Na początek wtręt osobisty. Należę do tej grupy osób, dla których przez bardzo długi czas „Nowa Fantastyka” to było takie coś, co się reklamowało w niektórych książkach z biblioteki. Później dowiedziałam się, że to takie "czasopismo branżowe", w którym początkujący pisarze fantaści mogą próbować wyrobić sobie nazwisko. Jako że opowiadania wolę w solidnych, książkowych antologiach, niespecjalnie mnie interesowało czytanie tego. Ale chyba dla każdego przychodzi taki czas, kiedy chce dowiedzieć się czegoś więcej o ulubionym gatunku, zajrzeć za kulisy, posłuchać, co autorzy mówią poza swoimi powieściami. Krótko mówiąc, odczuwałam brak felietonów. „Nowa fantastyka” to świetny sposób, aby te braki uzupełnić, zwłaszcza, że numer styczniowy tematyką idealnie wpasowuje się w moje gusta.
Tematem numeru jest oczywiście fantastyka młodzieżowa – o tyle trafnie, że już od jakiegoś czasu łatwiej mi znaleźć ciekawą serię młodzieżową niż dla dorosłych. Mamy więc i rozbudowany felieton o tej specyficznej juwenalizacji. Felieton ciekawy, choć mało odkrywczy. Jego największym plusem jest to, że padają tytuły wielu interesujących serii, które ze smakiem skonsumuje zarówno nastolatek, jak i jego rodzic (ten drugi oczywiście o ile gustuje w podobnej tematyce). Za równie ciekawy uważam felieton dotyczący steampunku. Mi osobiście pomógł określić, czym to właściwie jest, bo można go (steampunk znaczy) odbierać dwojako: albo jako stylizację i źródło wymyślnych gadżetów, albo jako integralną część historii alternatywnej. Krótki felietonik Jakuba Ćwieka również bardzo przypadł mi do gustu (a dotyczył ważkiego zagadnienia „Jak zrobić postać kultową?”), ale słowem najlepiej określającym moje uczucia do niego byłoby „uroczy”. To oczywiście nie wszystkie felietony w numerze, ale te jakoś najbardziej przypadły mi do gustu.
Poza tym, w styczniowej „Nowej Fantastyce” znajdziemy jeszcze porady dla początkujących pisarzy (na ile trafne i przydatne nie wiem, bo sama nigdy ambicji pisarskich nie miałam), liczne recenzje, konkursy, wywiad z Josephem Delaneyem (autorem młodzieżowej serii „Kroniki Wardstone”) i kilka innych atrakcji. Ale przede wszystkim opowiadania.
Jak już wspominałam, numer jest poświęcony fantastyce młodzieżowej, więc i 3 z 5 opowiadań można do nich zaliczyć. Pierwsze, czyli „Felix, Net i Nika oraz Wędrujące Samogłoski” Rafała Klosika z pewnością przypadnie do gustu fanom serii o trójce nastolatków. Sama ucieszyłam się na jego widok, gdyż uznałam to za świetną okazję do bezbolesnego zapoznania się z cyklem. Niestety, realia odmalowane przez autora (którego lubię, ale najwyraźniej tylko kiedy pisze dla dorosłych) zupełnie do mnie nie przemawiają. Chyba już za stara jestem, żeby zachwycać się wymyślnymi gadżetami, jakimi pan Kosik zalał swoich bohaterów. „Krypta Sądu Ostatecznego” Filipa Haka to już opowiadanie dla dorosłych, ale dla mnie osobiście nie do ugryzienia. Rozumiem potrzebę popełniania eksperymentów literackich, rozumiem nawet, że to się może komuś podobać, ale kompletnie ich jako czytelnik nie trawię. Z kolejnymi tekstami znowu powracamy na łono młodzieżówek, gdyż są to dwa opowiadania bohatera wywiadu, Josepha Delaneya. Oba są osadzone w realiach „Kronik Wardstone” i oba poszerzają wiedzę o postaciach występujących w powieściach. „Opowieść stracharza” jest małą, zamkniętą całością, zdradzającą nam sekrety młodości Johna Gregory’ego – najlepszego strycharza w Hrabstwie. Jest to fajna historyjka o, dramatycznych niekiedy, perypetiach nastolatka, która spodoba się zarówno młodym, jak i starszym i to niezależnie, czy czytali cykl, czy nie. Z „Wiedźmą zabójczynią” (dotyczącą Grimalkin, pewnej tajemniczej… no cóż, wiedźmy zabójczyni właśnie) nie jest już tak dobrze. Nie wywarła na mnie szczególnie dobrego wrażenia i myślę, że spodoba się głównie tym, którzy „Kroniki Wardstone” znają i lubią. Ostatnie opowiadanie, również zdecydowanie niemłodzieżowe (chociaż…), to „Eksterminacja” Roberta Reeda. Postapokaliptyczna wizja, przesycona przeczuciem, że coś tu się nie zgadza i pozostawiająca niepokój po lekturze to jest coś, co uwielbiam w krótkich formach (znaczy, postapokaliptyczność nie jest konieczna). Zdecydowanie najlepsze opowiadanie numeru
.
