Książki młodzieżowe czasem miewają pewien problem: bywają infantylne. Jeśli chodzi o powieści przygodowe czy fantastyczne, przypadłość ta zwykle nie jest zbyt widoczna. Gorzej, jeśli mamy do czynienia z literaturą obyczajową: często autorzy chcąc poruszyć sprawy ważne dla dorastającego człowieka, upraszczają i zmniejszają ich wartość, myśląc naiwnie, że w ten sposób przybliżą je młodzieży. Alessandro D’Avenia jako nauczyciel został pozbawiony takich złudzeń i dlatego Biała jak mleko, czerwona jak krew jest zupełnie inna.
Głównym bohaterem jest Leo, szesnastoletni uczeń jednego z włoskich liceów. Ma wszystko, co standardowy szesnastolatek posiada w „ekwipunku”: najlepszego przyjaciela Nico, jedyną w swoim rodzaju przyjaciółkę Silvię, wieczne utrapienie w szkole z nauczycielem-idealistą, rodziców, których najchętniej trzymałby z daleka od swoich tajemnic, kilka pasji i zainteresowań oraz… Beatrice. Niezwykłą dziewczynę o włosach czerwonych jak krew. Niesamowite zjawisko, które zawładnęło jego sercem i wypełniło jego białe życie czerwienią miłości. Niedługo okazuje się, że czerwień Beatrice jest pożerana przez biel choroby…
Wszystkie wydarzenia poznajemy z perspektywy Leo. Niby zwykły szesnastolatek, ze wszystkimi charakterystycznymi dla tego wieku szaleństwami, humorami i problemami, a jednocześnie wrażliwy chłopak, jak każdy młody człowiek łatwy do zranienia. Wszystko porównuje do kolorów: biel jest pustką, czerwień to miłość i pasja, zaś przyjaźń jest niebieska. Ale czy kiedy okaże się, że trzeba przewartościować przyporządkowane już barwy, Leo wykaże się odpowiednią dojrzałością?
Autor książki jest nauczycielem, widać w jego prozie, że potrafi porozumiewać się z młodzieżą. Język, jakiego używa, a także sposób, w jaki konstruuje wypowiedzi swojego bohatera (krótkie rozdziały, czasem nieco chaotyczne, ale zawsze kipiące uczuciami) wskazuje na obeznania z omawianym środowiskiem. Jednocześnie udowadnia, że aby przemówić do młodego czytelnika, nie trzeba posługiwać się slangiem. Język literacki również jest zrozumiały, jeśli określi się nim świat znany nastolatkom. Jego elementy, takie jak telefony komórkowe, Wikipedia czy ikony popkultury wydają się swojskie, nawet jeśli nie mówi się o nich w sposób potoczny.
D’Avenia w bardzo mądry, a jednocześnie przystępny sposób pisze o rzeczach kluczowych dla każdego, ale dla młodego człowieka w szczególności. Co ważniejsze, robi to ciekawie, nie popadając w dydaktyczny ton. Idealnie odmalowuje wszystkie emocje Leo oraz sposób myślenia szesnastolatka, a także proces, jaki w nim zachodzi pod wpływem dramatycznych wydarzeń. Obrazy przekazywane przez słowa są tak żywe i pełne wrażeń, że nie sposób przejść obok nich obojętnie, nie utożsamiać się z bohaterem (nawet, jeśli już dawno przestało się być nastolatkiem). Dzięki temu treści ważne są pobierane drogą osmozy, beż wysiłku, który może zniechęcać. A kto wie, czy wtedy nie oddziałują silniej?
Niektórzy pewnie zarzucą pisarzowi, że jego powieść to w zasadzie zbiór truizmów o pierwszej miłości, zauroczeniu, dojrzewaniu i tragedii. Ale w pewnym wieku człowiek potrzebuje truizmów, bo w czasie kształtowania własnej hierarchii wartości nic nie jest oczywiste. Poza tym ilość wzruszeń, jakich dostarcza ta książka (a które prezentują poziom dużo wyższy, niż harlequiny) i materiału do przemyśleń wystarcza, aby uznać ją za świetną mimo wszystko. Martwi mnie jedynie okładka: sama w sobie jest świetna, problem polega na tym, że dziewczę na okładce może zniechęcić do lektury chłopców (tak samo jak porównanie do „Love story”), co byłoby dla nich ogromną stratą. Książkę warto przeczytać bez względu na wiek, płeć czy stan umysłu. Polecam.
Recenzja dla portalu Unreal Fantasy.
Autor: Alessandro D'Avenia
Tłumacz: Alina Pawłowska
Tytuł oryginalny: Bianca come il latte, rossa come il sangue
Wydawnictwo: Znak literanova
Rok: 2011
Stron: 309
Bardzo przyjemna recenzja ale nic mnie nie zacheci do takich ksiazek.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie nie moj klimat...
Okładka rzuciła mi się w oczy jakiś czas temu - faktycznie, przyciąga wzrok - ale nawet nie wiedziałam, że to powieść dla młodzieży.
OdpowiedzUsuńSama nie wiem, czy mnie ciągnie do lektury, czy jednak nie. O ile z młodzieżowej fantastyki, jeśli jest dobra, wciąż nie wyrosłam, to jednak książki o pierwszej miłości, jak mi się wydaje - zostawiłam za sobą dość dawno temu.
Tak więc póki co jednak nie.
Ja otrzymałem na woblinka. Przeczytam :-)
OdpowiedzUsuńTomek - szkoda, czasem warto.:) Ale nie namawiam, bo to chyba rzeczywiście nie Twój klimat.
OdpowiedzUsuńOceansoul - wiesz, ja książek o pierwszej miłości nigdy nie lubiłam (na "Love story" patrzyłam z obrzydzeniem, a po przeczytanej przypadkiem książce z serii "Nie dla mamy, nie dla taty..." mam traumę do dziś). Tym bardziej jestem zdziwiona faktem, że akurat ta mi się spodobała. Musi w niej być coś niezwykłego.;)
pisanyinaczej - czytaj, czytaj, nie pożałujesz.:)