Troszkę spoilerów, ale nieistotnych.
To miała być hejtnotka o najbardziej przeze mnie nielubianej animacji nowego Disneya (starego w sumie też, ale jeszcze nie wszystkie widziałam, więc może znajdzie się coś, co zdetronizuje „Księżniczkę i żabę” – coś, czego nie można wytłumaczyć wiekiem). Specjalnie z tej okazji obejrzałam „Księżniczkę i żabę” raz jeszcze. I stwierdziłam z niejakim rozczarowaniem, że film nie wywołuje we mnie już tylu negatywnych emocji, co za pierwszym razem, choć ciągle go nie lubię.
Z „Księżniczką i żabą” mam dwa potężne problemy. Pierwszym była promocja filmu, drugim – główni bohaterowie. Zacznijmy może od pierwszego.
Jak niektórzy być może pamiętają, tę animację Disney reklamował jako przełomową. Raz, że miała być powrotem do tradycyjnej animacji po dłuższej przerwie (i ta deklaracja została w stu procentach spełniona, bo wizualnie film prezentuje się świetnie), a dwa, miała zrywać z klasycznymi stereotypami wytwórni. Oto widzowie mieli wreszcie poznać Tianę – bohaterkę nie dość, że czarnoskórą, to jeszcze samodzielną, zaradną i niepotrzebującą męskiego wsparcia do spełnienia marzeń. I tu nam się deklaracje z rzeczywistością mocno rozjechały.
Tiana jest zwykłą dziewczyną z Nowego Orleanu i ma marzenie – chce założyć własną restaurację, nie byle jadłodajnię, ale lokal z prawdziwego zdarzenia. W związku z tym tyra na dwie, trzy zmiany jak dziki osioł i kompletnie nie ma życia. Jedyne, co ją interesuje, to praca, zaliczka na budynek starej cukrowni, który upatrzyła na restaurację i spełnianie marzenia ojca, który zginął na wojnie. I tu rodzi się pierwszy zgrzyt, ponieważ niezależnej i silnej Tianie mimo lat ciężkiej harówy i poświęceń nie udaje się uzbierać zaliczki na czas. Z jednej strony, to logiczne: trudno oczekiwać, żeby kelnerkę stać było na zakup dużego lokalu (choćby i do remontu) z samych napiwków. Z drugiej, ośli upór i brak zdrowego rozsądku (bo trudno to nazwać inaczej) u naszej bohaterki jest wręcz porażający. Tiana doskonale widzi, że lata pracy prawie pozwoliły jej uzbierać zaliczkę na spełnienie marzenia, ale zdaje się zapominać, że to dopiero początek. Resztę budynku też trzeba będzie spłacić, całość wyremontować (nawet jeśli własnymi rękami, to materiały przecież kosztują), urządzić i zatrudnić obsługę. W praktyce oznacza to, że Tiana nawet po wpłaceniu magicznej zaliczki będzie musiała znowu przez lata harować na dwie zmiany u konkurencji, żeby w ogóle swój lokal otworzyć. To jest ten moment, kiedy zawieszanie niewiary z łomotem spada z kołka – zwłaszcza, że rzecz się dzieje nie w jakiejś odległej, baśniowej krainie, gdzie może byłaby bardziej prawdopodobna, ale w dobrze znanych Stanach Zjednoczonych.