W obcowaniu z „prasą branżową” jestem nowicjuszką, ale miałam okazję się przekonać, że „Nową Fantastykę” warto przynajmniej czasem kupić, bo każdy znajdzie tam coś dla siebie. Do czego i Was zachęcam (jakby ktoś był hardcorem i chciał zaprenumerować, to dają książkę gratis;)).
Mnie również się ten numer podobał, dużo fajnego czytania. A i po kolejne chętnie sięgnę, bo chciałabym się w końcu przekonać do opowiadań - chyba najwyższa pora :)
OdpowiedzUsuńHmm..może powinnam się zainteresować tym czasopismem :)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie wolę Science Fiction Fantasy i Horror :D Jakoś Nowa Fantastyka mnie odstrasza, choć cenę ma niższą niż SFFiH.
OdpowiedzUsuńZabawne, jak różnie odebrałyśmy opowiadania :) Choć w sumie generalna ocena jest podobna (czyt. generalnie się podobały) - różnimy się w szczegółach i faworytach :)
OdpowiedzUsuńFelieton Jakuba Ćwieka też mi się podobał - był właśnie uroczy :)
A my za to odebrałyśmy opowiadania dość podobnie ;) Widzę, że nie tylko ja "Felixa, Neta i Niki" jeszcze nie czytałam. I CHYBA nie zamierzam - nie na moje gusta.
OdpowiedzUsuńJa się nawet nad prenumeratą zastanawiałam, Bo właśnie książki dają. Ale potem przyszedł zimny prysznic - a kasę skąd niewiasta weźmie? ;)
NF kupowałam regularnie od dwa tysiące szóstego (zdaniem ojca to obciążenie genetyczne i zawsze chwalił się, że miał wszystkie numery od pierwszego), tylko ostatnio strasznie się z tym zaniedbałam. A jeśli chodzi o fantastykę młodzieżową, to chyba jestem do niej trochę uprzedzona. Nawet nie przez jakiś konkretny gniot, a ogólną tematykę i wynikające z niej problemy bohaterów. I domyślam się, że miałabym podobne odczucia względem gadżetów Klosika. ;)
OdpowiedzUsuńImmora - zgadzam się, dużo fajnego czytania.:) Też chętnie sięgnę po kolejne, chociaż głównie dla artykułów. Do opowiadań już się przekonałam (chociaż trochę czasu to zajęło), ale wolę w zbiorach.;)
OdpowiedzUsuńtetiisheri - może powinnaś.;)
Serenity - ja nie miałam jeszcze przyjemności z SFFiH, więc się nie wypowiem.;) A dlaczego NF Cię odstrasza?
viv - hm, to chyba dobrze - znaczy, że każdy coś dla siebie znajdzie.;)
Nyx - ja nie zamierzam raczej na pewno. Opowiadanie jakoś w zupełności mi wystarczy. Zwłaszcza po tym, jak autor na uwagę któregoś czytelnika, że przecież jego bohaterowie dorastają i co zrobi jak dojdą do matury, powiedział, że nigdy nie dojdą (bo są jeszcze maszyny czasu, światy alternatywne i tyle innych opcji). Jakoś mi to zapachniało trzepaniem kasy na siłę...
