Powiem Wam szczerze, że do samego końca nie byłam przekonana, czy w ogóle będzie jakaś relacja z targów. Forma, którą zwykle nadaję takim notkom nie wydawała mi się odpowiednia, a i zdjęć praktycznie nie mam (taki ze mnie fotoreporter jak z koziej rzyci waltornia). Ale padłam na pomysł - będzie garść impresji w punktach. To odpowiednia forma.
1. Stoiska z tanią książką to zło. Nie dość, że stoją perfidnie przed budynkiem stadionu, a więc też przed wejściem na targi, to mają dużo taniej ksiązki. Tak dużo i tak taniej, że człowiek nawet jak nie planuje, to kupi spontanicznie. I potem musi to targać ze sobą przez cały dzień.
2. Autografowy plan działania to podstawa i niestety, przejrzenie listy gości w wieczór przed wyjazdem w moim przypadku się nie sprawdza. Albowiem jestem życiowym nieogarem. I tak oto przegapiłam możliwość zdobycia autografu na książce o trzmielach, co zepsuło mi humor do końca dnia (do dziś nie mogę przeboleć. Autor nie jest szczególnie popularny i raczej już drugi raz do Polski nie przyjedzie. Chyba, że wydawca wyda przed kolejnymi targami kolejną jego książkę, co też byłoby akceptowalnym obrotem spraw). Mam więc mocne postanowienie kupienia sobie jakiegoś wypasionego super-duper notesu, w którym będę mogła kolekcjonować autografy autorów w razie gdybym zapomniała ksiązki. Na konwenty też się przyda.
3. WTK niestety charakteryzuje ciasnota niemiłosierna - przejścia obstawione stoiskami są wąskie, a kolejki do popularnych autorów nie pomagają (wokół kolejek do Mastertona i Mroza rozgrywały się sceny dantejskie). Tak samo ludzie ciągnący ze sobą pełnowymiarowe walizki, a sporo ich. Planowanie przestrzeni to chyba najsłabsza strona targów.
4. Zakupy fajna rzecz. Ogólnie polecam kupowanie na targach, bo nawet jeśli w internecie da się znaleźć taniej, to tutaj ma się pewność, że wspiera się bezpośrednio wydawcę (a i do autora zostaje mniej pośredników). Mecenat sztuki tak bardzo, wow.
5. W tym roku (nie wiem, jak w zeszłym) były dwa stoiska, na których można było spotkać i pogadać z fantastycznymi autorami: zajdlowe na górze i polkonowe na dole. Fajna rzecz, bo w przeciwieństwie do dyżurów autografowych przy stoiskach wydawców, na tych autorzy nie byli szczególnie oblegani. Udało nam się uciąć dłuższą pogawędkę z Krzysztofem Piskorskim, w trakcie której nie tylko potwierdził moje przypuszczenia co do inspiracji w "Czterdzieści i cztery", ale też udało mu się sprzedać mi kilka swoich książek, których jeszcze nawet nie napisał. Szkoda tylko, że pomyliłam godziny dyżuru Agnieszki Hałas i z nią sobie nie pogadałam (a specjalnie kupiłam "Olgę i osty" na autograf, eh...)
6. Na koniec chciałabym pozdrowić moją targową ekipę: Serenity, która udzieliła mi schronienia oraz towarzystwa oraz Ćmy, z którą fajnie się rozmawiało o "Historii naturalnej smoków" oraz o kotach. Fajnie czasem spotkać ludzi z internetów, nawet jeśli jest się taką introwertyczką jak ja.:)
I to tyle w tym roku. W przyszłym może będzie więcej i porządniej.;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.