Rozwiązaniem problemów finansowych okazuje się nie kto inny, jak książę z bajki. Naveen w zamian za zdjęcie klątwy obiecuje dziewczynie, że kupi dla niej wymarzoną restaurację (i to nawet nie za swoje pieniądze, bo tych nie ma, ale za forsę tatusia bogatej koleżanki Tiany, Charlotty, którą Naveen początkowo planuje poślubić). Scena, kiedy dwie żaby planują skok na kasę Charlotty wydaje mi się dość obrzydliwa. Już wcześniej okazało się, że księżniczka Disneya może sobie być pracowita i niezależna, ale bez swojego księciunia i tak do niczego nie dojdzie, choćby pękła. Teraz dowiadujemy się jeszcze, że cel poniekąd uświęca środki – Tiana jest gotowa wmanewrować Charlottę w małżeństwo z nieodpowiedzialnym fircykiem i babiarzem, lecącym wyłącznie na kasę (i to, że Charlotta marzy o wyjściu za księcia, jaki by on nie był, wcale nie jest dla mnie usprawiedliwieniem. To całkiem sympatyczna – choć głupiutka jak gąska i bardzo infantylna – dziewczyna i pchanie jej z premedytacją w małżeństwo, które z pewnością nie będzie na dłuższą metę szczęśliwe, jest podłe) tylko dla własnych, egoistycznych celów. To ja już chyba wolę śpiewanie po lasach i osobowość zwiędłej firany.
A przecież wystarczyło, żeby Tiana porozmawiała z Charlottą i pożyczyła pieniądze od jej ojca. Nawet jeśli ten nie bardzo miałby na to ochotę z powodu przepaści społecznej (wielki, biały bogacz vs ciemnoskóra klasa robotnicza), to córka już by go urobiła, swojej ulubienicy przecież nie umiał niczego odmówić. Mając pieniądze, Tiana mogłaby się poświęcić sensownej ciężkiej pracy nad doprowadzeniem swojej restauracji do świetności, oddać, co pożyczyła, i cieszyć się z sukcesu. A co najważniejsze, takie rozwiązanie w ogóle nie zaburzyłoby linii fabularnej filmu: Tiana mogłaby znów niefortunnie pocałować żabiego księcia i potem, ciągle owładnięta marzeniem o własnej restauracji i etosem ciężkiej pracy, rozpaczliwie pragnąć powrotu do ludzkiej postaci (bo trudno prowadzić interesy, kiedy jest się płazem). Zaś leniwy książę po obowiązkowej przemianie w dobrego, odpowiedzialnego człowieka, mógłby zakasać rękawy i pomagać w remoncie, jak pomagał dotąd. Obeszłoby się bez moralnie niejednoznacznych elementów scenariusza.
Część problemów, jakie mam z głównymi bohaterami, można wywnioskować już z poprzednich akapitów. Ale podsumujmy jednym słowem: Tiana i Naveen są wyjątkowo antypatyczni. Książę to typowy buc-lekkoduch, egoista bez empatii. Oczywiście pod koniec filmu już rozumie, że jego dotychczasowa postawa była karygodna i zmienia się na lepsze, ale wątpię, żeby wielu oglądających dotrwało do tego momentu nie życząc mu choć raz długiej i bolesnej śmierci albo pozostania w słoiku czarownika voodoo do końca życia. Co prawda posiadanie jakiegokolwiek charakteru jest wśród książąt Disneya rzadkością, ale jeśli tak to ma wyglądać, to dziękuję, postoję.
Podobnie rzecz się ma z Tianą. Pisałam już o jej braku rozsądku – może spotkam się z potępieniem, ale uważam, że propagowanie idei ciężkiej pracy dla ciężkiej pracy jest pomysłem mocno przeciętnym. Co innego, gdyby ciężką pracę bohaterki wspierała jeszcze żyłka do interesów czy choćby niechęć do rzucania samej sobie kłód pod nogi. I teraz trochę mam dylemat – Tiana jako bohaterka disnejowskiej animacji jest dla mnie niestrawna, widać jednak, że twórcy chcieli coś przez nią pokazać. Jej egoizm i skupianie się na wąsko rozumianym celu ma widzowi zademonstrować, że dziewczyna zatraciła gdzieś to, co w życiu najważniejsze: miłość. I dopiero klasyczny, spotkany w dziwnych okolicznościach dzień wcześniej facet jest w stanie jej o tym przypomnieć i zmienić perspektywę na słuszną. Niemniej, Tiana-pracoholiczka pozostaje odstręczająca znacznie dłużej niż Naveen.
