Lubicie książki o zwierzętach? Ale nie baśnie o gadających królikach czy metafory w stylu Folwarku zwierzęcego, tylko historie o prawdziwych zwierzakach opowiadane przez prawdziwych ludzi. Ja uwielbiam, a im menażeria bardziej egzotyczna, tym lepiej. Nikogo więc nie zdziwi, że tytuł taki, jak Kupiliśmy Zoo natychmiast mnie zaciekawił. Bo jakże to? Cały wielki, pełen nietypowych zwierząt park można nabyć ot tak, jak bułki w sklepie? Okazuje się, że owszem, tylko cena odpowiednio wyższa. Posłuchajcie.
Benjamin Mee właśnie osiągnął to, co wydawało mu się szczytem marzeń: nabył dwie wielkie stodoły w przepięknej, słonecznej, francuskiej wsi, gdzie wraz z żoną i dwójką dzieci planował wieść beztroskie życie pisarza. Plany jednak wzięły w łeb, kiedy to jego siostra poinformowała go, że jest do kupienia podupadające Zoo w Dartmoor. Pan Mee nie mógł się oprzeć tej perspektywie i postanowił dołączyć do rodzinnego planu. Cóż, nie było łatwo, nie było tanio, ale w końcu Amelia Mee, matka Benjamina, stała się dumną posiadaczką ogrodu zoologicznego. Może to trochę określenie na wyrost, lepiej pasowałoby: materiału na ogród zoologiczny, gdyż przestrzeń i zwierzęta były, ale właściwie nic poza tym. Zakup obiektu był dopiero pierwszym krokiem do utworzenia Parku Dzikich Zwierząt w Dartmoor, a nad całym przedsięwzięciem zawisa widmo śmiertelnej choroby żony Benjamina.
Benjamin Mee jest niepoprawnym gawędziarzem. Ma niespotykanie lekkie pióro, którym z równie wielką swadą opisuje strach spowodowany ucieczką jaguara czy spotkaniem oko w oko z pumą, jak i niekończące się boje z bankowcami (wierzcie mi, jeśli ktoś potrafi ciekawie opisać historię walki o kolejny kredyt, musi być nieprzeciętnie utalentowany). Z jego pamiętnikarskiej opowieści tryska optymizm, ale zawarł też w niej wiadomość, która wydaje mi się niezwykle ważna w dobie lansowania łatwych sukcesów: nic nie przychodzi gładko, a w realizację marzeń trzeba włożyć bardzo dużo wysiłku. I chociaż nie zawsze rzeczy mają się tak, jakbyśmy chcieli, a gwarancji sukcesu nie ma nigdy, to warto.
Kupiliśmy Zoo nie jest jedynie książką o ogrodzie zoologicznym. Ponieważ ma formę pamiętnika, autor nie mógł pominąć pewnego wydarzenia, mianowicie choroby własnej żony. Katherine miała glejaka, który raz zaleczony, po kilku latach uderzył ponownie. Bardzo podziwiam autora za sposób, w jaki potrafił opisać najtrudniejsze chwile zarówno swojego życia, jak i małżonki. W tych momentach widać ogrom uczucia, którym darzył Katherine i jak strasznym było dla niego patrzeć na ukochaną powoli tracącą zdolność do wykonywania najprostszych czynności. Jednocześnie brak tu patosu, czułostkowości czy użalania się nad sobą, do którego Mee miałby pełne prawo. Podziwiam go za siłę, jaką okazał i za to, że opisał cierpienie swoje i żony tak prosto, a zarazem tak sugestywnie.
Słów kilka o technicznej stronie wydania. Od wydawnictwa takiego jak W.A.B. oczekiwałam w tym względzie sporo i nie zawiodłam się. Brak literówek, brak błędów, wygodna czcionka, twarda oprawa z obwolutą a w środku kolorowe zdjęcia – to jest to, co mole książkowe lubią najbardziej. Jedynie papier mógłby być cieńszy — zastosowany jest gruby i bardzo sztywny, co sprawia, że książka potrafi sama się zamknąć.
Kupiliśmy Zoo to gratka zarówno dla miłośników zwierząt, jak i fanów życiowych historii. Każdy z nich znajdzie tutaj coś dla siebie, a wszystko utrzymane jest w takiej równowadze, aby nikt nie odczuwał niedosytu. Dodatkowo świetne wykonanie sprawia, że książka doskonale nadaje się na prezent. Tak więc, biegnijcie czym prędzej do księgarni (zwłaszcza, jeśli jeszcze nie nabyliście upominku dla znajomego mola książkowego).
