Od czego by tu zacząć… No więc, byłam na „Big Hero 6” (pozwólcie, że tytułu oryginalnego będę używać częściej, bardziej mi się podoba niż „Wielka szóstka”). Bawiłam się dobrze, znacznie lepiej niż na „Interstellar” (co z jednej strony nie jest jakoś szczególnie trudne, z drugiej może świadczyć o moim infantylizmie. W każdym razie, roboty i tu, i tam były fajne) i właściwie film nie zawiódł moich oczekiwań. A mimo tego bardzo trudno mi o tej animacji pisać.
Może krótki rzut oka na fabułę. Kiedy w pożarze ginie starszy brat Hiro, zostaje po nim oprócz wspomnień tylko Baymax, robot przygotowany jako projekt zaliczeniowy na studia (jesteśmy w niedalekiej przyszłości, więc robot jest wypasiony). Wkrótce wychodzi na jaw, że pożar mógł nie być przypadkowy, a w mieście pojawia się tajemniczy, zamaskowany mężczyzna. Hiro z przyjaciółmi i podrasowanym Baymaxem postanawia rozwiązać zagadkę i doprowadzić do ukarania winnych.
To jest bardzo piękna wizualnie baja. Zarówno projekty postaci, jak i ujęcia plenerów (jeśli można tak napisać o czymś, co zostało w stu procentach wygenerowane komputerowo) czy choreografia postaci w poszczególnych dynamicznych scenach robią ogromne wrażenie. Co tam lodowe zamki czy lampiony nocą, sceny lotu nad miastem są znacznie lepsze. Furda złe wiedźmy czy lodowe zaklęcia, człowiek w masce i jego mikroboty robią znacznie większe wrażenie. A Baymax jest najbardziej uroczym superbohaterem ever (robotem z resztą też, jeśli by mnie kto pytał). Przeglądałam sobie grafiki z marvelowskiego komiksu, na którego podstawie luźno oparty jest film i przyznam, że zdecydowanie bardziej podoba mi się strona wizualna animacji – przynajmniej bohaterki mają ciekawsze kostiumy i mniej wyeksponowane biusty.
Poznajcie Baymaxa. |
Bohaterowie są bardzo różnorodni. „Big Hero 6” zbierał już pochwały za etniczną mieszankę postaci w tym filmie (z siedmiu najważniejszych trzy to typ azjatycki, mamy też bohatera ciemnoskórego i tylko dwoje białych. A ostatnia jest robotem), więc może się tym nie będę zajmować. Bardziej interesująca wydaje mi się różnorodność charakterów. Z jednej strony możnaby się przyczepić do schematyczności, bo mamy i różową blondyneczkę, i zafascynowaną mechaniką chłopczycę, i zbuntowanego nastolatka, i geniusza z obsesją porządku i wreszcie kogoś w rodzaju zawodowej maskotki, typ bohatera spotykanego tylko w amerykańskich komediach o studenckim życiu. Z drugiej, blondyneczka jest wybitnym chemikiem, chłopczyca nieprzerysowaną, samodzielną i niezależną dziewczyną, a geniusz wcale nie jest sztywniakiem. Co jest fajne, bo dzięki temu bohaterowie zyskują jakąś wielowymiarowość, oczywiście w granicach odpowiednich dla filmu dla najmłodszych. Poza tym miło zobaczyć, że różowa blondynka i mroczna chłopczyca wcale nie muszą się programowo zwalczać, za to mogą się normalnie przyjaźnić.
