czwartek, 30 czerwca 2011

Ankieta majowa - podsumowanie

W tym miesiącu w ankiecie wzięło udział 28 osób. Ankieta była jednokrotnego wyboru, więc oddano również 28 głosów. A teraz bez zbędnych wstępów przechodzimy do wyników.

1. "Zakon Krańca Świata" Maja Lidia Kossakowska - 28% (8 głosów)
2. "Upiór w operze" Gaston Leroux & "Podróżnik WC" Wojciech Cejrowski - 17% (5 głosów)
3. "Triumf lisa Reinicke" Andrzej Pilipiuk & "Klątwa tytana" Rick Riordan - 10% (3 głosy)

Poza podium, po tyle samo głosów (czyli po 2) otrzymały:

"Miłość to najlepsze lekarstwo" Nick Trout & "Wszelki wypadek" Joanna Chmielewska

Jedynym, co mnie w tej ankiecie zaskoczyło, to taka zażarta rywalizacja i fakt, że wszystkie miejsca poza pierwszym były obsadzone przez aż dwie książki.:)

W lipcu ankiety nie będzie, bo i nie ma jej z czego zrobić. Książka czerwcowa zostanie dołączona do ankiety sierpniowej.

P.S. Ponieważ mam problemy z internetem, nieco spadnie moja aktywność blogowa. Postaram się jednak w miarę możliwości zamieszczać nowe notki i odwiedzać Wasze blogi, chociaż rzadziej będę się odzywać.

niedziela, 26 czerwca 2011

Trochę o mnie

Od dłuższego czasu po blogach niczym fala przetacza się ekshibicjonistyczny łańcuszek. Za sprawą Arii i ja dostałam swoje ogniwko, trzeba więc je teraz wykuć. Oto chaotyczny zbiór moich mhrrrocznych sekretów.

Urodziłam się w grudniu, w dacie mojego urodzenia widnieją zaś aż trzy ósemki. Byłam dzieckiem nietypowym, co objawiało się głównie tym, że odmawiałam spania w pomieszczeniach. Ni wiatr, ni burza, ni deszcz nie przerywały mojej drzemki tak skutecznie, jak jakakolwiek próba wniesienia mnie do domu, podjęta przez moją Mamę. Potem urosłam i schowałam nietypowość w sobie.

Niby schowałam, ale troszkę gdzieś tam zostało. Jako mała dziewczynka lubiłam brać na ręce wszelkiego rodzaju płazy. Gadami też bym pewnie nie pogardziła, ale skubane zawsze były szybsze niż ja. Większość moich koleżanek wzdrygało się z obrzydzeniem, ale ja do tej pory uważam, że żabki, jaszczurki i węże są urocze. 

Teraz coś, za co pewnie zostanę zlinczowana, ale niech tam. Otóż… nie znoszę kawy. Uważam, że pachnie okropnie, a smakuje jeszcze gorzej (dotyczy to również wszystkich specjałów o smaku kawowym: lodów, cukierków i ciast). Podczas każdej sesji przeklinam fakt, że długie godziny nauki wymagają dopalacza w postaci kofeiny…

Należę do nieśmiałych wrażliwców, którym brak przebojowości. W Internecie tej nieśmiałości może nie widać i właśnie za to błogosławię Internet.;)

Moim skrytym marzeniem jest zostanie ilustratorem. Jednak jak dotąd nie mam odwagi ani śmiałości, aby zacząć je realizować. Trochę przeraża mnie też ogrom pracy, jaki jeszcze muszę włożyć w swój talent, aby w ogóle mieć szanse. A i czasu niewiele, bo twarda rzeczywistość domaga się uwagi, a w domowych pieleszach mojej pasji rysowniczej nikt nigdy nie traktuje poważnie.

Mam niewielką, ale rozrastającą się kolekcję pluszowych misiów. Mogą jednak do niej trafić tylko specjalne misie, to znaczy takie, które podaruje mi mój kochany Miś, znany tutaj jako Luby. Mam już 3 pluszaki w kolekcji, a wokół niej krąży jeszcze nieśmiało wisiorek w kształcie misia.

