sobota, 20 lipca 2019

[Piąteczka] Kosmiczne powieści i popularnonaukowy bonus


Dziś przypada pięćdziesiąta rocznica lądowania na Księżycu. Z tej okazji wydawnictwa cały lipiec i okolice zarzuciły książkami o tematyce astronautyczno-kosmicznej, głównie związanej z podbojem kosmosu i tym wiekopomnym lotem właśnie. Pomyślałam, że może i ja napisze jakąż notkę z okazji, bo drugiej takiej nie będzie (chyba, że uda nam się wysłać misję załogową na Marsa, ale jestem sceptyczna). 


I tak oto w wasze ręce (oczy?…) oddaję to oto zestawienie pięciu najlepszych książek fantastycznych o kosmosie, z małym, popularnonaukowym bonusem. Nie jest to zestawienie w jakikolwiek sposób obiektywne – zawiera pozycje, które znamy i które nam się z jakichś powodów podobały bardziej niż inne (nam, czyli mnie i Lubemu, bo w przeciwieństwie do niego ja o kosmosie czytuję rzadko). Nie znamy wszystkich książek o wszechświecie, jakie wyszły, więc oczywiście mogliśmy coś pominąć – jeśli macie jakieś własne sugestie, to podzielcie się nimi w komentarzach. Jestem tym typem człowieka, który zawsze poszukuje nowej lektury. Oczywiście kolejność w obu zestawieniach jest dziełem czystego przypadku. 

„Marsjanin” Andy Weir 
Biorąc pod uwagę okazję, z jakiej powstaje ta notka, lepiej pasowałaby „Artemis” tegoż autora, tyle że uważam ją za książkę najzwyczajniej w świecie słabą. Za to „Marsjanin” to zupełnie co innego – pomimo dość kulawego tłumaczenia uwielbiam tę książkę. Z jednej strony ze względu na sympatycznego bohatera, któremu nie sposób nie kibicować (mocno futurystyczne wykorzystanie motywu Robinsona Crusoe, c'nie?) i który jest fajnym naukowcem, z drugiej za w miarę wierną obecnej wiedzy naukowej próbę odtworzenia warunków załogowych misji na Marsa. No i oczywiście za najbardziej emocjonującą uprawę ziemniaków w historii literatury. W sumie jestem ciekawa, czy autor nam coś jeszcze zaprezentuje.

„Daleka droga do małej, gniewnej planety” Becky Chambers 
Jest to space opera w trochę starterkowym stylu – mamy mnóstwo różnych ras rozumnych, Drogę Mleczną z wariacją na temat Zjednoczonej Federacji Planet, a fabuła skupia się głównie na przeróżnych aspektach koegzystencji bardzo różnych często społeczności. „Daleka droga...” jest pierwszym tomem serii i tutaj autorka zamknęła na niewielkim statku dalekiego zasięgu (jego zadaniem jest wytyczanie tuneli podprzestrzennych, czyi budowa ichniejszych autostrad) bardzo kosmopolityczną załogę, każąc jej wytrzymać ze sobą prawie rok koegzystencji bez większych przerw. Powieść momentami jest nieco naiwna, czasem zbytnio uproszczona i przesadnie puchata, ale jeśli niestraszne wam panseksualne kosmiczne jaszczurki, to gorąco polecam.

„Trylogia marsjańska” Kim Stanley Robinson
Obecnie ten cykl (w skład którego wchodzą „Czerwony Mars”, „Zielony Mars” i „Błękitny Mars”) ma już status klasyki gatunku. Swoją drogą, ktoś mógłby go wznowić, bo ostatnio wyszedł u naz przeszło 20 lat temu. A jeśli chodzi o metody kolonizacji i terraformowania Marsa, to teraz jest chyba jeszcze bardziej aktualny niż wtedy. Poza tym Robinsonowi nie sposób odmówić rozmachu. Z ciekawostek, kilka lat temu ukazała się w Polsce kolejna książka autora rozgrywająca się w tym samym uniwersum, czyli "2312". Też polecam, bo wizja przyszłości jest odmalowana z rozmachem.

„Wschód Księżyca” Ben Bova 
Jedyna w sumie książka, której miejsce akcji rozgrywa się bezpośrednio na księżycu. Jest to początkowy tom (wcześniejszy „Powersat” jest prequelem) długaśnego cyklu opowiadającego o stopniowej kolonizacji Układu Słonecznego. Jeden z absolutnie ulubionych cykli Lubego, dość prawdopodobny naukowo, choć już wiekowy. 

„Diuna” Frank Herbert
Absolutna klasyka w kategorii powieści SF, pierwsza książka tego gatunku, jaką przeczytałam z nieukrywaną przyjemnością (choć wydanie było koszmarne, na półprzezroczystym papierze i z tak małym drukiem, ze z frustracji miałam ochotę wydrapać sobie oczy. Pomna tych koszmarnych przeżyć, teraz mam w domu wypaśne wydanie z Rebisu). O tyle wspaniała, że spodoba się zarówno wielbicielom SF, jak i fantasy. Czego tam nie ma! Jest głęboki kosmos, loty międzygwiezdne i imperium ludzkie z burzliwą historią. Są polityczne intrygi, rebelia, fantastyczne stwory i bardzo istotny wątek ekologiczny. A w dodatku jak to jest napisane! Nic, tylko czytać.

I na koniec obiecany bonus popularnonaukowy, bo zawsze bardzo mieć trochę merytorycznej wiedzy.

„Błękitna kropka”
Karl Sagan
Klasyka wśród astronomicznych książek popularnonaukowych, można powiedzieć, że ma status legendy. Jeśli nie wiecie, od czego zacząć przygodę z kosmosem, to ta książka będzie odpowiedzią. Zawiera szeroki przekrój tematyczny z podstawowych zagadnień astronomii, wyłożonych w bardzo przystępny sposób. A dodatkowo najnowsze wznowienie ze stajni Zyska i s-ki jest przepięknie wydane, nic tylko podziwiać. 

„Fizyka podróży międzygwiezdnych” Lawrence M. Krauss 
Jest to pozycja raczej dla fanów Star Treka (bo i oryginalny tytuł książki to dosłownie „Fizyka Star Treka”. Nie mam bladego pojęcia, dlaczego wydawca zrezygnował z tej informacji, choćby w podtytule mogła się znaleźć). A ponieważ oboje z Lubym jesteśmy takowymi (z czego tylko on jak dotąd książkę przeczytał), naturalnie znalazła się w zestawieniu. Pozycja jest o tyle interesująca, że jako jedna z niewielu weryfikuje rojenia fantastów w kontekście wiedzy naukowej – tutaj skupiamy się głównie na tytułowych podróżach międzygwiezdnych.

„Fabryka planet” Elizabeth Tasker
O ile książek przybliżających genezę Układu Słonecznego trochę na rynku znajdziemy, to tych rzetelnie opisujących egzoplanety jest już niewiele, jeśli w ogóle jakieś. Tasker pisze o jednym i o drugim i o ile sekcja z genezą naszego miejsca we wszechświecie jest dość… monotonna, powiedzmy (ale konieczna, bo potem przy wielu okazjach autorka się do niej odwołuje), to już o obcych globach czyta się świetnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...