Nadrabiania zaległości
ciąg dalszy, czas więc przejść do lutowego numeru „Nowej
Fantastyki”. Co w nim było?
We wstępniaku Jerzy
Rzymowski nieco złośliwie, a nieco z rezygnacją podśmiewa się z
ludzi, którzy w powieściach fantastycznych doszukują się
propagowania treści rasistowskich, homofobicznych czy totalitarnych,
których zupełnie tam nie ma (bo czasem są, ale to już zupełnie
inna bajka). W minidziale naukowym Mateusz Wielgosz zrezygnował z
podania garści mininotek o najnowszych i najciekawszych
osiągnięciach nauki na rzecz dłuższego felietonu o tym, jak też
naukowcy próbują coś radzić na problemy starzenia się. Musze
przyznać, że ta forma dużo bardziej do mnie przemawia niż
poprzednia – dłuższy, spójny tekst widzę dużo ciekawszym. A i
treśc zadowalająca.
Następnie mamy długi
artykuł Andrzeja Kaczmarczyka o Robocopie i jego wszystkich
popkulturowych odsłonach. Ciekawy i dość wyczerpujący, a bodźcem
do jego ukazania była zapewne premiera remake'u historii o
roboglinie (jeszcze jej nie widziałam, ale pewnie kiedyś z
ciekawości obejrzę, choć projekt postaci głównego bohatera
zupełnie do mnie nie trafia). Dalej mamy kolejna nawiązanie o
Robocopa, tym razem w kontekście popkulturowego wskrzeszenia
umarłych w artykule Tomasza Miecznikowskiego. Co do samego tekstu to
mam mieszane uczucia, bo niekoniecznie zgadzam się z tezami
postawionymi przez autora, ale całość wypada dość interesująco (a całośc jednak bardziej nawiązuje do Frankensteina, niż Robocopa).
Wawrzyniec Podrzucki w
„Czerni zieleni” rozprawia się z ekologicznym pesymizmem w
science fiction. Pisze, że na chwilę obecną jest on niczym
nieuzasadniony, a wręcz tendencje są odwrotne i ładnie swoje
zdanie argumentuje. Rzadko zdarza mi się czytać artykuł tego pana,
z którym tak bardzo bym się zgadzała.
Dalej mamy tekst poświęcony komiksowi o króliku roninie, czyli serii „Usagi
Yojimbo”. Muszę przyznać, że jest to jedna z tych nielicznych
serii komiksowych, które może nawet chciałabym poznać, ale kreska
zdecydowanie nie jest w moim guście (a i sama seria rozrosła się
już do takich rozmiarów, że biedny laik nawet nie wie, od czego
miałby zacząć). Natomiast wahających się artykuł z pewnością
zachęci.
W cyklu „Fanatstyczny
świat” tym razem pojechaliśmy do Izraela. Jest to dopiero
pierwsza część dotycząca tego kraju i jak na razie poznajemy rys
historyczny izraelskiego fandomu. Muszę przyznac, ze ta wycieczka
podobała mi się znacznie bardziej niż poprzednia do Meksyku. Może
dlatego, że fandom izraelski nie jest w stanie zamierania i coś tam
ciągle się dzieje. A co teraz konkretnie, to przekonamy się w
drugiej części artykułu, w następnym numerze.
Po kolejnej porcji
wspomnień Macieja Parowskiego (tym razem to raczej refleksje
dotyczące procesu twórczego) i „Rycerzach Siedmiu Królestw” w
charakterze książki miesiąca, możemy przejść do felietonów.
„Etyka żarcia” Rafała Kosika wypada dość słabo, bo odnosi
się w dużej mierze do tego, z czego w swoim artykule naśmiewał
się Wawrzyniec Podrzucki. Peter Watts dla odmiany zastanawiał się,
czy w związku z rosnącym użyciem dronów i elektroniki na polach
bitew odpowiedzialność za zbrodnie wojenne nie ulegnie podobnemu
rozmyciu jak odpowiedzialność za cokolwiek w dużych korporacjach.
Troce przerażająca wizja. Łukasz Orbitowski tym razem pisze o
„Livide” jako o horrorze eklektycznym.
Przejdxmy do opowiadań.
W tym numerze dominowały teksty spowinowacone z horrorem. Redakcja
twierdzi, że jest nim „Nieistotna ofiara profesora Prysypkina”
Jarosława Urbaniuka, ale jak dla mnie to po prostu thriller medyczny
w formie reportażu. Warsztatowo bez zarzutu, ale mało wyrazisty.
„Poglądomat” Bartosza Działoszyńskiego to coś w rodzaju
gorzkiej, ironicznej satyry, bardzo, niestety, trafnej. Przypadła mi
do gustu dużo bardziej, niż poprzedni tekst tego autora. „Żywoty
bóstw śmiertelnych” Marcina Mleczaka być może nie powalają
rozmachem fabuły, ale są oparte na ciekawym pomyśle, mianowicie co
by było, gdyby historia zależała tylko od wyobrażeń
społeczeństwa na jej temat.
Opowiadania zagraniczne w
tym numerze ogólnie oceniam o oczko wyżej od polskich. „Dziewczę,
które poszło na sushi” Pat Cadigan zdobyło w zeszłym roku
nagrodę Hugo, ale szczerze mówiąc, nie uznała bym go za
szczególnie wybitne. Owszem, jest to ciekawe połączenie space
opery z cyberpunkiem z dodatkiem kontaktu z obcymi (którzy nie są
obcy), ale nic poza tym. „Historia naturalna jesieni” Jeffreya
Forda to powrót do klimatu grozy i to w japońskich dekoracjach, w
typowym dla autora stylu. „Horyzont zdarzeń” Sunny Moraine to
znów horror, z motywem nawiedzonego domu tym razem. Dość subtelny
– dla mnie więcej w nim było zagubienia głównej bohaterki niż
straszenia sensu stricto. Opowiadanie przyzwoite, choć nie wybitne.
Na koniec szorcik Celii Friedman „Doskonały dzień”, czyli jeden
dzień z życia obywatela mocno cyberpunkowej, ale przez to i bardzo
nijakiej dla zainteresowanego, przyszłości. Nic szczególnego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.