Jestem niereformowalnym, patentowanym leniem. I do tego niepoprawnym śpiochem. Za to typem sowy, bo godziny mojej największej aktywności, jeśli miałoby to być dla mnie naturalne, wypadałyby gdzieś między 18.00 a 3.00 w nocy. Z drugiej strony nie lubię wstawać później niż o 10.00, bo dzień wydaje mi się wtedy za krótki.

Najniższa waga, jaką osiągnęłam po osiemnastym roku życia to 46kg. Najwyższa zaś to 55kg.

Uwielbiam fast foody. Wiem, że to niezdrowe, samo zło i śmieci do tego, ale nic nie poradzę na to, że mi smakują. Zwłaszcza te z kurczakiem.

Na koniec dodam jeszcze, że nie umiem pisać o sobie. Kompletnie mi to nie wychodzi, bom szara myszka jest i nie bardzo wiem, co mogłoby kogokolwiek zainteresować. Ale pracuję nad tym.;)

P.S. Ponieważ nie orientuję się za bardzo, kto był już przepytywany, a kto jeszcze nie, nie wyznaczam żadnych następców. A raczej wyznaczam wszystkich chętnych, jeśli tacy się znajdą.:)

sobota, 25 czerwca 2011

Nasiona zua - odsłona 2.

Pierwszy pokaz nasion spotkał się z ciepłym przyjęciem, więc postanowiłam skorzystać z okazji i pokazać Wam nasiona traw. Nie mają co prawda aż tak fantazyjnych kształtów, jak nasiona chwastów, ale i tak są zaskakująco różnorodne. Może dlatego, że na trawy ogólnie mało kto zwraca uwagę? Ani to kolorowo nie kwitnie, ani nie pachnie jakoś szczególnie. A jednak jest wszędzie, więc może warto się czasem takiej trawce (bez skojarzeń proszę) przyjrzeć z bliska?

Za możliwość przyglądania się należy podziękować mojemu Lubemu, gdyż, jak zawsze z resztą, to on pełnił rolę fotografa. I bardzo ładnie się postarał, również jak zawsze.:)

Zacznijmy więc pokaz. Oto przed państwem pierwsza z naszych niepozornych znakomitości.


Oto nasiona tymotki łąkowej (Phleum pratense). Tak wyglądają już po wymłóceniu i raczej się z nimi nie spotkacie w naturze. Co innego z tym...


...bo tak wyglądają nasiona tymotki łąkowej jeszcze w plewach. Mi osobiście przypominają małe stawonogi.:)


Ta trawa należy do tego samego rodzaju, co poprzednia - jest to tymotka Boehmera (Phleum boehmerii). Na zdjęciu widac fragment kłosa, a nie pojedynczą plewę, jak u poprzedniej tymotki. Niestety, w Wikipedii nie ma o niej ani słowa, więc nie mam gdzie zalinkować, żeby pokazać wam, jak wygląda w całości.


Za to mogę wam pokazać, jak wygląda jej nasiono (to właśnie to powyżej) - Luby pracowicie je wyłuskał specjalnie dla mnie.:)


Tak wyglądają nasiona kupkówki pospolitej (Dactylis glomerata). Na zdjęciu widać zarówno osobniki (no nie do końca, ale z potencjałem na osobnika, więc użyję tego określenia;)) oplewione, jak i pozbawione plewy.


To mój osobisty ulubieniec - tomka wonna (Anthoxanthum odoratum). Jej nasiona wyglądają jak małe, rozbrykane zwierzątka.;)


Trawa zwana czasem lisim ogonem. Potocznie oczywiście, bo jej naukowa nazwa to wyczyniec łąkowy (Alopecurus pratensis). Jeśli ktoś chce jej używać jako przynęty do połowu żab, polecam - w dzieciństwie wielokrotnie testowałam i sprawdzała się świetnie.;)


To śmiałek darniowy (Deschampsia caespitosa), nie cały oczywiście, a jeno kłosek.