Recenzja dla portalu Unreal Fantasy.
Tytuł: Kupiliśmy Zoo
Autor: Benjamin Mee
Tytuł oryginalny: We Bought a Zoo
Tłumacz: Kamila i Robert Sławińscy
Wydawnictwo:W.A.B.
Rok: 2011
Stron:342
Książka dla mnie :)
OdpowiedzUsuńFajne! Nie wiedziałem nawet, że ludzie i o takim czymś piszą książki : )
OdpowiedzUsuńOd zawsze twierdziłam, że pisarze są... wyjątkowi. ;)
OdpowiedzUsuńAgnieszkaWawka - jak najbardziej, polecam.:)
OdpowiedzUsuńWilk Stepowy - piszą, piszą, cała seria Biosfera jest w podobnej tematyce.;) Mamy w niej jeszcze dwie książki o badaczach wilków, które chyba sobie za jakiś czas nabędę.;) Poza tym jest też kilku piszących weterynarzy, z których szczególnie lubię Trouta.:)
Viginti Tres - bo wiesz, ci artyści...;) Ale tak szczerze, to podziwiam pana za odwagę i determinację. No i fakt, że trochę łatwiej było mu się przestawić z pióra na szuflę tudzież młotek bo żył wcześniej z artykułów o majsterkowaniu.;)
Będę się za nią rozglądać :D
OdpowiedzUsuńZawsze uwielbiałam reportażowspomnienia (albo powieści) o ogrodach zoologicznych. Ten jest o tyle nietypowy, że pokazuje zoo w rozruchu, nie w działaniu, jak większość. Ucieszyłabym się, gdyby Mee dopisał kontynuację, choćby dlatego, że w tych paru latach zaszły w dartmoorskim zoo zmiany - na przykład przybył gepard. Swoją drogą, to świadczy, że im się jednak udało i udaje nadal. Fajnie.
OdpowiedzUsuńWydanie rzeczywiście przyjemne (ja akurat lubię gruby papier :) literówki człowiekowi nie zgrzytają (co się porobiło swoją drogą, kiedyś człowiek uważał czysty tekst za oczywistość, teraz się cieszy jakby w totka wygrał...), ale parę razy mi tłumaczenie zgrzytnęło - np. "dłużnicy" w kontekście wskazującym dość jednoznacznie na "wierzycieli", albo coś co wyglądało na pomyłkę nie wiadomo kogo (autora? tłumacza?) - 40 tys. odwiedzających rocznie = mało; 250 tys. w ciągu dziewięciu lat = ho ho, dobry manager! WTF? Ale pomijając te drobiazgi, w sumie czytało się przyjemnie. :)
Żeż do licha, już wysłałam, a zapomniałam dodać, co mi się jeszcze podobało - opis tego, że fizyczna robota może być przyjemna i satysfakcjonująca, także dla stereotypowego mózgowca.
OdpowiedzUsuńHurtem na oba odpowiem.;)
UsuńJa nawet nie tyle o ogrodach zoologicznych, co o zwierzętach w ogóle (jeśli miałabym uściślać, to jednak wolę wspomnienia weterynarzy). Dlatego całą serię uwielbiam, choć naprawdę wybitny jak do tej pory był tylko "Corvus" (choć jeszcze dwóch starszych i najnowszej nie czytałam, więc lista może mi się poszerzyć). No i uwielbiam też Trouta, zwłaszcza jego pierwszą książkę.;) Też bym chciała, żeby Mee dopisał ciąg dalszy - w końcu zoo to biznes, o którym mona opowiadać bez końca, taki jest dynamiczny.;)
O, "dłużnicy" też mi zgrzytali, choć na liczby po prawdzie nie zwróciłam uwagi.
A co do pracy fizycznej i muzgowca, to mój dziadek zawsze uważał, że biznesmeni te wszystkie joggingi wymyślili dlatego, bo im zwykłego szpadla i kopania rowu brakowało, tylko wstyd się przyznać.;)
Przy takich okazjach zawsze mi się przypomina Mark Twain, który pisał, że dziani dżentelmeni tłuką się milami w telepiącym dyliżansie, w upale i kłębach kurzu, bo płacą za to ciężkie pieniądze, ale gdyby im zaproponować za to zapłatę, uznaliby, że to praca i zrezygnowali. ;D
Usuń