Viginti Tres - wiesz, teraz właśnie sporo fantastyki młodzieżowej to w zasadzie typowe przygodówki (zakładam, że odstraszają Cię potencjalne sercowe "problemy bohaterów"). Dlatego wiele z nich mi się bardzo podoba. Od young adult romansowych uciekam jak najdalej.;)
Sercowe zwłaszcza, ale i inne z gatunku „młody zwyczajny chłopak ze zwyczajną rodziną i zwyczajnym psem, który ostatnio przestał go słuchać, właśnie śmiertelnie pokłócił się z najlepszym przyjacielem i przy okazji odkrył niezwykłą moc, dzięki której jako wybraniec uratuje ludzkość”. Jest masa irytujących schematów w fantastyce młodzieżowej i chyba głównie opiera się to na tym, że młody czytelnik bywa mniej wymagający, a autorzy z tego korzystają. Wielka tajemnica, wielkie zło, wielkie tarapaty i silenie się na to, by nastolatkom łatwo się było utożsamić z bohaterem. Cóż, chyba naprawdę jestem uprzedzona. ;)
OdpowiedzUsuńVigin Tres - ale identyczne schematy występują też w prozie dla dorosłych. Tyle, że z tą "zwyczajną rodziną" się nie mogę zgodzić, bo generalnie bohaterów łączy fakt, że coś z ich rodziną jest nie tak (niepełna, nieżyjąca, ewentualnie wróżebnie liczna). Ale znam tytuły takie, które o żaden schemat nie można posądzić (no dobra, główny bohater zawsze MUSI mieć jakiś ekstra skill, jak w każdej fantastyce. Bo jakby nie miał, to niby z jakiej racji miałby być główny?:)) Jakbyś chciała powalczyć z uprzedzeniami, to służę kilkoma fajnymi tytułami.:)
OdpowiedzUsuńHah, wiedziałam, że podejmiesz polemikę. ;))
OdpowiedzUsuńSchematy owszem, występują wszędzie, aczkolwiek w prozie dla dorosłych widzę większe starania, by wyjść poza te mury, właśnie ze względu na większe wymagania dorosłego czytelnika.
Zwyczajność podkreśliłam jako zabieg dla łatwiejszego utożsamiania się; zwykła rodzina nie będzie faktem, a raczej tylko złudzeniem „ona jest taka jak u Ciebie, naiwny nastolatku”, by później okazało się, że wszystko jest możliwe i nic nie jest takim, jakim się wydaje, stąd nawet Ty możesz zostać bohaterem. To kolejny schemat dla rozbudzenia uczuć. Dobrym przykładem byłby tu „Pendragon”: o ile mnie pamięć nie myli, matka i ojciec byli normalni, dopiero wujek posiadał zdolności analogiczne do chłopaka, co odkrywało się po pewnym czasie. Wiesz, Moreni, nie znasz swojego wujka aż tak dobrze, by przysiąc, że nie ma nadzwyczajnych zdolności, prawda? ;)
Myślę, że główny bohater wcale nie musi mieć nadzwyczajnych mocy, a na pewno nie aż tak wyrazistych jak w fantastyce młodzieżowej. Chodzi mi o to, że w książkach dla dorosłych częściej korzysta się z niefantastycznego ukształtowania człowieka i na tej podstawie wrzuca w wir zdarzeń. W „Pieśni” Martina wielu bohaterów nie wybija się ponad przeciętność, u Lema, Dukaja, a moja Druga Połówka podaje też serię Dragonlance, której nie czytałam, ale Jej wierzę. ;)
Nie twierdzę przy tym, że na fantastyce młodzieżowej się znam, nie czytałam jej w końcu aż tak wiele i bazuję na mniejszej liczbie książek. Spokojnie możesz zagiąć mnie teraz tytułami, które nie pasują do mojego światopoglądu. ;)
Viginti tres - oczywiście, że podejmę. Uwielbiam polemizować.;)
OdpowiedzUsuńMasz rację co do większej dbałości o oryginalność fabuły w książkach dla dorosłych, ale uważam, że ten trend dotarł obecnie także do literatury młodzieżowej. Oczywiście wiadomo, że pewnej problematyki nie będzie (bo nastoletni bohater raczej nie będzie płakał za dawno utraconą miłością czy niósł bagażu kiepskich doświadczeń na miarę dorosłego), ale co lepsi autorzy coraz bardziej dbają, aby książki nie były sztampowe. To chyba wpływ Harry'ego P. , który swego czasu wyznaczył całkiem nowe standardy.
