecić coś bardziej interesującego w temacie.

Tytuł: Mój własny diabeł
Autor: Mike Carey
Tytuł oryginalny: The Devil You Know
Tłumacz: Paulina Braiter
Cykl: Felix Castor
Wydawnictwo: Mag
Rok: 2008
Stron: 416

13 komentarzy:

  1. Mnie "własny diabeł" rozczarował. Właściwie, gdyby nie rewelacyjne jak zwykle tłumaczenie Pauliny Braiter, to nie byłoby chyba po co czytać... Ot, przeciętniak, tak jak piszesz :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Swoją drogą, ciekawe, jak to wypada w oryginale. W sensie, językowo. Bo po polsku strasznie przeciętnie,a jakoś nie wierzę, żeby akurat ta tłumaczka zarżnęła przekład (zwłaszcza, że piszesz, że jednak nie).

      Usuń
    2. Ciekawe... Myślę, że ta "przeciętność" wynika jednak z oryginału, bo Braiter tłumaczy świetnie, pamiętam, że czytając, zwracałam na to uwagę. Nie wpadłam na trop żadnych dosłowności, nie przebijało mi nic angielskiego, a to pierwsza oznaka, że tłumacz rzeczywiście przetłumaczył tekst na polski, a nie na "polskawy". I dziwne, ale po latach pozostało mi w pamięci właściwie tylko to wrażenie - treściowo większość ulotniła się w niebyt, więc chyba nie było w tym nic szczególnego.

      Usuń
  2. A mnie zaciekawiła ta książka. Dodam sobie ją na "półkę", może ktoś mi ją sprezentuje :D Dresden niestety mnie irytował, a jego koleżanka z policji sprawiała, że w mojej głowie kłębiły się pomysły na jej morderstwo, a na usta cisnęły wszystkie możliwe przekleństwa jakie znam... i miałam ochotę powymyślać jakieś nowe. Mam nadzieję, że książce będzie ciut bliżej do Constantina niż odrobinę do Dresdena.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trudno mi powiedzieć, nie oglądałam Constantina.^^ Ale polecam jeszcze "Rzeki Londynu" - Grant się bardzo różni od Dresdena, choć nie wiem, czy akurat w tym kierunku, który preferujesz.

      Usuń
  3. Czytałam całą serię i IMHO im dalej, tym ciekawiej. Warto dać szansę kolejnemu tomowi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolejny tom właśnie czytam. Jak dotąd ciut lepiej, ale jakoś bez szaleństwa.

      Usuń
  4. Brzmi faktycznie jak takie nieszczególnie pasjonujące coś między Constantinem a Dresdenem. Na razie zostanę przy tych dwóch, jeśli kolejny tom okaże się znacznie lepszy to (wierząc recenzji ;)) pewnie się za to zabiorę, bo lubię takie klimaty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też wolę Dresdena, ale w oczekiwaniu zapodałam Castora.;) Choć jeśli wydadzą w tym roku t obiecane sześć tomów Dresdena, to będę długo miała co czytać.

      Usuń
  5. Seria z tomu na tom robi się coraz lepsza. Pierwszy tom jest najsłabszy, także językowo (chociaż ujął mnie niektórymi sfromułowaniami jak "pozycja bojowa Iana Andersona". Może dlatego, że Autor wcześniej pisał scenariusze, a to jego pierwsza powieść??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak szczerze mówiąc, to przy zetknięciu z "Moim diabłem" przeżyłam trochę zawód, bo kiedyś czytałam opowiadanie autora i było znacznie lepiej napisane. Ale chyba po prostu nie nadajemy na tych samych falach.

      Usuń
  6. Dziękuję serdecznie :) Jedna książka mniej do przeczytania :)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...