Zdradzę wam, że kompletnie nie mam pomysłu na ten wpis. Po prostu chciałam jakoś zgrabnie i po kociemu zakończyć ten koci tydzień, który wyszedł mi zupełnie niezamierzenie (w przypadku kotów zbiegi okoliczności zazwyczaj odgrywają sporą rolę, zauważyliście?). Pomyślałam więc, że napiszę wam o kocich książkach, które zdarzyło mi się czytać, a które nie załapały się na bloga, bo go jeszcze nie miałam. Najczęściej nie są to jakieś wybitne dzieła literackie, ot, książki, przy których dobrze się bawiłam i które mogę z czystym sumieniem polecić, oczywiście ściśle subiektywnie.:).
To pierwsza książka o kocie, którą samodzielnie przeczytałam. Właściwie to w ogóle jedna z pierwszych książek, jakie przeczytałam. Nie wiem, jak odebrałabym ją teraz, ale wtedy, w pierwszej klasie, byłam zachwycona, choć nie bezrefleksyjnie. Nawet nieobytej mnie dwa czarne charaktery tej historii - takie raczej od robienia głupich żartów i drobnych oszustw względem naiwnego Filonka - wydały się strasznie naiwne, sztuczne i naciągane. (a może po prostu od maleńkości nie lubiłam tego typu antagonistów). Historia wiejskiego kotka, któremu szczur odgryzł ogon, a który potem zupełnym przypadkiem przenosi się do miasta wydała mi się niesamowicie ciekawa. Swoim dzieciom też będę ją czytać.:)
2. "Dewey. Wielki kot w małym mieście" Vicky Myron, Bret Witter
To jest książka, która mogłaby być objawieniem każdego miłośnika książek i kotów - opowiada przecież o kocie z biblioteki. Historia Deweya, którego ktoś wrzucił o skrzynki na oddawane książki (swoją drogą, urzekł mnie ten wynalazek: jeśli biblioteka jest zamknięta, a ty chcesz zwrócić książki, to żaden problem - wystarczy wrzucić je do odpowiedniego otworu w ścianie, a one zsypem powędrują do skrzyneczki) jest naprawdę ciepła i urocza. Sam Dewey musiał być naprawdę niezwykłym stworzeniem i mimo nieszczególnie udanego stylu powieści czyta się o nim bardzo sympatycznie. Problemy zaczynają się potem, kiedy coraz mniej jest o koci, a coraz więcej o problemach bibliotekarki i jej rodziny. Z tą książka miałam mniej więcej ten sam problem, co z najnowszą "Godzillą" - jeśli idziesz na film o wielkim jaszczurze, to nie po to, żeby oglądać rozterki żołnierzy armii amerykańskiej. Tak samo, jeśli bierzesz książkę o kocie, to nie po to, żeby czytać o kłopotach lokalnej biblioteki. Ale i tak uważam, że warto.
3. "O kotach" Doris Lessing
Byłam przekonana, że notkę o tej książce mam gdzieś na blogu, ale jednak nie. Kiedyś to zmienię, bo "O kotach" to kawał świetnej literatury. Doskonale napisanej, lekkiej, ale nie przesłodzonej. Poznajemy zwierzęta, które towarzyszyły autorce na różnych etapach życia. Lessing, jak już postanowiła pisać o kotach, to nie zbacza w inne tematy - do omawiania kwestii społecznych czy autobiograficznych ma inne książki (przyznam bez bicia, że żadnej z nich nie czytałam, ale jeśli ktoś jest mi w stanie polecić w miarę lekki tytuł autorki, to nie pogardzę). Jej koty są równie złożone, jak ludzie, ale jeszcze bardziej od nich odległe. I jest to jedna z tych książek, do której chcę wrócić.