A tu pojedyncze nasionko wspomnianego śmiałka.


Tutaj mamy kłosek grzebienicy pospolitej (Cynosurus cristatus). Niestety, pojedynczego nasionka nie udało się wydłubać.



Urocze, kolorowe nasiona mozgi trzcinowatej (Phalaris arundinacea). Oplewione jeszcze, ale czy nie prześlicznie kontrastuje delikatny seledyn plew z intensywnym pomarańczem nasion?:)



Rajgras wyniosły (Arrhenatherum elatius) w plewie...


...i bez plewy.


Nasiona owsicy omszonej (Helictotrichon pubescens) w kłosku...


...i bez kłoska. Można dokładnie zobaczyć, skąd wyrastają kłaczki, widoczne na poprzedni zdjęciu.

To tak żebyście, drodzy czytelnicy, czasem pomyśleli, na czym rozkładacie wakacyjny kocyk.;)

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Stosik na czerwiec

Czerwiec był dla mnie miesiącem bardzo pracowitym, albowiem nastał krytyczny okres dla każdego studenta - sesja. na szczęście ja już ten go mam za sobą i chociaż trochę czasu pewnie minie, zanim zregeneruję siły, mogę rozpocząć wakacje. Rozpoczynam je małym stosikiem. Małym, gdyż sporo książek na półkach zalega i czeka pokornie na swoją kolej, a wakacje przeznaczyłam sobie na zmniejszenie ich ilości. Oczywiście nie wykluczam pojawienia się kolejnych wakacyjnych stosików - nawet dość szybko.:)


Od góry:
1. "Księżniczka Sissi" Stefanie Zwieg - uwielbiam koty i książki o nich, a na tą konkretną polowałam od dłuższego czasu. Kiedy nadarzyła się okazja nabycia w taniej książce własnego egzemplarza za 7,60zł, postanowiłam skorzystać. Zobaczymy, czy spełni nadzieje.
2. "Zbieracz Burz" t. 2 Maja Lidia Kossakowska - pożyczony od Erin. Dzięki!:)
3. "Dziewczyna, która pływała z delfinami" Sabina Berman - do recenzji od wydawnictwa Znak
4. "Detktyw i panny" Magdalena Lewańska
5. "Hyperversum" Cecilia Randall - powoli docieram do końca.
Dwie ostatnie książki otrzymałam od portalu Unreal Fantasy.

Chyba niedługo będzie następny stosik, bo nie dość, że kilka książek przyjdzie pocztą, to jeszcze (mimo braku konta na fejsbuku) postanowiłam wesprzeć akcję (tu też o niej) i zrobić małe, książkowe zakupy...

wtorek, 14 czerwca 2011

1000 i jeden "dziwactw" Japonii - "Tatami kontra krzesła. O Japończykach i Japonii" Rafał Tomański

Książkę wspaniałomyślnie pożyczyła mi JoannazKociewia, za co szczerze i serdecznie dziękuję.:)

Kiedyś już opisywałam książkę o Japonii. Żaliłam się wtedy, że za mało o mentalności i społeczności Japończyków, zaś za dużo o problemach gospodarczo-infrastrukturalnych kraju autor napisał. No i „Psy i demony” były już nieco podstarzałe. Ostatnio naprzeciw moim niespełnionym przez tamtą lekturę oczekiwaniom wyszedł polski autor – Rafał Tomański, podróżnik z zamiłowania i japonista z wykształcenia.

„Tatami kontra krzesła” to książka – synteza. Autor bardzo dobrze zdawał sobie sprawę, że całej japońskiej mentalności nie da się przedstawić w jednym dziele (chyba, że byłoby ono wielotomową rozprawą naukową), dlatego obrał kierunek odwrotny – postanowił wyłowić co bardziej charakterystyczne fakty na temat Kraju Kwitnącej Wiśni, zmieszać je z najbardziej, według siebie, wartościowymi przemyśleniami i uzyskany produkt przedstawić w taki sposób, ażeby czytelnik mógł przynajmniej spróbować zrozumieć Japończyków. Moim zdaniem wyszło mu świetnie.

