Kiedy czytałam tekst z czwartej strony okładki „Królewskiej krwi. Wieży elfów” nic nie zapowiadało niespodzianki. A była. Okazało się mianowicie, że jest to tzw. omnibus i otrzymałam dwie powieści w cenie jednej. To samo w sobie nastawiło mnie pozytywnie. Czy jednak relacja z przygód dwóch nietuzinkowych złodziejaszków pozwoliła mi to nastawienie utrzymać?
Royce i Hadrian to prawdziwe szychy w złodziejskim półświatku. Chcesz, żeby jakiś przedmiot zmienił właściciela? A może pragniesz odzyskać ważne precjoza zagarnięte przez jakiegoś złośliwego markiza? Albo sam markiz ci przeszkadza i lepiej by było, gdyby zniknął? Riyria (bo takim mianem posługuje się ta dwójka) to najlepszy, chociaż nie najtańszy wybór. Jednakowoż bandyta też człowiek i samo utrzymywanie się z ryzykownych rozgrywek miejscowej szlachty, choć niezwykle intratne, nie wystarcza. Każdy ma bowiem czasem ochotę spełnić dobry uczynek. A to poratować nieszczęśnika, który zbyt natarczywie przyglądał się pięknej żonie najlepszego szermierza w kraju, a to pomóc nadobnemu dziewczęciu uratować ojca przed straszliwym potworem i własną głupotą. Jak powszechnie wiadomo, kto ma miękkie serce, ten powinien mieć twardą… no, coś innego, toteż w wyniku swej gołębiej natury nasi bohaterowie nieodmiennie pakują się w kłopoty. Na skalę światową, rzec by można.
Jak już wspomniałam, książka zawiera dwie powieści. „Królewska krew” jest tutaj typową powieścią łotrzykowską, podobną w konstrukcji do pierwszego tomu przygód niejakiego Locke’a Lamory. Głównym motorem fabuły jest przyjęte zlecenie i wszystkie komplikacje, jakie z niego wynikły. Od siebie dodam, że tych komplikacji niejednemu autorowi wystarczyłoby na pełną trylogię. Akcja, niczym w powieści awanturniczej, toczy się niezwykle żwawo, nie dając czytelnikowi chwili wytchnienia, chociaż końcówka przytłacza spektakularnością. „Wieża elfów”, mimo że zawiera motyw przyjęcia zlecenia, odchodzi już od schematu powieści łotrzykowskiej. Sama miałam nieodparte skojarzenie z wiedźminem. Zupełnie jak on, bohaterowie pomagają rozwikłać zagadkę potwora. I zupełnie jak u Sapkowskiego nagle okazuje się, że potwór to tylko czubek góry lodowej, a pod nim są Ważne Sprawy. Zdecydowanie mniej tu galopującej akcji, zaś więcej intryg. Wpływa to na zwolnienie tempa powieści, ale na poprawę jakości raczej nie.
Bohaterowie Sullivana wpasowują się w nieco gierczany schemat złodzieja i wojownika. W „Królewskiej krwi” są bardzo podobni do kanonicznego tandemu Fafryda i Szarego Kocura, jednak tutaj to barczysty wojownik jest bardziej wygadany, zaś drobny włamywacz to mrukliwy odludek. Hadrian i Royce mają jednak mnóstwo uroku i kilka bardzo intrygujących tajemnic, co sprawia, że mimo ogólnych założeń są na swój sposób oryginalni i prawdziwi. Ich prywatne sekrety zainteresowały mnie bardziej niż główny wątek, ale nie wiem, czy świadczy to o świetnej konstrukcji bohaterów (którzy chcą uchodzić za mało bohaterskich, ale jakoś im się nie udaje), czy raczej o słabej kondycji intrygi. Pozostałe postacie wypadają różnie. Mamy świetnie napisanego księcia Alrica, który pięknie ewoluuje od rozrywkowego paniczyka do odpowiedzialnego władcy, ale mamy też jego siostrę, która mimo swoich dwudziestu paru lat zachowuje się jak podatna na wpływy, niestabilna emocjonalnie nastolatka (podczas gdy z jej życiorysu wynika, że powinna być potrafiąca postawić na swoim bystrą, pewną siebie i odważną młodą kobietą). Trudno więc stosować jakieś uogólnienia.