A wiesz, to zabawne, bo wszyscy moi ulubieni bohaterowie z tego typu literatury byli co najmniej półsierotami (insza inszość, że najczęściej rodzic zaginiony okazuje się kimś niezwykłym, ale to tylko przysparzało problemów).;) Często też byli nieakceptowani w swoim środowisku. Schemat ze zwykłą rodziną ostatnimi czasy kojarzy mi się raczej z wszelkimi paranormalami (na zasadzie "Skoro nawet taka nijaka ciapa, jak bohaterka wyrwała ekstra wampira, to tobie też się uda!") - których osobiście nie trawię. Cyklu Pendragon nie znam - okładki mnie skutecznie odrzuciły - ale numer z wujkiem kupiłabym chyba tylko w wypadku a) wujek wraca po kilkunastu latach z tajemniczej podróży, b) wujek jest stacjonarny, ale mieszka dość daleko i bohater zna go tylko ze słyszenia lub c) wujek mieszka blisko, ale jest powszechnie uznawany za dziwaka.;)
Zauważ, że podane przez Ciebie światy są zazwyczaj mało magiczne same w sobie. Dukaja i Lema nie znam (chociaż pierwszego chcę nadrobić), ale w sumie u Martina ci zwyczajni bohaterowie mają jednak "supermoc" w postaci własnej armii lub pozycji społecznej.;)Co do wyrazistych mocy, to mam wrażenie, że obecnie się jednak dąży do tego martinowskiego poziomu, ale wiadomo, że w młodzieżówkach trzeba podkreślić rolę przyjaźni no i czymś niezwykłym czytelnika zwabić. Harry P. był niezły w magii i miał spory immunitet na Voldka, ale gdyby przyjaciele go nie popychali, to nie dotrwałby nawet do pierwszego starcia. Percy Jackson (ten od Bogów Olimpijskich - jeśli widziałaś ekranizację, to nie zrażaj się nią;)) ma co prawda moce, ale przyprawiają mu one tylko problemów (dobrze mieć krótki czas reakcji i koci refleks, kiedy się walczy z potworami, ale na co dzień kończy się to diagnozą ADHD i częstymi, przymusowymi zmianami szkół). Stracharze od Delaney'a mają umiejętność widzenia duchów i wykrywania uroków, ale do walki z nimi bonusu nie mają i własny mózg musi wysterczać (chociaż za całkowitą jakość tego pana nie ręczę, bo znam tylko z dwóch krótkich opowiadań). Chyba wszyscy już doszli do wniosku, że czytanie o wszechmocarnych rozwalaczach jest po prostu nudne. O Dragonlance, pozwolisz, się nie wypowiem, bo jestem nieodwracalnie uprzedzona.;)
Teraz na prawdę dla młodzieży pisze się jak dla dorosłych. Jeśli mi nie wierzysz przeczytaj "Mroczne materie" Pullmana. Jeśli wierzysz, to i tak przeczytaj, bo to niesamowita książka.:)
Od końca – wierzę i w końcu przeczytam. :)
OdpowiedzUsuńWracając znowu do początku, Harry to swego rodzaju fenomen i nie było możliwości, by jego sukces nie wprowadził w ruch koła. To mocna podpora dla tezy, że z fantastyką młodzieżową jest/może być lepiej, natomiast kategorii do rozpatrywania jest wiele, poczynając od najprostszego „dobrze, że dzieci czytają”, a kończąc na powielaniu już sprawdzonego, czyli zwyczajnie tworzeniu nowych schematów, których to się tak uczepiłam. W każdym razie przyznaję rację, że rosną grzyby po deszczu, a co za tym idzie może się trafił jakiś niezły okaz. ;)
Odnośnie paranormali możemy się zgodzić i tu chyba kończy się temat, co zaś do wujka… powiem szczerze, że nie pamiętam. Czytałam dawno i książka najwyraźniej nie wyryła wystarczającego śladu w mojej pamięci.
Własna armia lub pozycja społeczna u Martina – raczej nie są to moce w rodzaju ekstra skilli i właśnie o tym mówiłam. Armia w dodatku to rzecz nabyta, ale nie drążę tematu dalej, bo „Nawałnicy” chyba jeszcze nie czytałaś. Natomiast rola przyjaźni i wszelkiego rodzaju moralizowanie to kolejna irytująca mnie rzecz w młodzieżówkach. Oczywiście nie ma nic złego w pokazywaniu dzieciom właściwej drogi i może nawet fajnie jeśli książka troszczy się o moralność młodego czytelnika, ale dla mnie osobiście jest to zabieg wyłącznie irytujący. Uwielbiam Martina między innymi za tę neutralność w ukazywaniu świata, podobnie zresztą jak Sapkowskiego, za realizm, a nie pragnienie nawracania i dostosowywanie do tego fabuły. I nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że dla młodzieży pisze się jak dla dorosłych, też przez wzgląd na powyższe. W pewnych kwestiach jasne, pewnie tak jest, ale nie w sprawach brutalności, scen seksu czy właśnie moralności. Bo w końcu muszą istnieć pewne różnice, skoro jedna to fantastyka młodzieżowa, a druga dla dorosłych.