Stereotypy dotyczące Japończyków każdemu się obiły o uszy. Autor stara się je sprostować, lub, jeśli są z grubsza zgodne z prawdą, wyjaśnić ich przyczynę. I tak, wszyscy wiemy, że Japończycy to najpracowitszy naród świata, zdolny dosłownie zaharować się na śmierć z uśmiechem na ustach. Ale nieliczni tylko (teraz liczniejsi, bo książkę w blogosferze już chyba każdy czytał) wiedzą, że jeszcze sto lat temu Japończycy byli uważani za najbardziej leniwych i niesolidnych pracowników na świecie. Każdy wie, że potomkowie samurajów mają hopla na punkcie elektronicznych gadżetów, ale niewielu z nas zdaje sobie sprawę z jego rozmiarów. I jak bardzo oczekiwania co do wspomnianych gadżetów różnią się w kręgach cywilizacji zachodniej w stosunku do Kraju Kwitnącej Wiśni. Każdy wie, że największy sukces na japońskim rynku wydawniczym odnoszą komiksy, ale mało kto interesuje się najnowszymi trendami w japońskiej literaturze. Właśnie takie ciekawe zagadnienia porusza autor.

Oprócz tego pan Tomański pisze o tym, czego brak podczas tego typu lektur zawsze gdzieś na dnie mózgu odczuwałam, a mianowicie o języku, zarówno werbalnym, jak i niewerbalnym. Jak na ironię, ten pierwszy okazuje się wcale nie taki trudny, jak zwykło się powszechnie uważać (sam autor pisze, że w japońskim nie ma absolutnie żadnego dźwięku, który mógłby sprawiać problem Polakowi. Gorzej w drugą stronę.), za to na tym drugim nieświadomy niczego turysta może się nieźle przejechać. Co prawda pobicie za obrazę czci raczej mu nie grozi, ale niesmak u tubylców pozostanie. Zwłaszcza, że są oni bardzo wrażliwi na wszelkie odstępstwa od etykiety.

Mogłabym jeszcze o książce pana Tomańskiego dużo pisać, ale nie ma to większego sensu – gdybym chciała napisać o wszystkim, co mi się ciśnie na klawiaturę, musiałabym streścić całość. Tak więc idę dopisać sobie „Tatami kontra krzesła” do listy „must have”, Wam zaś drodzy czytelnicy radzę uczynić to samo, względnie biec czym prędzej do najbliższej księgarni w celu nabycia, abyście sami mogli odkryć smaczki Japonii.

Tytuł:Tatami kontra krzesła. O Japończykach i Japonii
Autor: Rafał Tomański
Wydawnictwo: Muza
Rok: 2011
Stron: 278

środa, 1 czerwca 2011

Ankieta kwietniowa - podsumowanie

Strasznie męczące okazały się dla mnie ostatnie dni (a kolejne dwa tygodnie nie zapowiadają się lepiej), więc bez zbędnych wstępów, co by po próżnicy energii nie tracić, przechodzimy do meritum.

W ankiecie tym razem wzięło udział 41 czytelników. Ich poparcie rozłożyło się w następujący sposób:

1. "Maskarada" Terry Pratchett - 29% (12 głosów)
2. "Dogonic tęczę" Fannie Flagg - 17% (7 głosów)
3. "Szukając Noel" Richard Paul Evans & "Morze Potworów" Rick Riordan - 14% (6 głosów)

Dalej, malejąco:

"Księga Sandry" Tamora Pierce
"Saint-Exupery. Ostatnia tajemnica" J. Pradel, L. Vranel
"Miasto w przestworzach" Greg Keyes

Tym razem nie było żadnej książki bez choćby jednego głosu.

poniedziałek, 30 maja 2011

Artemida pilnie poszukiwana - "Klątwa tytana" Rick Riordan

Chyba wszystkim książkowym blogerom znany jest problem recenzji kolejnych tomów. Zdarzyło i mi się już na niego przy różnych okazjach żalić, więc teraz, przy okazji trzeciego tomu „Percy’ego Jacksona i Bogów Olimpijskich” nie będę się powtarzać i od razu przejdę do rzeczy. Czyli do recenzji.