To właściwie wszystkie książki. Poza nimi z kociej literatury czytałam jeszcze trzy pozycje, ale notki o nich możecie znaleźć na blogu (o "Księżniczce Sissi", o "Biurze kotów znalezionych" i o "Riku"). Może szkuszę kogoś do lektury.:)
2. "Dewey. Wielki kot w małym mieście" Vicky Myron, Bret Witter
To jest książka, która mogłaby być objawieniem każdego miłośnika książek i kotów - opowiada przecież o kocie z biblioteki. Historia Deweya, którego ktoś wrzucił o skrzynki na oddawane książki (swoją drogą, urzekł mnie ten wynalazek: jeśli biblioteka jest zamknięta, a ty chcesz zwrócić książki, to żaden problem - wystarczy wrzucić je do odpowiedniego otworu w ścianie, a one zsypem powędrują do skrzyneczki) jest naprawdę ciepła i urocza. Sam Dewey musiał być naprawdę niezwykłym stworzeniem i mimo nieszczególnie udanego stylu powieści czyta się o nim bardzo sympatycznie. Problemy zaczynają się potem, kiedy coraz mniej jest o koci, a coraz więcej o problemach bibliotekarki i jej rodziny. Z tą książka miałam mniej więcej ten sam problem, co z najnowszą "Godzillą" - jeśli idziesz na film o wielkim jaszczurze, to nie po to, żeby oglądać rozterki żołnierzy armii amerykańskiej. Tak samo, jeśli bierzesz książkę o kocie, to nie po to, żeby czytać o kłopotach lokalnej biblioteki. Ale i tak uważam, że warto.
3. "O kotach" Doris Lessing
Byłam przekonana, że notkę o tej książce mam gdzieś na blogu, ale jednak nie. Kiedyś to zmienię, bo "O kotach" to kawał świetnej literatury. Doskonale napisanej, lekkiej, ale nie przesłodzonej. Poznajemy zwierzęta, które towarzyszyły autorce na różnych etapach życia. Lessing, jak już postanowiła pisać o kotach, to nie zbacza w inne tematy - do omawiania kwestii społecznych czy autobiograficznych ma inne książki (przyznam bez bicia, że żadnej z nich nie czytałam, ale jeśli ktoś jest mi w stanie polecić w miarę lekki tytuł autorki, to nie pogardzę). Jej koty są równie złożone, jak ludzie, ale jeszcze bardziej od nich odległe. I jest to jedna z tych książek, do której chcę wrócić.
To właściwie wszystkie książki. Poza nimi z kociej literatury czytałam jeszcze trzy pozycje, ale notki o nich możecie znaleźć na blogu (o "Księżniczce Sissi", o "Biurze kotów znalezionych" i o "Riku"). Może szkuszę kogoś do lektury.:)
Ooo, Filonek Bezogonek! Pamiętam to z czasów maleńkości, urocza książeczka. Okładkowy Dewey za to jest absolutnie ślicznym kotem. "O kotach" chyba sprawdzę przy najbliższej okazji.
OdpowiedzUsuńI co do Godzilli - dokładnie moje odczucia, bolesne.
Okładkowy Dewey to prawdziwy Dewey (no, może troszkę wyretuszowany, ale bardzo podobny do tego z fotek w środku).:)
UsuńAle ty ostatnio tych zmyśleń produkujesz :P
OdpowiedzUsuńA bo czytanie mi nie idzie i nie mam z czego recenzji pisać.;P
UsuńBidactwo. *Tulam* ja też ostatnio miałam problem z czytaniem - utknęłam w jednej książce i nie mogłam przejść dalej. Ale ją porzuciłam i teraz czytam sobie Sapkowskiego, więc jest ok.
UsuńA już miałam nadzieję, że zamieniasz bloga na całkiem kocioksiążkowego! :D
OdpowiedzUsuńZsyp biblioteczny też mi się podoba jako pomysł, tylko entuzjazm mi mocno więdnie przy świadomości, że ludzie to wykorzystują jako śmietnik... (co nawet w tej książce jest wspomniane, o ile pamiętam).
No nie, aż tak to nie:D
UsuńByło wspomniane. Myślę, że takim najlepszym rozwiązaniem w tej sytuacji byłaby klapka na książki otwierana za pomocą zamka na kartę biblioteczną. Taki system pewnie nawet przy ogólnych kosztach komputeryzacji nie byłby szczególnie drogi. No ale to nie w tamtych latach.:)
Dwie dodane do szufladki "znaleźć i przeczytać!"
OdpowiedzUsuńJeśli lubisz twórczość Prachetta, to polecam Ci "Kota w stanie czystym". :) Króciutka, co prawda, ale poprawia humor w ponury dzień. ;)
OdpowiedzUsuńDo dziś mam tę wersję "Przygód Filonka Bezogonka". Cóż to była za wspaniała historia :)
OdpowiedzUsuń