Stosunkowo niewielu jest pisarzy, którzy zajmują się literaturą humorystyczno-fantastyczną. Kanonicznym przykładem jest tu oczywiście twórczość nieśmiertelnego Terry’ego Pratchetta. Jakiś czas temu na polskim rynku zdobył popularność także inny autor tworzący takie utwory - jest nim Christopher Moore. W prozie obu panów występują jednak dwie zasadnicze różnice: po pierwsze, Pratchett stworzył całe uniwersum na potrzeby swojej humoreski, w którym nawet prawa lokalnej fizyki nagiął do kształtu prześmiewczej groteski. Moore zawsze umiejscawia akcję swoich powieści w naszym świecie, niekiedy tylko w czasach historycznych – prawa fizyki więc mu w kształtowaniu humorystycznych fragmentów nie pomogą. Druga różnica: Pratchett nigdy nie jest bezpośrednio wulgarny, natomiast Moore pełnymi garściami czerpie z zasobów takiego właśnie dowcipu (zwłaszcza w nowszych powieściach). Baranek nie za bardzo mieści się w ramach różnicy drugiej (z czego niżej podpisana jest ogromnie zadowolona, bo za rzucaniem mięchem nie przepada). Natomiast osobom o szczególnie wrażliwych uczuciach religijnych raczej go nie polecam.
Zastanawialiście się kiedyś, co się działo z Jezusem od chwili narodzin (nie dosłownie) do czasu osiągnięcia trzydziestu lat? Jak wyglądało jego dzieciństwo? Czy miał rodzeństwo i przyjaciół? Dlaczego się nie ożenił? A może jednak owszem? Teraz macie okazję poznać odpowiedzi na wszystkie te pytania. Udzieli wam ich Lewi zwany Biffem, najlepszy przyjaciel Joszuy (bo Jesus to przecież grecka, a nie żydowska forma). Nie słyszeliście nigdy o Biffie? A, to pewnie dlatego, że wszyscy ewangeliści się na niego mocno obrazili…
Lewi zwany Biffem został po prawie dwóch tysiącleciach wskrzeszony na
rozkaz Pana. Ma bowiem do wykonania specjalną misję: napisanie nowej
Ewangelii, bo główny bohater obecnych stwierdził, że są boleśnie
niekompletne. Misję wskrzeszenia Biffa i pilnowania go podczas pracy
powierzono aniołowi Razjelowi. Ten zaś, oględnie mówiąc, inteligencją
nie grzeszy. Zamykają się tedy obaj w pokoju całkiem niezłego
amerykańskiego hotelu (przecież teraz lot z Izraela do USA to betka) i
Lewi zaczyna snuć swoją opowieść, a w tle towarzyszą mu dialogi nałogowo
oglądanych przez anioła seriali…
Lewi poznaje swojego najlepszego przyjaciela w wieku lat sześciu, kiedy ten radośnie wskrzeszał jaszczurki. Przez cały okres dzieciństwa, który w ówczesnej Galilei kończył się bardzo szybko, Lewi musiał opiekować się swoim przyjacielem. A nie była to sprawa łatwa, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że Joszua nie umiał kłamać, najdrobniejsze oszustwo nie przyszłoby mu nawet do głowy, a wszelkie prawa, których skrupulatnie powinien przestrzegać religijny Żyd, traktował bardzo swobodnie. Ktoś więc musiał dbać o to, aby zabobonnym mieszkańcom wioski jakoś tłumaczyć spontaniczne cuda (bo ten w Kanie wcale nie był pierwszy) i trzymać faryzeuszy z dala od dzieciaka, za którym olbrzymie, jadowite węże (nieczyste!) pełzają jak potulne szczeniaki. A do tego jeszcze oszołamiająco piękna Maria Magdalena zawsze, gdy tylko się pojawi, dziwnym trafem całkowicie uniemożliwia koncentrację.
Prawie cała powieść (poza prologiem i epilogiem) jest napisana w narracji pierwszoosobowej. Narratorem jest tu Lewi i to z jego perspektywy poznajemy wszystkie wydarzenia. Przeplata on fragmenty swojej ewangelii, czyli wspomnień, obrazkami pt. "Życie z niezbyt rozgarniętym aniołem pod jednym dachem", czyli teraźniejszością. Zazwyczaj nie przepadam za narracją pierwszoosobową, ale tutaj autor wykonał kawał dobrej roboty, więc zamiast się czepiać, dałam się porwać opowieści.
