Chyba każdy ma czasem ochotę na taką fantastykę, przy której nie nadwyręży sobie mózgu. Taką, gdzie od początku wiadomo, że dobro zwycięży, a reprezentującemu je protagoniście, mimo licznych zadrapań, włos z głowy nie spadnie. Gdzie w dodatku bohater ów jest niedoścignionym mistrzem we władaniu bronią (magia też może być, ale szermierkę ceni się wyżej), obdarzonym mroczną przeszłością/problemami egzystencjalnymi/złym, niechcianym dziedzictwem/niezasłużenie podłą reputacją (niepotrzebne skreślić). Idealne spełnienie dla takiej ochoty to cykl „Legenda Drizzta”, którego trzeci tom już za mną.
Drizzt Do’Urden, wydostawszy się z Podmroku gdzieś w Górach Kręgosłupa Świata (lub, według innego tłumacza, w Górach Grzbietu Świata), niczego tak nie pragnie, jak asymilacji z tutejszą społecznością. Jest to co najmniej trudne do osiągnięcia, zważywszy na paskudną reputację mrocznych elfów. Niemniej jednak Drizzt nie ustaje w staraniach i zaczyna obserwować rodzinę pewnego mieszkającego na uboczu rolnika z nadzieją, że poznanie ludzkich obyczajów pozwoli mu łatwiej wtopić się w społeczność. Biedny drow miał pecha - familia w krótkim czasie zostaje brutalnie wymordowana, a że Drizzt pokazał się kilka razy tu i ówdzie, wiadomo, komu przypisano tę zbrodnię. Za naszym bohaterem ruszył pościg, zaś plany o życiu w zgodzie i szczęściu z narodami powierzchni legły w gruzach. I tak jeszcze kilka razy w „Nowym domu”.
Drizzt Do’Urden, wydostawszy się z Podmroku gdzieś w Górach Kręgosłupa Świata (lub, według innego tłumacza, w Górach Grzbietu Świata), niczego tak nie pragnie, jak asymilacji z tutejszą społecznością. Jest to co najmniej trudne do osiągnięcia, zważywszy na paskudną reputację mrocznych elfów. Niemniej jednak Drizzt nie ustaje w staraniach i zaczyna obserwować rodzinę pewnego mieszkającego na uboczu rolnika z nadzieją, że poznanie ludzkich obyczajów pozwoli mu łatwiej wtopić się w społeczność. Biedny drow miał pecha - familia w krótkim czasie zostaje brutalnie wymordowana, a że Drizzt pokazał się kilka razy tu i ówdzie, wiadomo, komu przypisano tę zbrodnię. Za naszym bohaterem ruszył pościg, zaś plany o życiu w zgodzie i szczęściu z narodami powierzchni legły w gruzach. I tak jeszcze kilka razy w „Nowym domu”.
Autor: R. A. Salvatore
Tłumacz: Piotr Kucharski
Tytuł oryginalny: Sojourn
Cykl: Legenda Drizzta
Wydawnictwo: ISA
Rok: 2006
Stron: 345
Przechodziłam przez etap Drizzta i innych książek z Forgotten Realms, kiedy chodziłam do gimnazjum i odkryłam coś takiego jak cRPG i Baldur's Gate. I wystarczy. ^^
OdpowiedzUsuńProza pana RAS-a to niestety bardzo niska półka, od której niżej stoi tylko to, co napisał pan Athans. Nawet w uniwersum FR można wymienić kilku lepszych autorów. Na dodatek z trylogii na trylogię było coraz słabiej, więc - pomijając tortury, na które może ktoś mnie kiedyś skaże - więcej tego kijem nie tknę. :D
Oceansoul - Ja to wszystko wiem, ale do pewnego typu kiepskiej fantasy mam sentyment i czasem po prostu MUSZĘ coś takiego przeczytać (i chyba tak mi już zostanie...). Mniej więcej raz na 3 lata.^^ A jak to wspaniale oczyszcza mózg.;)
OdpowiedzUsuńCoś w tym jest... Ja też w pierwszej gimnazjum czytałem Drizzta i okropnie mi się to podobało.
OdpowiedzUsuńTeraz bym do tego nie wrócił, ale może kiedyś, tak jak mówisz, najdzie mnie ochota na kiepską fantastykę.
Tomek - :-)
OdpowiedzUsuńChoć nie sposób nie zgodzić się z Oceansoul, to i ja do Drizzta mam sentyment :D
OdpowiedzUsuńSilaqui - bo w nim jest coś takiego, jak w upierdliwym młodszym bracie - niby wszyscy wiedzą, że jest wredny i upierdliwy, ale jest MÓJ, więc TYLKO JA mogę mu skopać tyłek.;)
OdpowiedzUsuńPowoli szykuję się do całego cyklu, ale wtej chwili podróżuję w świecie Dragonlance, do Zaginionych Krain wybieram się już niedługo
OdpowiedzUsuń