Pomysł na tę notkę przyszedł mi do głowy równolegle z notką o ulubionych smokach. Ta ostatnia rozwinęła się w cykl (znaczy, rozwinie się). O ulubionych kotach nie mam do powiedzenia aż tak dużo, żeby starczyło na kilka wpisów, ale jeden jak najbardziej wyjdzie. Zanim przejdziemy do rzeczy, chciałabym się wytłumaczyć z nieobecności Kota z Cheshire (bo na pewno ktoś by o niego zapytał. I to raczej prędzej niż później). Po prostu nie czytałam "Alicji...", a zamieszczanie go tu na podstawie filmu Burtona byłoby chyba jednak przesadą (zwłaszcza, że za samym Burtonem jednak nie przepadam). Skoro mamy to już za sobą, możemy przejść do rzeczy. Kolejność oczywiście przypadkowa.
1. Greebo (cykl "Świat Dysku" Terry'ego Pratchetta)
Tego kocura znają chyba wszyscy, którzy mieli styczność z cyklem sir Terry'ego. Dla tych, którzy nie mieli, krótkie przedstawienie postaci. Greebo jest kocurem Niani Ogg, jednej z trzech wiedźm. To wielkie, bure (choć niektórzy twierdzą, że czarne) kocisko bez oka, poznaczone śladami niezliczony i w większości wygranych bitew. Boją się go okoliczne psy i niedźwiedzie, a także całkiem sporo okolicznych ludzi. Sam również miał małe entre w ludzkiej postaci, dzięki czemu czytelnicy i same wiedźmy mogły się przekonać, co też takiego widzą w nim kotki (a urok miał potężny, nawet Niania Ogg była pod wrażeniem).
Greebo jest kwintesencją i oczywiście przerysowanym portretem pewnego typu wiejskich kotów (bo w Lancre, a przynajmniej takie odnoszę wrażenie, nawet stolica jest bardziej wsią niż miastem), których głównym zajęciem jest tłuczenie konkurencji, pilnowanie terytorium i przymilanie się do gospodarzy w celu pozyskania smacznych kąsków. Powody, dla których sama go lubię są dwa. Pierwszy to ogólna karykaturalna trafność, tak charakterystyczna dla postaci tworzonych przez Pratchetta. Mam wrażenie, że autor zebrał wszystkie opowieści niesamowite o potężnych kocurach, polał sosem z filmików o kotkach przeganiających niedźwiedzi i z tej pierwotnej zupy wyłonił się Greebo (oczywiście, Greebo jest starszy niż filmik na You Tube z kotem i niedźwiedziem. Myślę, że występująca tam kotka właśnie nim się inspirowała). Dzięki temu jest nadkotem i esensją tej ewolucyjnej odnogi kotowatości, która znalazła sobie niszę na wsi (miejskim kotom brakuje animuszu. To pewnie przez ograniczoną przestrzeń). Drugi powód jest natury osobistej. Miałam kiedyś takiego kota. Nazywał się Zonk. Co prawda nie jadał wampirów na kolację, ale wierzę, że tylko dlatego, że u mnie nie występują (zresztą, kto go tam wie, przecież nie da się kota pilnować przez cały czas). Lubię myśleć, że Greebo to po prostu jedno z jego dziewięciu żywotów. Co tylko dowodzi fenomenalnego zmysłu obserwacji, jakim dysponuje Terry Pratchett.
2. Mogget ("Sabriel" Garth Nix)
Mogget właściwie nie jest kotem, choć w powieści taką akurat postać przyjął (wcześniej zdarzało mu się występować pod innymi). Jest tworem Wolnej Magii (mówcie co chcecie, ale moim zdaniem określenie "twór wolnej magii" jakoś tak dziwnie pasuje do każdego kota) i naturalnie występuje jako z grubsza humanoidalna postać zbudowana z białoniebieskiego światła czy też płomienia. Jednak wtedy nie jest do końca Moggetem. Kiedy jest Moggetem, wygląda jak biały, smukły kocur z czerwoną obrożą z dzwoneczkiem na szyi. Ponieważ ma służyć Abhorsenom, towarzyszy Sabriel w jej wyprawie ratunkowej.