Trójka naszych ulubionych herosów została pilnie wezwana przez Grovera. Satyr bowiem znalazł dwójkę potężnych dzieci półkrwi, ale miał poważne obawy, czy sam zdoła je bezpiecznie dostarczyć do Obozu Herosów. Obawy okazują się uzasadnione, jako że koło ewentualnych przyszłych bohaterów kręci się potężny potwór i gdyby nie niespodziewana interwencja Artemidy i jej Łowczyń, z naszych przyjaciół zostałaby mokra plama. Zaraz po akcji ratunkowej bogini łowów wyrusza na polowanie, albowiem dowiedziała się, że przebudziła się potężna bestia, która tylko z ręki siostry Apollina zginąć może. I tu zaczynają się poważne problemy…

Artemida zostaje bowiem uprowadzona, a ktoś, mimo zdecydowanych protestów władz obozu, musi wyruszyć jej na ratunek. Właściwie nie tylko jej – do uratowana jest jeszcze ktoś. Na całą akcję zainteresowani mają tylko tydzień, gdyż Artemida musi się stawić na radzie bogów, która odbędzie się za siedem dni właśnie, w noc przesilenia zimowego.

Muszę przyznać, że pan Riordan pisze ciągle na bardzo równym, niezmiennie wysokim poziomie. Takich pisarzy lubię najbardziej, gdyż mnie nie rozczarowują. Wartka akcja, olbrzymia doza humoru i sympatyczni bohaterowie to coś, co przyciąga czytelników w każdym wieku nie tylko do „Klątwy tytana”, ale do całej serii. Nie będę się rozpisywać nad walorami warsztatowymi i językowymi książki, bo nie różniłoby się to wcale od tekstu już wyprodukowanego na użytek wcześniejszych tomów, przejdę od razu do rzeczy, które mi w książce zgrzytały.

Zgrzytały mi głównie niektóre rozwiązania fabularne. Przede wszystkim fakt, że dzieci Wielkiej Trójki już w poprzednim tomie zaczęły wyskakiwać jak króliki z kapelusza, a tutaj bynajmniej nie przestają. Wiem, że owocuje to różnymi ciekawymi zawirowaniami w fabule, ale mnie osobiście irytuje, bo wygląda trochę sztucznie, tzn. tak, jakby nie było zaplanowane od początku, a autor wpychał nowych herosów na siłę. Oprócz tego zdarzył się autorowi jeden klasyczny przypadek deus ex machina, ale jak zazwyczaj nie znoszę takich rozwiązań, tak tutaj wypadło zadziwiająco naturalnie, więc nie będę się czepiać.

Co mi się podobało? Fakt, że bogowie przestali się zachowywać jak banda rozkapryszonych dzieciaków (no, przynajmniej ci, którzy nie powinni). Poznajemy ich mniej irytujące oblicze, a i niektóre zagadki zostają rozwiązane. Ogólnie autor ma u mnie wielkiego plusa za przedstawionych w tym tomie bogów.

Cóż, Ricka Riordana polecam jak zwykle wszystkim. „Klątwa tytana”, tak samo jak poprzednie tomy cyklu to świetna książka zarówno dla starszych, średnich i młodszych czytelników. Czyta się błyskawicznie, idealnie mieści się do torebki i nie zawiera rażących literówek. A więc najpierw poszukajcie „Złodzieja pioruna”, a później nawet się nie obejrzycie, a już będziecie przy „Klątwie tytana”.