Autor świetnie poradził sobie z opisami Nazaretu z początków naszej ery, a także z próbą pokazania mentalności ówczesnych ludzi. Tym bardziej należy mu się podziw, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że nie tylko świetnie opisał, ale też przedstawił w krzywym zwierciadle – i nie ważne, że być może nie do końca zgadza się to z opisami historycznymi. Co prawda zdrobnienia typu "Maggie" nieco mi zgrzytały, ale po jakimś czasie przyzwyczaiłam się do nich. Swobodne frazy i zdrobnienia należą przecież do podstawowych cech charakterystycznych stylu Moore’a i nierozsądnie byłoby sarkać na autora z ich powodu. Zwłaszcza, że autor głównie za ich sprawą przywołuje uśmiech na twarzy czytelnika – a robi to z bardzo dużą częstotliwością (gdybym była większą fanką tej wulgarniejszej strony dowcipu, napisałabym, że niemal bez przerwy). Ale w trakcie lektury nie tylko się śmiałam. Zdarzały mi się też chwile szczerego wzruszenia.
Określenie fabuły powieści zwrotem "mało prawdopodobna" byłoby wielkim niedomówieniem. Tylko, że w powieściach, zwłaszcza humorystycznych i fantastycznych, nie chodzi o prawdopodobieństwo. Chyba nikt nie uwierzy, że lwia część wydarzeń z Baranka zachowuje choć pozory wydarzeń rzeczywistych. Nie taki z resztą był cel autora. Niemniej jednak jest to bardzo ciekawa i, mimo swej przaśności, momentami wzruszająca opowieść. Nie trzeba znać Biblii od A do Z, żeby się nią cieszyć. Wystarczy odrobina poczucia humoru. I sympatii do fantastyki.
Lewi poznaje swojego najlepszego przyjaciela w wieku lat sześciu, kiedy ten radośnie wskrzeszał jaszczurki. Przez cały okres dzieciństwa, który w ówczesnej Galilei kończył się bardzo szybko, Lewi musiał opiekować się swoim przyjacielem. A nie była to sprawa łatwa, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że Joszua nie umiał kłamać, najdrobniejsze oszustwo nie przyszłoby mu nawet do głowy, a wszelkie prawa, których skrupulatnie powinien przestrzegać religijny Żyd, traktował bardzo swobodnie. Ktoś więc musiał dbać o to, aby zabobonnym mieszkańcom wioski jakoś tłumaczyć spontaniczne cuda (bo ten w Kanie wcale nie był pierwszy) i trzymać faryzeuszy z dala od dzieciaka, za którym olbrzymie, jadowite węże (nieczyste!) pełzają jak potulne szczeniaki. A do tego jeszcze oszołamiająco piękna Maria Magdalena zawsze, gdy tylko się pojawi, dziwnym trafem całkowicie uniemożliwia koncentrację.
Prawie cała powieść (poza prologiem i epilogiem) jest napisana w narracji pierwszoosobowej. Narratorem jest tu Lewi i to z jego perspektywy poznajemy wszystkie wydarzenia. Przeplata on fragmenty swojej ewangelii, czyli wspomnień, obrazkami pt. "Życie z niezbyt rozgarniętym aniołem pod jednym dachem", czyli teraźniejszością. Zazwyczaj nie przepadam za narracją pierwszoosobową, ale tutaj autor wykonał kawał dobrej roboty, więc zamiast się czepiać, dałam się porwać opowieści.
Autor świetnie poradził sobie z opisami Nazaretu z początków naszej ery, a także z próbą pokazania mentalności ówczesnych ludzi. Tym bardziej należy mu się podziw, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że nie tylko świetnie opisał, ale też przedstawił w krzywym zwierciadle – i nie ważne, że być może nie do końca zgadza się to z opisami historycznymi. Co prawda zdrobnienia typu "Maggie" nieco mi zgrzytały, ale po jakimś czasie przyzwyczaiłam się do nich. Swobodne frazy i zdrobnienia należą przecież do podstawowych cech charakterystycznych stylu Moore’a i nierozsądnie byłoby sarkać na autora z ich powodu. Zwłaszcza, że autor głównie za ich sprawą przywołuje uśmiech na twarzy czytelnika – a robi to z bardzo dużą częstotliwością (gdybym była większą fanką tej wulgarniejszej strony dowcipu, napisałabym, że niemal bez przerwy). Ale w trakcie lektury nie tylko się śmiałam. Zdarzały mi się też chwile szczerego wzruszenia.
