„Żarna niebios” to poszerzona o
dwa teksty wersja debiutanckiego zbiorku Mai Lidii Kossakowskiej pt. „Obrońcy
królestwa” (chyba nikogo nie zaskoczę faktem, że wydawca nie raczył czytelników
poinformować o tym drobnym szczególe?). Jest też dobitnym dowodem na to, że
starzeję się jako czytelniczka fantastyki.
Zbiorek zawiera 10 opowiadań:
wszystkie te, które można było przeczytać w „Obrońcach Królestwa”, a dodatkowo
jeszcze teksty „Żarna niebios” i „Gringo”. I niestety, trudno w nim znaleźć
opowiadanie lepsze niż przeciętne.
Na pierwszy ogień idzie „Światło
w tunelu”, krótka historia chirurga plastycznego, który po wypadku samochodowym
zostaje porwany przez dwóch zdesperowanych aniołów. Historia planowana jako
lekka, zabawna i zaskakująca, w istocie okazuje się cienka jak zadek węża.
Bohaterowie zamiast bawić, irytują głupotą, fabuła jest przewidywalna, a i o
języku trudno powiedzieć coś poza tym, że jest poprawny (co mnie w sumie nie
zaskakuje, ale trochę szkoda).
„Dopuszczalne straty”, jeśli
oceniać je w kategorii opowiadań, są cienkie już nawet nie jak zadek węża, ale
jak żebro bakterii. Dla kogoś, kto nie czytał jeszcze „Siewcy Wiatru” mogą
nieść pewne zaskakujące nowości, ale pozostałych czytelników nawet nie
zadowolą. Zwłaszcza, że fabuły czy dobrej pointy nie ma co tam szukać. Tekst
sprawdza się jedynie jako uzupełnienie fabuły „Siewcy…” i jestem zaskoczona, że
nie pojawił się jako prolog powieści. Generalnie jednak przyczyna irytacji jest
w tym przypadku dość osobista: zaczęli mnie denerwować potężni archaniołowie
przekomarzający się jak rozszczebiotane licealistki i zwracający się do siebie
per Gabrysiu czy Luciu, co przy (mającej miejsce ładnych parę lat temu)
lekturze „Siewcy…” jakoś mi nie przeszkadzało. Pozostaje mieć nadzieję, że
autorka w późniejszych tekstach ograniczyła tę manierę, gdyż w innych
opowiadaniach zbioru jej natężenie jest mniejsze.
„Sól na pastwiskach niebieskich”
jest powodem, dla którego po tak słabym początku nie porzuciłam zbioru.
Historia anioła zakochanego w śmiertelniczce nie jest może ani szczególnie
oryginalna, ani zaskakująca, ale fajnie czasem poczytać prosty tekst
przemawiający do emocji i po babsku się powzruszać.
„Zobaczyć czerwień” jest z kolei
dowodem na to, że Kossakowska potrafi tworzyć całkiem dobre postaci kobiece –
tyle tylko, że z założenia patologiczne, bo inaczej wychodzą jej miękkie mameje
(a jeśli nawet nie, to autorka prędzej czy później zafunduje im lobotomię –
tak, nie mogę wybaczyć tego, co zrobiła z Hiją w „Zbieraczu Burz”). Dane jest
nam bowiem poznać Lilith, Matkę Demonów, egotyczną nimfomankę i generalnie wredną sukę,
po czym obserwujemy jej konflikt z Asmodeuszem. Fabularnie raczej nic
porywającego, ale i nie tragicznie złe.
W ocenie „Kosza na śmieci” niemal
na pewno jestem nieobiektywna, gdyż mam słabość do historii o artystach. A
tutaj mamy komiksiarza Adama, który po spotkaniu pod kioskiem faceta z tatuażem
na twarzy i bliznami na rękach dostaje obsesji stworzenia komiksu z takim
bohaterem. To tekst, jakiego spodziewałabym się raczej po Ćwieku, zważywszy na pomysł
z komiksem, ale język jest już stuprocentowo kossakowski. I mimo iż zakończenie
rozczarowuje, lektura była przyjemna.
„Smuga krwi” to z kolei całkiem
przyjemna historia o głębiańskim najemniku i dziewczynie. Główny bohater budzi
sympatię i chyba polubiłam go najbardziej z całego zbioru, ale z opowiadaniem
mam mały problem - mianowicie nie bardzo wiem, co autorka miała na myśli.
Wychodzi na to, że przesłanie brzmi „niektórzy są małymi, wrednymi kreaturami i
zawsze będą oceniać innych swoją miarą”, ale to byłoby tak łopatologiczne, że
aż szkoda na nie takiej fajnej historyjki.
„Żarna niebios” to kolejny tekst,
który uważam za słaby. Po pierwsze irytuje mnie Beryl – bohaterka, która w
nietypowych okolicznościach dołącza do dwóch aniołów, a potem w zasadzie znika,
stając się jakimś tam tłem. Po co tyle zachodu z wprowadzaniem bezużytecznej
postaci, ja się pytam? Po drugie fabuła, oparta na wykryciu spisku przeciw
anielsko-diabelskiej koalicji jest tak drętwa, że aż zęby bolą. A i sam pomysł
jakiś mdło poprowadzony – mam wrażenie, że można było wycisnąć z niego więcej.
„Wieża zapałek” dla odmiany znowu
jest tekstem przyzwoitym. Poznajemy w niej młodego anioła stróża, któremu jako
zastępcę przydzielają komandosa na rencie. Zamysł zdaje się był taki, żeby
ukazać budowanie prawdziwej, męskiej przyjaźni i proces upadku purytańskich
ideałów niedoświadczonego anioła oraz to, jak biedak sobie z tym radzi.
Opowiadanie wszystkie te postulaty realizuje i to w nawet fajny sposób, ale
relacje bohaterów wydają się zbyt płytkie. A szkoda.
„Gringo” jest opowiadaniem
nastawionym na rozbawienie czytelnika. W rzeczy samej, historia
demona-wygnańca, który z nudów postanowił pomóc małemu karierowiczowi wdrapać
się na szczyt, ale przedobrzył, niczemu innemu służyć nie może. Czyta się ją
całkiem przyjemnie i z uśmiechem plączącym się na wargach, a potem równie łatwo
zapomina.
„Beznogi tancerz” został
wykorzystany jako prolog do „Siewcy Wiatru” i jest chyba opowiadaniem z
najlepszą pointą w całym zbiorze. A sednem fabuły jest wytłumaczenie, skąd się
wziął Abbadon.
Cóż, zbiorem jestem raczej
zawiedziona – już od dawna rozrywkowe fabułki mnie nie zadowalają. Przyznam, że
gdybym teraz rozpoczynała od „Żaren niebios” znajomość z Kossakowską, raczej
nic więcej tej autorki bym nie przeczytała. Na szczęście są inne, lepsze
książki pani K.
Tytuł: Żarna niebios
Autor: Maja Ldia Kossakowska
Wydawnictwo: Fabryka słów
Rok: 2008
Stron: 509
Wydawnictwo: Fabryka słów
Rok: 2008
Stron: 509