Baymax:) |
Spoiler Zone
Czarny charakter za to mnie kompletnie nie przekonuje. To znaczy nie mam twórcom za złe, że bardzo łatwo domyślić się, kto nim jest. Poza tym wygląda naprawdę szałowo, ale kompletnie nie trzyma się kupy pod względem psychologicznym. Profesor Callaghan, kiedy poznajemy go na początku, wygląda na idealistę, wierzącego w wielkie i dobre rzeczy, jakie może zdziałać nauka. W rzeczy samej, nauka ratuje mu życie. Nic też nie wskazuje na to, żeby nie był pogodzony że stratą córki. Oczywiście, obwinia Kreia o to nieszczęście i czuje do niego w związku z tym niechęć, ale nie widać między nimi szczególnej nienawiści (szczerze mówiąc, po scenie ich rozmowy w czasie konkursu byłam przekonana, że ich niechęć ma źrudło w jakimś ukradzionym pomyśle czy czymś w tym rodzaju). Nie potrafię sobie wyobrazić ścieżki, jaką musiałby przejść umysł tego dobrego w gruncie rzeczy człowieka, żeby w chwili pożaru dojść do wniosku, że to doskonały moment, aby sfingować śmierć, zwinąć odkrycie własnego studenta i realizować z rozmachem plan zemsty, który może zagrozić życiu setek, jeśli nie tysięcy niewinnych ludzi. Ba, niewinne anonimy niewinnymi anonimami, ale w imię zemsty Callaghan nie wahałby się zabić własnych studentów, których przecież znał i chyba lubił (umówmy się, jeśli ktoś ciska w ciebie blokiem betonu albo kontenerem, to raczej ma na celu trwałe wyeliminowanie, a nie chwilowe usunięcie). Sądzę, że autorom chodziło o pokazanie, że nawet najlepszy człowiek może zbłądzić, ale wykonanie kompletnie nie zdało egzaminu.
End of Spoiler Zone
Nowy, lepszy Baymax:) |
Może w tym momencie warto wyjaśnić, dlaczego trudno mi się pisze o „Big Hero 6” (co robię po napisaniu ponad strony tekstu, ha ha). Widzicie, film ogląda się bardzo przyjemnie, ale fabuła nie zaskakuje. W ogóle. Kompletnie niczym. Nie oczekuję, żeby fabuła czegoś, co zostało stworzone z myślą o podstawówkowym targecie mogła zawiłością wprawić w osłupienie dorosłą babę, ale jeśli nawet nie wywołuje choćby drobnego „Och” z zaskoczenia, to chyba jednak nie o to chodziło. Kto jest czarnym charakterem, bardzo łatwo się domyślić, drobne scenariuszowe niespodzianki wcale nie są tak niespodziewane, jak chcieliby tego twórcy. W całym filmie zaskoczył mnie tylko fakt, ze brat Hiro ginie w jego trakcie (filmu, nie Hiro), a nie wcześniej. Ale to nie jest zasługa scenarzystów.
Power of pink. |
Nad stroną wizualną już piałam z zachwytu, strona dźwiękowa też się kilku doczeka. Soundtrack jest bardzo przyjemny, energetyczny, choć dużo większe wrażenie wywołuje podczas oglądania filmu, niż słuchany samodzielnie (co w przypadku muzyki filmowej raczej trudno uznać za wadę). Do polskiego dubbingu też nie ma się o co przyczepić. A Baymax jest najbardziej uroczym robotem, jakiego w życiu widziałam (sorry, R2D2. I tak, wiem, że się powtarzam, ale to prawda).
Chyba muszę przestać wam obiecywać notki przed każdym wyjściem do kina na animację wielkiej wytwórni. Bo czasem trafia się film, który świetnie się ogląda, jest bardzo przyjemny i złego słowa o nim powiedzieć nie można, w ogóle najchętniej obejrzałoby się go jeszcze kilka razy ale… no właściwie trudno o nim powiedzieć cokolwiek konstruktywnego i ciekawego. A jak już się notkę obiecało, to głupio się tak rakiem wycofać. Więc idźcie na „Wielką szóstkę” do kina. To zdecydowanie bardziej interesująca forma spędzania czasu niż czytanie mojego wpisu.
"Wielka Szóstka" ("Big Hero 6")
reż. Don Hall, Chris Williams
Disney
2014
Ja nie oczekuję po takich filmach, że będą zaskakiwać. Oglądam Disneya, Dreamworksa, Marvela dla rozrywki, śmiechu i to słodkiego och przy wzruszających scenach (typu "We are Groot" ze "Strażników Galaktyki"). A na "Big Hero 6" (też wolę anglojęzyczny tytuł) wybieram się w urodziny za dwa tygodnie ^^
OdpowiedzUsuńJak pisałam, też nie oczekuje niewiadomo jakich zaskoczeń - raczej umieszczenia w scenariuszu czegoś, co nie będzie od początku oczywiste (jak rola księcia Hansa we "Frozen" czy smierć jednego z bohaterów HTTYD 2).
UsuńIdź, idź, prezent to zacny.:)
Może jak się nadarzy okazja to obejrzę ten film ;)
OdpowiedzUsuń