Co jest zaletą filmu? Postacie drugoplanowe. Charlotta bywa irytująca, ale jest tak rozkosznie przerysowaną głupiutką blondyneczką, że nie mogłam jej nie polubić. Zwłaszcza, iż ta infantylna, rozpieszczona jedynaczka ma dobre serce i potrafi poświęcić własne marzenia dla szczęścia innej osoby – czego przez długi czas nie potrafi Tiana, a do czego już na pewno nie jest zdolna stereotypowa pusta blondi. W ogóle mam wrażenie, że to postać mająca parodiować schematyczną disnejowską księżniczkę – jest białą blondynką, a poza tym jej największe marzenie to poślubić księcia. Trochę kiepsko, jeśli zamierzona parodia budzi więcej sympatii od głównej bohaterki… Człowiek Cień, główny czarny charakter animacji też wypada ciekawie, z tym, że ja mam słabość do disnejowskich czarnych charakterów, więc wystarczy, że będzie pasował do schematu. No i piosenki dają radę – może nie są jakimiś wybitnymi hitami, ale „Prawie udało się” i „Przyjaciele z zaświatów” mają potencjał.
Charlotta też ma swoje marzenie i realizuje je z nie mniejszą werwą niż Tiana. Tylko metody inne.;) |
Mam wrażenie, ze gdyby nie promocja, film byłby bardziej strawny. Dostalibyśmy po prostu mniej udaną księżniczkę Disneya i tyle. Jednak budowanie oczekiwań, których film nie jest w stanie spełnić, było strzałem w stopę – już Pocahontas była od Tiany bardziej wyzwolona, a stereotypom porządnie zagrała na nosie dopiero zeszłoroczna „Kraina lodu”. Cóż, ciekawe, co nam wytwórnia zaprezentuje w tym roku.
"Księżniczka i żaba" ("Thr Princess and the Frog")
reż. Ron Clements, John Musker
Walt Disney Pictures
2009
Jak dobrze, że nie tylko ja nie przepadam za tą bajką. Również mnie irytowały te głowne postaci. Również głupie wydało mi się to zbieranie na zaliczkę... a gdzie reszta?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Swoją drogą zastanawiam się, ile dzieciaków zwróciło uwagę na wątek z zaliczką.;)
UsuńMyślę, że tak bardzo Disney reklamował ten film, żeby jakoś "odkupić tematykę" po poprzednim filmie osadzonym w Południowych Stanach. (Song of The South), więc liczyli że może widowia jakoś o tamtym zapomni, tak jak chce Disney
OdpowiedzUsuńHm, jakoś nie chce mi się wierzyć w rehabilitację po ponad sześćdziesięciu latach. Niektóre co bardziej kontrowersyjne momenty innych filmów do tej pory się jej nie doczekały, więc dlaczego akurat ten? Wydaje mi się, że Disney chciał jakoś odeprzeć "Księżniczką i żabą" zarzuty o a) brak czarnoskórej bohaterki w dotychczasowych filmach, b) powalczyć ze stereotypem bezwolnej królewny. Ale że nie bardzo mieli przy tym pomysł na scenariusz, to wyszło jak zwykle.
UsuńWidziałam raz i wydaje mi się, że wieki temu - nawet jakoś w mojej głowie nie została ta historia. Ale teraz mam wielką ochotę na powtórkę.
OdpowiedzUsuńBo sama historia zdecydowanie nie należy do tych, które zostają w głowie.;)
UsuńByłaś wyjątkowo łaskawa dla tej bajki... O mało nie zasnęłam, bohaterowie mnie irytowali niezmiernie, a scena z całowaniem węża - była potworna. Na plus jedynie czarny charakter :D
OdpowiedzUsuńSłaby to miało scenariusz, oj słaby. Ale piosenka czarnego charakteru fajna.;)
Usuń