Urzekł mnie już w czasie przygotowań do tej wyprawy. Głównie tym, że był tak bardzo koci. Jego niezadowolenie z faktu, że musi opuścić bezpieczną rodową rezydencję jest kropka w kropkę takie, jak niezadowolenie kota, którego ktoś wyciąga z ulubionego fotela i unosi w daleki świat, najpewniej do gabinetu weterynarza (oczywiście mówimy o zwierzęciu, które się weterynarza nie boi, a po prostu go nie lubi). Oczywiście jest wiernym towarzyszem i choć najchętniej zostałby w domu, co nieustannie daje do zrozumienia, musi chronić niedoświadczoną Abhorsen, bo ta bez niego, Moggeta, nie da sobie rady. Widzę więc kota egoistycznego z natury, który jednak posiada głęboko skrywane cechy altruistyczne, ale nie chce się do nich przyznać, żeby nie ucierpiał jego PR. W gruncie rzeczy ma jednak dobre serduszko, więc dokona tych aktów altruizmu przy akompaniamencie stosownej liczby gorzkich żali i wymówek. I ta postawa jakoś tak z gruntu wydaje mi się kocia.
3. Kot Simona ("Kot Simona i..." Simon Tofield)
Nie jest co prawda bohaterem żadnej powieści, ale nie dyskryminujemy nikogo ze względu na środek przekazu, komiks i film są równie dobre. Kot Simona oficjalnie nie ma imienia, choć jego pierwowzorem był kocur autora o imieniu Hugh. Choć sam Hugh jest czarny, w komiksach przybrał białą barwę, później zaś doczekał się towarzystwa w postaci kociaka. Na kartach komiksu (i w krótkich filmikach na YT) zajmuje się głównie tym, czym koty zajmują się na co dzień - robi kompletnie przypadkowe rzeczy i domaga się jedzenia.
Lubię go właśnie za bycie prawdziwym kotem w krzywym zwierciadle. Śmieszne filmiki o kotach mogą być fajne, ale nie pokarzą kota zamieniającego twoje udko z kurczaka na miskę swojej karmy. Ich urok polega na tym, że właściwie mogłyby się wydarzyć. Dlatego tak bardzo je lubię.
Dochodzę do wniosku, że wyraźnie zarysowanych kocich bohaterów nie ma znowu aż tak wielu. Znaczy, są znakomite książki o tych zwierzakach (na przykład świetnie "O kotach" Dorris Lessing czy sympatyczne "Biuro kotów znalezionych"), ale one wszystkie opowiadają o bohaterze zbiorowym - plejadzie futrzaków, która przewinęła się przez życie autorek. Brak mi opowieści o kotach z silnie zarysowanym charakterem (dwie takie o psach sama mam na półce, przynajmniej kilka innych znam ze słyszenia lub czytałam. Znaleźć taką o kocie jest znacznie trudniej, choć podobno wielu pisarzy woli koty). W ogóle uważam, że popkultura paradoksalnie koty krzywdzi, w najlepszym wypadku robiąc z nich przygłupów z paskudnym charakterkiem, których głównym zadaniem jest spektakularne obrywanie, a w najgorszym bezpłciowo-papierowe czarne charaktery. To dość przykre. Jeśli znacie jakieś utwory w dowolnym medium, które tej tezie zaprzeczą (proszę mi nie wyskakiwać z Kotem w Butach, to pójście na łatwiznę;P), podzielcie się.:)
Niania Ogg i Greebo. Autorem ilustracji jest (chyba) Paul Kidby. |
Tego kocura znają chyba wszyscy, którzy mieli styczność z cyklem sir Terry'ego. Dla tych, którzy nie mieli, krótkie przedstawienie postaci. Greebo jest kocurem Niani Ogg, jednej z trzech wiedźm. To wielkie, bure (choć niektórzy twierdzą, że czarne) kocisko bez oka, poznaczone śladami niezliczony i w większości wygranych bitew. Boją się go okoliczne psy i niedźwiedzie, a także całkiem sporo okolicznych ludzi. Sam również miał małe entre w ludzkiej postaci, dzięki czemu czytelnicy i same wiedźmy mogły się przekonać, co też takiego widzą w nim kotki (a urok miał potężny, nawet Niania Ogg była pod wrażeniem).