Tytuł: Klątwa tytana
Autor: Rick Riordan
Tłumacz: Agnieszka Fulińska
Tytuł oryginalny: 
The Titan's Curse
Cykl: Percy Jackson i bogowie olimpijscy
Wydawnictwo: Galeria książki
Rok: 2010
Stron: 308

sobota, 28 maja 2011

Weterynarz miejski - "Miłość to najlepsze lekarstwo" Nick Trout

Przez jakiś czas, mniej więcej w zeszłym roku, bardzo były modne książki o lekarzach, a w szczególności chirurgach. Moda na nie nico osłabła, trendy bowiem się zmieniły i obecnie na rynku panują zwierzęta wraz ze swoimi właścicielami. Śmiem twierdzić, że wiele osób lubi książki należące do obu tych trendów, a jako że książek do przeczytania zawsze jest więcej niż czasu na nie, mam dla nich wspaniałe rozwiązanie. Proszę państwa, oto dr Nick Trout – chirurg weterynaryjny.

Dr Trout jest autorem dwóch książek – „Powiedz, gdzie cię boli”, która urzekła mnie jeszcze zanim zaczęłam prowadzić bloga i to do tego stopnia, że postanowiłam nabyć kolejną książkę, jaka wyjdzie spod pióra tego pana. I to właśnie o kolejnej książce, „Miłość to najlepsze lekarstwo”, będzie niniejszy wpis.

Muszę przyznać, że mimo całej sympatii do autora, jego twórczości i tematyki, jaką porusza, podchodziłam do książki z pewną obawą. Tytuł pretensjonalny jak rzadko (kojarzy się raczej z brazylijskim romansem na szpitalnym tle), rażąco pomarańczowy kolor okładki (daję słowo, chyba tylko landrynkowy róż byłby gorszy…) i buldog angielski ze smętnym i łzawym spojrzeniem (który nijak ma się do treści) sprawiły, że spodziewałam się najgorszego. Mimo to zaczęłam czytać.

„Miłość to najlepsze lekarstwo” opowiada historie dwóch suczek – ratlerki Cleo i spanielki Helen. Różni je niemal wszystko: charaktery, wiek, kondycja społeczna, rodowód, stan zdrowia. Łączy jedno – kochający właściciele, którzy się nimi opiekują i którzy w kłopotach postanowili poszukać pomocy u tego samego lekarza, Nicka Trouta właśnie. Poznajemy historie obu naszych czworonożnych bohaterek, gościmy nawet w domach ich właścicieli, a wszystko to okraszone anegdotami z przychodni weterynaryjnej i kapką informacji, choćby na temat sytuacji prawnej zwierząt w USA.

Cóż, nie było tak źle, jak zapowiadała okładka. Niemniej jednak było gorzej, niż poprzednio. Wszystko przez to, że o ile pan Trout świetnie sobie radzi z opisywaniem tego, co dzieje się w klinice – błyska wtedy humorem i werwą, widać, że zna klimat tego miejsca i potrafił go przelać na papier, o tyle próby opisywania tego, co działo się w domach czworonogów, zanim trafiły do lecznicy wychodzi już nieco gorzej. Od strony warsztatowej nie widać żadnych zmian, ale brak werwy i klimatu, który charakteryzuje „szpitalne” fragmenty sprawia, że czytelnik zwyczajnie się nudzi. No, przynajmniej ja się nudziłam.

Co jest mocną stroną książki? Bezapelacyjnie są to subtelne i sugestywne opisy więzi, jaka łączy właścicieli z ich ulubieńcami. Poruszające, niekiedy histeryczne reakcje na złe wiadomości, czy po prostu cierpliwość, z jaką przychodzą leczyć uporczywe i trudne do zdiagnozowania choroby zasługuje na szacunek. I ten szacunek widać w tekście. Obrazki z bostońskiej kliniki były dla mnie o tyle zaskakujące, że na moim własnym podwórku niespotykane. Pomijając fakt, że mieszkam na wsi, gdzie zwierzęta traktuje się bardziej użytkowo, jakoś nie wyobrażam sobie tutaj sytuacji, w której reakcją na śmierć psa będzie bezładne osunięcie się właściciela po ścianie połączone ze spazmami histerycznego płaczu. Nie wątpię jednak, że jest to możliwe – zaczynam się zastanawiać, czy i jak bardzo różni się nasz stosunek do zwierząt od tego za oceanem.

