„Tae ekkejr!” to dziwny tytuł, prawda? Nic nie mówi, z niczym sensownym się nie kojarzy… Z jednej strony to źle, bo czytelnik stoi przed półką w księgarni nieco zdezorientowany, nie bardzo wiedząc, czego się spodziewać. Z drugiej strony to dobrze, bo ma przed sobą całkowitą niespodziankę i nie może się zawczasu uprzedzić do książki. A o czym właściwie jest „Tae ekkejr!”?
Lermett jest królewskim synem. Mimo że bardzo młody, już osiągnął wiele sukcesów, zarówno na turniejach, jak i na salonach. Najlepiej jednak radzi sobie w dyplomacji, nic więc dziwnego, że w pewnej delikatnej sprawie do królestwa elfów wysłano właśnie jego. Elfy co prawda nie są wrogo nastawione, ale ciepłych kontaktów z ludźmi nie utrzymują, a kwestia, jaką ma poruszyć książę, jest bardzo śliska. I również wysłały posłańca do królestwa, w sprawie równie delikatnej. Już na początku drogi los obu młodzieńcom szykuje parszywą niespodziankę: zaczynają znajomość od wzajemnego ratowania życia. A przecież misja czekać nie może.
Początkowo miałam trudności z ustaleniem grupy odbiorców, do których kierowana jest powieść. Wiek bohaterów wskazuje na młodych dorosłych lub starszą młodzież, ale sposób pisania raczej na 12 – 13-latków. Zagłębiając się w powieść, nabrałam pewności: jest to tekst adresowany raczej do starszych dzieci bądź młodszej młodzieży. Nie ma tu nawet linijeczki w klimatach romantycznych, zaś przemoc ukazywana jest tylko w postaci własnych skutków, np. napadnięty książę leży związany, krwawiąc obficie z ran, ale autorka nie opisała, jak te rany zadawano. „Tae ekkejr!” może spodobać się także starszym czytelnikom, jeśli przymkną oko na pewne irytujące drobiazgi.
Po pierwsze, bohaterowie. Z ich charakterami wszystko co prawda w porządku, świetnie mieszczą się w wyznaczonych ramach. Problemem są same ramy. O ile dziecku bohater idealny niczym książę z bajki, z ujmującym charakterem i wszechstronnie utalentowany wyda się świetnym pretendentem do tytułu ulubieńca, starszego czytelnika może irytować. Kryształowy Lermett bywa nienaturalny w swojej nieskazitelności, tak jak i jego elfi towarzysz. I tak jak dobrzy bohaterowie są nieskazitelni niczym biel prześcieradła wypranego w Perwollu, tak ci źli są źli do szpiku kości. I znowu brak odcieni szarości będzie przeszkadzał raczej starszym czytelnikom.
Kolejnym drobiazgiem jest język. Styl gawędziarski i potoczysty z początku zachęca, ale mniej więcej od połowy kolejne egzaltowane słowotoki myślowe bohaterów zaczynają męczyć. Inna rzecz, że książęta wyrażają się tak samo, jak prosty lud – po samej wypowiedzi nie da się rozpoznać, czy mamy do czynienia ze szlachcicem, czy z Zenkiem z Dolnej Wólki. I znowu nie jest to coś, na co zwróciłoby uwagę dziecko.
Powieść ma jednak także plusy. Autorka zdaje się mieć nietuzinkowe podejście do elfów i ich kontaktów z ludźmi i niektóre kwestie przez nią poruszane potrafią zaskoczyć. Inne, zgodnie z zamierzeniem, rozśmieszają niemal do łez, głównie dlatego, że w błyskotliwy sposób odwracają konwencje znane w fantasy od dawna. Brak kreatywności to ostatnia rzecz, na jaką pani Ratkiewicz może narzekać.
Kolejnym plusem są dodatki. Na końcu mamy notkę lingwistyczną i glosariusz. Notka przypadła mi do gustu – wszystkie takie rzeczy, stylizowane na fragmenty dzieł naukowych danego uniwersum, zwiększają wiarygodność świata przedstawionego. Glosariusz zaś posłużył autorce do wyjaśnienia niuansów kulturowo-mitologicznych, które nie pojawiły się w książce. Rozwiązanie o tyle usprawiedliwione, że niecierpliwi młodzi czytelnicy mogliby nie mieć ochoty na przerywanie narracji mitologicznymi wywodami. A tak, kto chce, ten przeczyta. Osobiście radzę zacząć od glosariusza, to bardzo ubarwia lekturę.
Czy kupić „Tae ekkejr!”? Cóż… jeżeli masz mniej, niż 14 lat, jak najbardziej. A jeżeli masz więcej? Zawsze możesz kupić pod choinkę młodszemu rodzeństwu czy kuzynostwu – wtedy będzie i możliwość przeczytania, i satysfakcja, że pieniędzy nie wyrzuciło się w błoto.