Greebo jest kwintesencją i oczywiście przerysowanym portretem pewnego typu wiejskich kotów (bo w Lancre, a przynajmniej takie odnoszę wrażenie, nawet stolica jest bardziej wsią niż miastem), których głównym zajęciem jest tłuczenie konkurencji, pilnowanie terytorium i przymilanie się do gospodarzy w celu pozyskania smacznych kąsków. Powody, dla których sama go lubię są dwa. Pierwszy to ogólna karykaturalna trafność, tak charakterystyczna dla postaci tworzonych przez Pratchetta. Mam wrażenie, że autor zebrał wszystkie opowieści niesamowite o potężnych kocurach, polał sosem z filmików o kotkach przeganiających niedźwiedzi i z tej pierwotnej zupy wyłonił się Greebo (oczywiście, Greebo jest starszy niż filmik na You Tube z kotem i niedźwiedziem. Myślę, że występująca tam kotka właśnie nim się inspirowała). Dzięki temu jest nadkotem i esensją tej ewolucyjnej odnogi kotowatości, która znalazła sobie niszę na wsi (miejskim kotom brakuje animuszu. To pewnie przez ograniczoną przestrzeń). Drugi powód jest natury osobistej. Miałam kiedyś takiego kota. Nazywał się Zonk. Co prawda nie jadał wampirów na kolację, ale wierzę, że tylko dlatego, że u mnie nie występują (zresztą, kto go tam wie, przecież nie da się kota pilnować przez cały czas). Lubię myśleć, że Greebo to po prostu jedno z jego dziewięciu żywotów. Co tylko dowodzi fenomenalnego zmysłu obserwacji, jakim dysponuje Terry Pratchett.
Mogget z trochę za mało złośliwym jak na mój gust wyrazem pyszczka, ale i tak najładniejszy ze wszystkich, jakie znalazłam (stąd) |
2. Mogget ("Sabriel" Garth Nix)
Mogget właściwie nie jest kotem, choć w powieści taką akurat postać przyjął (wcześniej zdarzało mu się występować pod innymi). Jest tworem Wolnej Magii (mówcie co chcecie, ale moim zdaniem określenie "twór wolnej magii" jakoś tak dziwnie pasuje do każdego kota) i naturalnie występuje jako z grubsza humanoidalna postać zbudowana z białoniebieskiego światła czy też płomienia. Jednak wtedy nie jest do końca Moggetem. Kiedy jest Moggetem, wygląda jak biały, smukły kocur z czerwoną obrożą z dzwoneczkiem na szyi. Ponieważ ma służyć Abhorsenom, towarzyszy Sabriel w jej wyprawie ratunkowej.
Urzekł mnie już w czasie przygotowań do tej wyprawy. Głównie tym, że był tak bardzo koci. Jego niezadowolenie z faktu, że musi opuścić bezpieczną rodową rezydencję jest kropka w kropkę takie, jak niezadowolenie kota, którego ktoś wyciąga z ulubionego fotela i unosi w daleki świat, najpewniej do gabinetu weterynarza (oczywiście mówimy o zwierzęciu, które się weterynarza nie boi, a po prostu go nie lubi). Oczywiście jest wiernym towarzyszem i choć najchętniej zostałby w domu, co nieustannie daje do zrozumienia, musi chronić niedoświadczoną Abhorsen, bo ta bez niego, Moggeta, nie da sobie rady. Widzę więc kota egoistycznego z natury, który jednak posiada głęboko skrywane cechy altruistyczne, ale nie chce się do nich przyznać, żeby nie ucierpiał jego PR. W gruncie rzeczy ma jednak dobre serduszko, więc dokona tych aktów altruizmu przy akompaniamencie stosownej liczby gorzkich żali i wymówek. I ta postawa jakoś tak z gruntu wydaje mi się kocia.
3. Kot Simona ("Kot Simona i..." Simon Tofield)
Nie jest co prawda bohaterem żadnej powieści, ale nie dyskryminujemy nikogo ze względu na środek przekazu, komiks i film są równie dobre. Kot Simona oficjalnie nie ma imienia, choć jego pierwowzorem był kocur autora o imieniu Hugh. Choć sam Hugh jest czarny, w komiksach przybrał białą barwę, później zaś doczekał się towarzystwa w postaci kociaka. Na kartach komiksu (i w krótkich filmikach na YT) zajmuje się głównie tym, czym koty zajmują się na co dzień - robi kompletnie przypadkowe rzeczy i domaga się jedzenia.
Lubię go właśnie za bycie prawdziwym kotem w krzywym zwierciadle. Śmieszne filmiki o kotach mogą być fajne, ale nie pokarzą kota zamieniającego twoje udko z kurczaka na miskę swojej karmy. Ich urok polega na tym, że właściwie mogłyby się wydarzyć. Dlatego tak bardzo je lubię.