Określenie fabuły powieści zwrotem "mało prawdopodobna" byłoby wielkim niedomówieniem. Tylko, że w powieściach, zwłaszcza humorystycznych i fantastycznych, nie chodzi o prawdopodobieństwo. Chyba nikt nie uwierzy, że lwia część wydarzeń z Baranka zachowuje choć pozory wydarzeń rzeczywistych. Nie taki z resztą był cel autora. Niemniej jednak jest to bardzo ciekawa i, mimo swej przaśności, momentami wzruszająca opowieść. Nie trzeba znać Biblii od A do Z, żeby się nią cieszyć. Wystarczy odrobina poczucia humoru. I sympatii do fantastyki.
Recenzja napisana dla portalu Unreal Fantasy.
Tytuł: Baranek
Autor: Christopher Moore
Tłumacz: Piotr W. Cholewa
Tytuł oryginalny: Lamb
Wydawnictwo: Mag
Rok: 2007
Stron: 530
Autor: Christopher Moore
Tłumacz: Piotr W. Cholewa
Tytuł oryginalny: Lamb
Wydawnictwo: Mag
Rok: 2007
Stron: 530
O to może być ciekawa lektura :) Muszę się zabrać za Moore (ogólnie).
OdpowiedzUsuńUwielbiam Moore'a :)
OdpowiedzUsuńA "Baranek" to moja ulubiona książka jego autorstwa :)
Muszę przeczytać w końcu jakąś książkę Moore'a i sprawdzić, czy faktycznie tak dobrze pisze :)
OdpowiedzUsuńMoore to książkowy komediant nr 1
OdpowiedzUsuńJa jeszcze o panu Moore nie mam wyrobionego zdania. Błazen bardzo mi się podobał, chociaż niekiedy zaczynała mnie ta wulgarności męczyć ... ale raz na jakiś czas - czemu nie? Teraz na ząb wezmę Brudną robotę i zobaczymy, czy też mi się spodoba. Jeśli będę dalej na tak pewne i po Baranka sięgnę ;)
OdpowiedzUsuńMoore to mój plan na 2011. Jednak chcę zacząć od Wampirków:) Jeden tom już mam, jak dorwę pierwsze, biorę się za czytanie:)
OdpowiedzUsuńzaczytana-w-chmurach, Daria - zapoznajcie się z autorem, bo warto.:)
OdpowiedzUsuńViconia - u mnie na pierwszym miejscu są "Krwiopijcy", ale "Baranek" zaraz za nimi.:)
Varia - jednak u mnie na pierwszym miejscu pozostanie Pratchett. Jego humor bardziej mi pasuje, no i mnie muszę się ze swoimi ulubionymi bohaterami na zawsze rozstawać z końcem książki.;)
enedtil - mnie również czasem ta wulgarność męczy - dlatego Moora dawkuję sobie oszczędnie.:) Ale myślę, że "Brudna robota" Ci się spodoba, chociaż autor tam często sięga po dość turpistyczne opisy.
podsluch - też zaczynałam od Wampirków.;) Niestety, chwilowo nie mm skąd wziąć kolejnych tomów, więc znajomość z nimi została z konieczności zawieszona.
Najbardziej lubię "Krwiopijców" - czytałam ją z biblioteki, ale chyba sobie kupię, bo skutecznie poprawiła mój humor. "Ssij, mała ssij" już troszkę gorsza. "Wyspa wypacykowanej kapłanki miłości" - jak dla mnie świetna, ale czytałam różne opinie. Ale bardzo chciałam jeszcze przeczytać "Błazna" i "Brudną robotę".
OdpowiedzUsuń"Baranek" był akurat rzeczywiście śmieszny :) Wiem, że czytałam coś jeszcze, i to mi się już totalnie nie podobało, więc dałam sobie spokój z autorem.
OdpowiedzUsuńRecenzja bardzo ciekawa jak również propozycja. Jeżeli dopadnę gdzieś książkę to na pewno ją przeczytam ;) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNie znam jeszcze żadne książki Moore'a. Sądzę, że jego twórczość wywołuje dość skrajne reakcje czytelników.
OdpowiedzUsuńHumor w fantastyce uwielbiam! Niestety, mimo usilnych starań nie wstąpiłam w szeregi miłośników twórczości Pratchetta. Czytałam "Zimistrza", "Trzy wiedźmy" i "Muzykę duszy", a najbardziej podobał mi się ... "Kot w stanie czystym".:)
Ja na Moore'a tylko spoglądam nieufnie, nie wiem czy sięgnę po taki rodzaj literatury. Ale jak się sama nie przekonam przecież, to nie będę wiedziała czy mi się to podoba czy też nie bardzo ;).
OdpowiedzUsuń