Przyszedł czas na podsumowanie. Książkę dra Trouta polecam oczywiście, jednak na początek tą poprzednią („Powiedz, gdzie cię boli”). Dopiero później niech czytelnik zadecyduje, czy chce kontynuować znajomość z autorem. Jeśli tak, to polecam książkę pod paskudnym tytułem „Miłość to najlepsze lekarstwo”.

Tytuł: Miłość to najlepsze lekarstwo
Autor: Nick Trout
Tłumacz: Anna Sak
Tytuł oryginalny: 
Love Is the Best Medicine: What Two Dogs Taught One Veterinarian about Hope, Humility, and Everyday Miracles
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Rok: 2011
Stron: 318



***
Od jakiegoś czasu mam straszne problemy z dodawaniem komentarzy na Bloggerze. Dotyczy to zarówno mojego bloga, jak i innych, występuje też we wszystkich przeglądarkach, jakich próbowałam (IE, FF, Chrome), tylko w każdej z nich problem wygląda nieco inaczej. Macie taki sam problem, czy to bonus specjalnie dla mnie? A może ktoś się na tym zna i coś mi doradzi?

czwartek, 26 maja 2011

Dr Hause pewnie też był takim dzieckiem... - "Wszelki wypadek" Joanna Chmielewska

Śmiało mogę powiedzieć, że Joanna Chmielewska była autorką przewodnią mojego późnego dzieciństwa. Pamiętam, jak dosłownie pożerałam starsze ode mnie egzemplarze powieści zakupione jeszcze przez moją Mamę (co ciekawsze, im starsze były książki, tym lepiej się trzymały). Tak więc zapoznałam się z Tereską i Okrętką oraz z Pawełkiem i Janeczką. Książek o przygodach tej drugiej dwójki miałam niestety tylko trzy, więc żeby przeczytać cały, pięcioczęściowy komplet, musiałam skorzystać z pomocy biblioteki, która dostarczyła mi omawiany tom. I tutaj kończy się moja przygoda z upiornym rodzeństwem, gdyż „Wszelki wypadek” jest ostatni.

Janeczka wracała właśnie od koleżanki, kiedy wyższa potrzeba zmusiła ją do ukrycia się na klatce schodowej. Ową wyższą potrzebą było opanowanie zbuntowanego zapięcia spódnicy, ale mniejsza o to. Ważne, że ze swojej kryjówki dziewczynka miała znakomity widok na kradzież samochodu marki Volkswagen Golf. Okazuje się, że obecnie (wczesne lata 90te) kradzieże samochodów tej marki są w Warszawie prawdziwą plagą. Janeczka i jej o rok starszy brat Pawełek nie mogą sobie odpuścić próby rozwiązania tej kryminalnej zagadki. Okoliczni policjanci już drżą ze zgrozy, tak samo jak rodzicielka owej dwójki, na szczęście zawsze można liczyć jeszcze na pomoc Chabra, fenomenalnego psa, który nie tylko dopilnuje dzieciaków, ale i pomoże rozwiązać zagadkę. I kto by pomyślał, że skuteczną metodą walki ze zorganizowaną przestępczością może być przebijanie opon?

Janeczka i Pawełek Chabrowiczowie to jedno z najsympatyczniejszych literackich rodzeństw, jakie zdarzyło mi się spotkać. Są zawsze grzeczni i dobrze ułożeni (no, przynajmniej oficjalnie), nigdy nie pyskują, nie wyrażają się i są mili dla starszych. A jednak jest w nich cos takiego, że ich rodzice ze zgrozą łapią się za głowę, a okoliczna policja nie wie, czy ma być wdzięczna, czy przerażona. Owo osobliwe rodzeństwo ma bowiem zwyczaj zabawiania się w oficerów śledczych, wykazując się przy tym inteligencją i żelazną logiką. A że są dziećmi, mogą sobie pozwolić na więcej, niż oficjalnie stróże prawa. No i nieocenioną pomocą służy im zawsze Chaber – najmądrzejszy pies świata.