Dochodzę do wniosku, że wyraźnie zarysowanych kocich bohaterów nie ma znowu aż tak wielu. Znaczy, są znakomite książki o tych zwierzakach (na przykład świetnie "O kotach" Dorris Lessing czy sympatyczne "Biuro kotów znalezionych"), ale one wszystkie opowiadają o bohaterze zbiorowym - plejadzie futrzaków, która przewinęła się przez życie autorek. Brak mi opowieści o kotach z silnie zarysowanym charakterem (dwie takie o psach sama mam na półce, przynajmniej kilka innych znam ze słyszenia lub czytałam. Znaleźć taką o kocie jest znacznie trudniej, choć podobno wielu pisarzy woli koty). W ogóle uważam, że popkultura paradoksalnie koty krzywdzi, w najlepszym wypadku robiąc z nich przygłupów z paskudnym charakterkiem, których głównym zadaniem jest spektakularne obrywanie, a w najgorszym bezpłciowo-papierowe czarne charaktery. To dość przykre. Jeśli znacie jakieś utwory w dowolnym medium, które tej tezie zaprzeczą (proszę mi nie wyskakiwać z Kotem w Butach, to pójście na łatwiznę;P), podzielcie się.:)
Biorę wszystkie trzy :-)
OdpowiedzUsuńOd siebie dorzucę Behemota z "Mistrza i Małgorzaty" Bułhakowa. Wbrew pozorom jest to esencja kotowatości. ...a jaki był uczciwy, bilet do tramwaju chciał kupić ;-)
Zastanawiałam się, czy nie dorzucić Behemota, ale doszłam do wniosku, że mam do niego za mało osobisty stosunek.:)
UsuńPatrząc szerzej to jeszcze komiksowy Blacksad jest całkiem, całkiem ;-)
UsuńMogget jest cudowny! Koci, a ta nuta demonizmu jeszcze dodaje mu uroku.
OdpowiedzUsuńNo i Greebo, ech, klasyka <3
W ogóle, świetny pomysł na notkę.
Dzięki:)
UsuńOstatnie zdanie z opisu Moggeta doskonale opisuje moją osobę w codziennym życiu ;). Wiedziałam, że coś z kota mam ;). Czuję, że powoli zbliża się czas, kiedy dam Prattchetowi drugą szansę i ponownie spróbuję coś od niego przeczytać. Nie wiem, czy to znasz, ale mogę polecić świetną książkę o kocim bohaterze "Odyseja kota imieniem Homer" Gwen Cooper.
OdpowiedzUsuńPratchetta mogę polecić kilka tytułów, które uważam za wyjątkowo dobre, jeśli masz ochotę.:)
UsuńO, kiedyś nawet chciałam przeczytać tę książkę, ale w bibliotece nie mieli i tak jakoś się rozezło. Może warto znowu się rozejrzeć? Dzięki za przypomnienie.:)
A chętnie, poproszę o kilka tytułów. Czy jego trzeba czytać chronologicznie żeby się połapać?
UsuńMożna bez większego bólu czytać niechronologicznie. Jakieś smaczki się straci, ale fabułom poszczególnych tomów to nie przeszkadza.
UsuńGeneralnie o Oratchettcie mówią, że istnienie intrygi odkrył dopiero w czwartym tomie i coś w tym jest - "Mort" jest IMO najwcześniejszym strawnym tomem i całkiem fajnym, bo pierwszym z podcyklu o Śmierci. Z tego podcyklu polecam jeszcze "Kosiarza" i "Wiedźmikołaja". Z podcyklu ze Strażą Miejską najfaniejsi są "Zbrojni" (choć wcześniejsza "Straż! Straż!" też jest fajna). A z rzeczy nienależących do żadnego podcyklu polecam "Potworny regiment" - najmniej żartobliwą i najbardziej słodko-gorzką powieść ze Świata Dysku.
Och, Greebo... Bałabym się w sumie nawet przejść obok, ale zdanie Niani na jego temat do dzisiaj mnie rozczula :). Maggota zupełnie z dawnej lektury nie pamiętam, ale ostatnio czytano pod mym dachem "Sabriel" i wyrażano w stosunku do niego ciepłe uczucia, więc... ;)
OdpowiedzUsuńA co do istnienia sympatycznych kotów - była kiedyś taka seria kryminałów o kocie, który coś tam robił (w sensie, tak były skonstruowane tytuły). No i są jeszcze Aryskotraci. I kot Filemon (a zwłaszcza Bonifacy), ale to już wszyscy głównie z animacji, nie z książek :). I jeszcze jakiś kot mi chodzi po głowie, ale nie mogę sobie teraz przypomnieć.
"Sabriel" polecam, bardzo udane młodzieżowe fantasy (new adult chyba teraz się na to mówi).:)
UsuńCzytałam pierwszy tom tej serii, ale mało kocia była, a i fabuła jakoś mnie nie porwała (choć może jestem uprzedzona, nie lubię kryminałów). A Aryskotratów muszę kiedyś nadrobić, bo to jedna z tych bajek Disneya, które bardzo chcę obejrzeć.:)
No właśnie czytałam, ale wieki temu (kiedy było pierwsze polskie wydanie, które przemknęło jakoś tak bez echa zupełnie wtedy) - i ciągle deklaruję, że sobie odświeżę. I zrobię to, oczywiście, ale zanim, to jeszcze trochę podeklaruję :).