Sullivan ma bardzo lekkie pióro i potrafi się nim posługiwać, opisując dynamiczne pościgi, walki czy fortele stosowane przez bohaterów. Zdecydowanie gorzej wychodzą mu intrygi: im ich w tekście więcej, tym nudniej. W dodatku udało mi się większość smaczków rozgryźć przed rozwiązaniem, a to nie powinno mieć miejsca. Dlatego mam nadzieję, że autor jednak zrezygnuje ze zbytniej rozbudowy tej części powieści.
Klika słów o stronie technicznej. Bardzo boli mnie niechlujna korekta. Zapomniane kropki czy przecinki są zjawiskiem dość częstym. Zdarzają się też błędy gramatyczne i składniowe, o takich drobnostkach jak błędy fleksyjne nie wspominając. Równie często pojawiają się dziwne kwiatki, jednak nie wiem, czy to zasługa tłumacza, czy autora. I tak mamy bohatera uzbrojonego w „masywny oręż sieczny” [40] (czyli miecz dwuręczny), który „wypruwając narządy wewnętrzne mężczyzny” [670] przemierza „tereny leśne porośnięte choinkami” [219]. Po wydawnictwie takim jak Prószyński i s-ka spodziewałabym się większej dbałości o produkt finalny, zwłaszcza, że pozostałe detale wydania są bardzo dobre.
Jeszcze osobista laurka ode mnie dla tłumacza. Postarał się on bowiem przełożyć stylizację językową, jaką zastosował autor, aby zaznaczyć różnice między wymową sprzed dziewięciuset lat, a współczesną. Efekt trochę mi zgrzyta (wyszło coś w rodzaju stylizacji sienkiewiczowskiej okraszonej zwrotami z gminu – a tu przecież mędrzec się wypowiadał), ale i tak brawa dla tego pana – bo niestety, nie każdemu się chce.
Powieści Michaela J. Sullivana nie są wybitnymi dziełami i nie należy od nich tego oczekiwać. Za to rozrywką są bardzo dobrą. Żałuję, że ta siedmiusetstronicowa cegła nie wystarczyła mi na dłużej, bo poczułam ogromną sympatię dla dwóch bandytów do wynajęcia, którzy skradli mi trzy wieczory intensywnego czytania. I z pewnością niejednemu czytelnikowi jeszcze ukradną. Mimo niedociągnięć polecam tego złodzieja czasu – to chyba jedyna okazja, kiedy poczujemy radość z faktu, że jesteśmy okradani.
Książkę otrzymałam od wydawnictwa Prószyński i s-ka. Dziękuję!
Tytuł: Królewska krew. Wieża elfów
Autor: Michael J. Sullivan
Tytuł oryginalny: The Crown Conspiracy; Avempartha
Tłumacz: Edward Marek Szmigiel
Cykl: Odkrycia Riyrii
Wydawnictwo: Prószyński i s-ka
Rok: 2011
Stron: 720
Tak polowałam na tę recenzję, no i proszę - już jest! :) Wyłania się z niej obraz kolejnego przyjemnego średniaka, ale wciąż średniaka, w serii NF. Chyba najwyższy czas, bym przestała czekać na perłę; najwyraźniej Simmons był jednorazowym przypadkiem w doborze.
OdpowiedzUsuńCo do "Królewskiej krwi (...)", to póki co nie będę jej upychać w czytelniczym planie. Poczekam na dalsze części serii (powinny być jeszcze cztery, zgrupowane po dwie w dwóch tomach, jak wynika z mojego researchu) i opinie o całości, i wtedy zdecyduję.
Oceansoul - świetnie to ujęłaś - "przyjemny średniak". W sumie Simmonsa nie czytałam, ale tęsknię ciut za czymś bardzo dobrym w serii. A kolejna pozycja też się raczej na przyjemnego średniaka zanosi (albo jestem uprzedzona do młodzieżówek;)).