Pani Chmielewska pisze świetne kryminały humorystyczne. Zwłaszcza te dla młodzieży. Specyficzny humor jej powieści i charakterek bohaterów sprawia, że Pawełek i Janeczka mają szanse stać się idolami każdego dziesięciolatka. Ja już niestety dziesięciolatką nie jestem, czego ze względu na powyższą książkę żałuję. Nie jestem bowiem w stanie obiektywnie ocenić, czy to autorka obniżyła poziom, czy to tylko ja wyrosłam. Niby wszystko to, co u autorki najbardziej lubię jest: specyficzny styl, ciepły humor, ciekawa intryga, sympatyczni bohaterowie, ale jednocześnie te elementy są jakieś takie spłowiałe, pozbawione intensywności. Mimo wszystko jest to lektura bardzo przyjemna.

Cóż, kiedy będę miała własne dziecko, zafunduję mu od razu pełny cykl, żeby nie zdążyło z niego wyrosnąć. A zarówno tą książkę, jak i jej poprzedniczki z serii polecam tak samo dzieciom, rodzicom i fanom sympatycznych i zabawnych lekkich lektur. Chociaż coś mi mówi, że satysfakcja będzie odwrotnie proporcjonalna do wieku czytelników.

Tytuł: Wszelki wypadek
Autor: Joanna Chmielewska
Cykl: Janeczka i Pawełek
Wydawnictwo: Kobra
Rok: 2009
Stron: 298

środa, 18 maja 2011

O artystach i cos jeszcze:)

Tak mnie jakoś naszło na graficzne prezentacje.:) Najpierw coś mojego - Luby dodał to sobie do profilu na kreskowka.pl. Pytanie do tych, którzy oglądają anime - zgadniecie, kto to?;)


A tutaj odpowiedź na pytanie "Skąd się biorą artyści?". Nie moja co prawda, ale nieodmiennie poprawia mi humor.:)

A jeśli ktoś ma znajomego mikrobiologa lub lekarza, który spodziewa się dziecka, to może rozpatrzy opcję zamówienia prezentu z tej strony? Z resztą, ja mikrobiologiem w sumie nie jestem, a tez bym takim czymś nie pogardziła.:)

Jako że ostatnio zapanowała moda na chwalenie się co bardziej soczystymi zapytaniami do wujka Google, pod jakimi ludzie znajdują naszego bloga. Toteż i ja postanowiłam się co bardziej smakowitymi kąskami podzielić. Swego czasu komuś była najwyraźniej bardzo potrzebna odwrotność słowa chytry.   Chciałabym pomóc, ale akurat nie mam słownika antonimów pod ręką, więc najwyraźniej biedny internauta będzie skazany na kontynuowanie poszukiwań (chyba, że uda się do najbliższej biblioteki, która taki słownik posiada - tam na prawdę nie torturują). Innego użytkownika interesowało objawienie morony. Czy to jakiś nowy błogosławiony - święty Morona może? Nie wiem, skąd pomysł wujka Google, żeby skierować do mnie, przecież nie prowadzę bloga religijnego... Cóż, widocznie Google uważa inaczej, gdyż duch wielkiej ławicy moim skromnym zdaniem może mieć coś wspólnego z kultem zwierząt totemicznych. No, chyba że to jakiś zdesperowany rybak szukał modlitwy, która pozwoliłaby mu doznać objawienia w kwestii wyjątkowo zasobnych łowisk. Z kolei kompletnie nie mam pojęcia, co miał na myśli autor zapytania o rękawice cyklu. Żaden z czytanych przeze mnie cykli nie chodził w rękawicach, ani też nie przypominam sobie, aby lektura któregoś wymagało ode mnie noszenia rękawic. Z takich książek przychodzi mi na myśl jedynie "Potworna księga potworów" z Harrego Pottera, do której nieobeznany czytelnik potrzebował solidnych rękawic ochronnych, najlepiej ze smoczej skóry. Niestety, nie posiadam tej księgi, a szkoda, bo byłaby świetnym stróżem biblioteki.;)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...