UsuńO, cudny pomysł na wpis. Naprawdę uwielbiam takie zestawienia. :)
OdpowiedzUsuńGreebo to mój najukochańszy książkowy zwierzak w ogóle. Idealnie koci, kochane stworzonko. Maggot też wydaje się całkiem sympatyczny, chociaż nie miałam go jeszcze zbyt wiele w "Sabrielu". Dodałabym tu może jeszcze kota z "Koraliny", ale poza tym fakt, nie ma aż tak wielu interesujących kotów w literaturze. Niestety.
Dzięki:)
UsuńO, fakt, kot z "Koraliny" był jedyny w swoim rodzaju. Gaiman miał jeszcze jednego fajnego kota w swoim dorobku, w opowiadaniu "Cena" - naprawdę polecam, jeśli jeszcze nie czytałaś, IMO jego najlepsze opowiadanie.:)
Greebo :) Miałam kiedyś podobnego kota, był równie brzydki i równie złośliwy :)
OdpowiedzUsuńBrakuje mi kota z Cheshire, choć znam go tylko ze "Złotego popołudnia" Sapkowskiego i tamtego bardzo polubiłam.
Jest jeszcze Maurycy, który zjadł o jednego magicznego szczura za dużo...
No i bohater książki, którą jako mała dziewczynka czytałam naście razy, czyli "Filonek bezogonek" Gosty Knuttson :)
Mój nie był. Choć jego racja zawsze musiała być na wierzchu. (ale możliwe, że patrzę na swojego kota tak samo, jak Niania Ogg na Greebo, więc)
UsuńO Filonku jeszcze będzie.;) (Właśnie dogrzebałam się do informacji, że to miało 7 części O.o)
Greebo!!! ♥
OdpowiedzUsuńZnasz Pratchettowego "Kota w stanie czystym"?
Jeśli szukasz konkretnych kotów, możesz spróbować "Deweya" (niefikcyjnego; to biografia), chociaż mnie rozczarował. To jest, jako książka, nie jako postać. Świetny bohater słabo napisanego tekstu... No i Bacha85 słusznie rzecze, że Maurycy. I Filonek Bezogonek też, chociaż osobiście uważam, że polskie ilustracje Rozwadowskiego były więcej warte niż tekst, który dzisiaj widzi mi się nieznośnie infantylny... A czy Mister Dresdena się liczy? W Polsce Jan Grabowski świetnie pisał zwierzęta ("Puch, kot nad koty").
Czy duże koty mogą być? Ja od lat (*khm*dekad*khm*) kocham Bagheerę.
Znam.^^ ALe to książka pseudopopularnonaukowa, więc się nie załapał.;)
UsuńDeweya też czytałam (i żałowałam, że im dalej w książkę, tym mniej kota). Nabyłam nawet drugą część, ale ostrzegano mnie przed tonami rzewnego lukru, więc na razie nie czytam. Czekam na nastrój.:) O Maurycym nawet miałam napisać, ale doszłam do wniosku, że w zestawieniu będzie za dużo Pratchetta.;) Ilustracje do Filonka były przepiękne, do dziś najbardziej je pamiętam. Mister jest fajny, ale to raczej bohater epizodyczny (przynajmniej jak na razie, może później coś się zmieni).
Duże koty też są fajne.^^ Choć te Kiplinga jakoś mnie nie przekonują, szczerze mówiąc.
Zgadam się co do Greebo i Kota Simona (Nixa jescze nie znam). Poza wymienonymi już w komentarzach kotem z Cheshire (równiez w wersji Sapkowskiego), Behemotem i Kotem w stanie czystym polecam też kota Alchemika Waltera Moersa. Skoro wymieniony był Kot Simona to z komiksów polecam Blacksada i Kota Rabina Joanna Sfara.
OdpowiedzUsuńCzytam notkę, potem komentarze i myślę sobie - o rany, wszystko już tu wymieniono! I kota z Cheshire, i Blacksada i kota Simona. Musiałam pogrzebać głębiej. Z kryminalnej półki wygrzebałam kota Francisa z "Salve roma" - detektywa. Ale on jakiś taki jednak niemrawy.
OdpowiedzUsuńAle uwaga! Jonatan Koot! Znacie? Kot komandos na emeryturze, mocno zaangażowany ekologicznie.
Och, uwielbiam Kota Simona! Jest jak kwintesencja moich kotów :3
OdpowiedzUsuń