OdpowiedzUsuńAle ten czwarty omnibus to chyba jeszcze nawet po angielsku nie istnieje? Bo Prószyński pisał, że zamknięcie serii planowane jest dopiero za rok. Mam nadzieję, że kolejne tomy będą mniej "intryganckie" (machnie mieczem ma tu znacznie więcej uroku), ale jakąś taką słabą.
Cóż, chyba NF będzie właśnie taką serią przyjemnych średniaków. Po kolejną pozycję też nie wiem, czy sięgnę, za dużo innych (zapowiadających się lepiej) mam póki co w planach. Jak mi się stworzy luka czasowa, to wtedy będę wciskać. :D
OdpowiedzUsuńA tak wyglądają zagraniczne wydania tomów 3-4 i 5-6:
http://www.goodreads.com/book/show/10790277-rise-of-empire (premiera: 14.12.2011)
http://www.goodreads.com/book/show/11100431-heir-of-novron (premiera: 31.01.2012)
Tak więc my pewno poczekamy dłużej.
Ale na 2 i 3 tom "Wichrów archipelagu" jeszcze dłużej, bo 2 tom ma być po angielsku dopiero w kwietniu 2012, a 3 - rok później...
Oceansoul - ja nawet nie wymagam, żeby to była superwybitna fantastyka z najwyższej półki. Ja bym chciała, żeby to była bardzo dobra rozrywka, taka z ikrą. A właśnie tej ikry brakuje. I chyba masz rację, że tak zostanie.
OdpowiedzUsuńOj, to na drugi tom "Wichrów..." pewnie nam do 2013 czekać przyjdzie. Szkoda, bo świat mnie zaintrygował.
Lubię łotrzyków. Gdy grałam w D&D to tylko i wyłącznie jako złodziej, dlatego z przyjemnością sięgnę po tego "średniaka" :)
OdpowiedzUsuńSilaqui - w takim razie miłej lektury.:) Nie powinnaś być zawiedziona.;)
OdpowiedzUsuńP.S. Jeśli nie czytałaś jeszcze "Kłamstw Locke'a Lamory", to przeczytaj koniecznie. Tam to dopiero jest król łotrzyków i wirtuoz złodziejstwa.;)
Swoich łotrzyków mam na półce i choć za mocno się w recenzję nie wczytywałam, żeby za dużo z niej nie wyczytać widzę, że zapowiada się kilka przyjemnych wieczorów:)
OdpowiedzUsuńOoo, to widzę, że czeka mnie przemiła lektura! Czytałam Twoją recenzję z napiętymi mięśniami, bo książka czeka u mnie na półce do recenzji, a jest no... SPORA ;)
OdpowiedzUsuńviv - w takim razie miłej lektury:)
OdpowiedzUsuńNyx - spora jest, ale czyta się błyskawicznie. Straszny złodziej czasu z niej.;)
Dwóch złodziei w cenie jednego - boskie! Cóż, już mnie zainspirowałaś do paru książek, więc - czemu nie?
OdpowiedzUsuńMadziula, właśnie czytam Miasto Śniących Książek! Kochana, jesteś wielka!
I jeszcze żeby Ci posłodzić - wchodzę tu czasem żeby sobie popatrzeć na tego smoka, to był strzał w dziesiątkę :)
Magda - dziękuję:)
OdpowiedzUsuńHi hi, chyba zaczynasz powoli rozumieć, dlaczego ten tytuł osiąga na Allegro takie zawrotne ceny.;D
A wiesz, że do "Adamantowego pałacu" też Ci coś zrobiłam? I do "Ternu" też, ale akurat z tego jakoś wybitnie dumna nie jestem. A teraz sobie szrajbolę sukuba i zastanawiam się, czy wykończyć go w tuszu, czy w ołówku.:D
Wzbraniałam się przed lekturą czyjejkolwiek recenzji nim nie spiszę własnej.
OdpowiedzUsuńPowieści są przyjemne, ale nie rewelacyjne. Też się kilku kwestii domyśliłam przed metą, ale zasadniczo jestem ciekawa co będzie dalej.
Na stronie 219 nie jest "choinkami" tylko "choinami".;)
bardzo ciekawe, dzieki
OdpowiedzUsuń