Viginti Tres - to może i ja od końca.;) Z tym pisaniem jak dla dorosłych chodziło mi raczej o to, że autorzy zaczynają traktować tą grupę odbiorców serio, bez upraszczania i pobłażliwego klepania po główce. Unikają infantylizacji i starają się przedstawiać postacie niejednoznaczne moralnie, chyba w celu uczulenia młodego czytelnika na tego typu dylematy (stąd czarownica, która nie cofnie się przed najparszywszą zbrodnią, o ile ta zbliży ją do unicestwienia Szatana, drugi przykład byłby z "Mrocznych Materii", ale to byłoby ujawnienie jednej z największych tajemnic cyklu). Ale tak, jak napisałaś, seksu i brutalnej przemocy raczej tam nie będzie (chociaż zdarzają się naturalistyczne do obrzydliwości opisy chorób czy jątrzących się ran). Chociaż, jak było wspomniane w artykule z NF, granica coraz bardziej się zaciera. I o ile Martina i Sapkowskiego raczej nie dałabym do czytania trzynastolatce (chociaż, z tym Sapkowskim...), to już "Trylogię Czarnego Maga" (autorka wychodziła ze skóry, żeby wydawca wydał to jako powieść dla dorosłych) Canavan jak najbardziej. Nawet pomimo całego jednego opisu erotycznego (tak bardzo niedosłownego, jak tylko można). W sumie przychodzi mi do głowy jeszcze kilka takich cykli - pisanych dla dorosłych, ale równie dobrych dla młodzieży. A tak nielubiane przez Ciebie (i nie tylko przez Ciebie;)) moralizatorstwo jest również bardziej subtelne, niż ongiś. Ciągle wiadomo, kto jest Sauronem, ale jego Mroczni Jeźdźcy już pokazują ludzką i często nieszczęśliwą twarz (jak u Riordana - mamy młodego zdrajcę, który zdradził bardziej na przekór ojcu, niż z potrzeby serca, trochę poniewczasie zrozumiał, w co się wpakował i mimo, że próbuje racjonalizować swój wybór, to tak szczerze wolałby, żeby to wszystko się odstało). Różnice istnieją, ale pomiędzy skrajnościami jest sporo miejsca na klasy pośrednie.:)
OdpowiedzUsuńO książąt u Martina chodziło mi raczej o pewną analogię, fakt, że była trochę nie wyszło (*mruczy pod nosem* zamiast się wysilać, trzeba było zacytować z Rothfussa kawałek o sile własnej i nadanej;)).
A jeśli już jesteśmy przy grzybach, to mam ochotę na jeden zagraniczny grzybek autorstwa Bacigalupiego, ale jeszcze nie wyszedł po Polsku...;)
Nie słyszałam o staraniach Canavan i jej niechlubnych powiązaniach z młodzieżówką (i sama nie wiadomo czemu nie klasyfikowałam jej tak), ale nareszcie wiem dlaczego wystawiłam 1/10!
OdpowiedzUsuńTo oczywiście żart, pomijając ocenę, w każdym razie ja nie krzywdziłabym tak trzynastolatki, by dawać jej w ręce „Gildię Magów”… I do tej pory zakładałam, że Ty też nie jesteś złym człowiekiem, Moreni… Ekhm, okej, już przestaję. ;)
„Różnice istnieją, ale pomiędzy skrajnościami jest sporo miejsca na klasy pośrednie”, tym zdaniem zakończyłabym nasz mały spór, bo tak naprawdę wszystko sprowadza się właśnie do wyśrodkowania. Patrząc nieprzychylnym okiem dostrzegam negatywy wyraźniej niż ktoś z podejściem neutralnym, ale tak to już chyba bywa, że ciężko wyjść poza subiektywne ocenianie, o ile w ogóle jest to możliwe.
Miło się z Tobą dyskutuje i mam cichą nadzieję, że coś nas jeszcze poróżni. ;)
Viginti Tres - ja tylko jeszcze sprostuję, że Canavan była czysto teoretycznym przykładem autora, który bardzo chciałby pisać dla dorosłych, a wychodzi mu kiepska młodzieżówka (och, niech ją dorwie w swoje łapki jakiś sadystyczny redaktor, który krwawo rozprawi się z tymi wszystkimi dłużyznami!) i nie mam zamiaru nikogo nią torturować (od tego mam Darwina we własnej osobie;)). Mi też się miło dyskutowało i mam nadzieję, że jeszcze się jakaś okazja nadarzy.:)
OdpowiedzUsuńPS. Ale "Mroczne materie" koniecznie przeczytaj. Tylko filmu nie oglądaj - został totalnie wykastrowany.
NF jakoś ogólnie mnie teraz odstrasza, nie wiem dlaczego, może dlatego, że bliżej znam się z ludźmi z SFFiH, a środowiska związanego z NF raczej nie trawię (ugh, Kubuś Ćwiek...). Poza tym kiedy miałam okazję się zapoznać z NF jakoś mnie nie zainteresowała :D
OdpowiedzUsuń