Lermett jest królewskim synem. Mimo że bardzo młody, już osiągnął wiele sukcesów, zarówno na turniejach, jak i na salonach. Najlepiej jednak radzi sobie w dyplomacji, nic więc dziwnego, że w pewnej delikatnej sprawie do królestwa elfów wysłano właśnie jego. Elfy co prawda nie są wrogo nastawione, ale ciepłych kontaktów z ludźmi nie utrzymują, a kwestia, jaką ma poruszyć książę, jest bardzo śliska. I również wysłały posłańca do królestwa, w sprawie równie delikatnej. Już na początku drogi los obu młodzieńcom szykuje parszywą niespodziankę: zaczynają znajomość od wzajemnego ratowania życia. A przecież misja czekać nie może.
Początkowo miałam trudności z ustaleniem grupy odbiorców, do których kierowana jest powieść. Wiek bohaterów wskazuje na młodych dorosłych lub starszą młodzież, ale sposób pisania raczej na 12 – 13-latków. Zagłębiając się w powieść, nabrałam pewności: jest to tekst adresowany raczej do starszych dzieci bądź młodszej młodzieży. Nie ma tu nawet linijeczki w klimatach romantycznych, zaś przemoc ukazywana jest tylko w postaci własnych skutków, np. napadnięty książę leży związany, krwawiąc obficie z ran, ale autorka nie opisała, jak te rany zadawano. „Tae ekkejr!” może spodobać się także starszym czytelnikom, jeśli przymkną oko na pewne irytujące drobiazgi.
Po pierwsze, bohaterowie. Z ich charakterami wszystko co prawda w porządku, świetnie mieszczą się w wyznaczonych ramach. Problemem są same ramy. O ile dziecku bohater idealny niczym książę z bajki, z ujmującym charakterem i wszechstronnie utalentowany wyda się świetnym pretendentem do tytułu ulubieńca, starszego czytelnika może irytować. Kryształowy Lermett bywa nienaturalny w swojej nieskazitelności, tak jak i jego elfi towarzysz. I tak jak dobrzy bohaterowie są nieskazitelni niczym biel prześcieradła wypranego w Perwollu, tak ci źli są źli do szpiku kości. I znowu brak odcieni szarości będzie przeszkadzał raczej starszym czytelnikom.
Kolejnym drobiazgiem jest język. Styl gawędziarski i potoczysty z początku zachęca, ale mniej więcej od połowy kolejne egzaltowane słowotoki myślowe bohaterów zaczynają męczyć. Inna rzecz, że książęta wyrażają się tak samo, jak prosty lud – po samej wypowiedzi nie da się rozpoznać, czy mamy do czynienia ze szlachcicem, czy z Zenkiem z Dolnej Wólki. I znowu nie jest to coś, na co zwróciłoby uwagę dziecko.
Powieść ma jednak także plusy. Autorka zdaje się mieć nietuzinkowe podejście do elfów i ich kontaktów z ludźmi i niektóre kwestie przez nią poruszane potrafią zaskoczyć. Inne, zgodnie z zamierzeniem, rozśmieszają niemal do łez, głównie dlatego, że w błyskotliwy sposób odwracają konwencje znane w fantasy od dawna. Brak kreatywności to ostatnia rzecz, na jaką pani Ratkiewicz może narzekać.
Kolejnym plusem są dodatki. Na końcu mamy notkę lingwistyczną i glosariusz. Notka przypadła mi do gustu – wszystkie takie rzeczy, stylizowane na fragmenty dzieł naukowych danego uniwersum, zwiększają wiarygodność świata przedstawionego. Glosariusz zaś posłużył autorce do wyjaśnienia niuansów kulturowo-mitologicznych, które nie pojawiły się w książce. Rozwiązanie o tyle usprawiedliwione, że niecierpliwi młodzi czytelnicy mogliby nie mieć ochoty na przerywanie narracji mitologicznymi wywodami. A tak, kto chce, ten przeczyta. Osobiście radzę zacząć od glosariusza, to bardzo ubarwia lekturę.
Czy kupić „Tae ekkejr!”? Cóż… jeżeli masz mniej, niż 14 lat, jak najbardziej. A jeżeli masz więcej? Zawsze możesz kupić pod choinkę młodszemu rodzeństwu czy kuzynostwu – wtedy będzie i możliwość przeczytania, i satysfakcja, że pieniędzy nie wyrzuciło się w błoto.
Recenzja dla portalu Insimilion.
Tytuł: Tae ekkejr!
Autor: Eleonora Ratkiewicz
Tytuł oryginalny: Таэ эккейр!
Tłumacz: Ewa Białołęcka
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Rok: 2011
Stron: 358
A mi się okładka podoba strasznie! Chociaż po książkę raczej nie sięgnę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :) (i zajrzyj do skrzynki niedługo)
Zdecydowanie nie dla mnie. Po prostu nie moja bajka.
OdpowiedzUsuńCzyli nie dla mnie, niestety przekroczyłam próg wymagań;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Więc wiemy już czego nie kupię. ;)
OdpowiedzUsuńSkoro jest to książka przeznaczona dla nieco młodszych odbiorców, to ja ewentualnie mogę polecić ją mojemu bratankowi. Myślę, że ten dziwny tytuł przypadnie mu do gustu.:-)
OdpowiedzUsuńMagda - nie namawiam.;) I z pewnością zajrzę (dostałam Twojego maila, ale wyślę chyba wszystko hurtem, jak już przeczytam - poleconym;)).
OdpowiedzUsuńpisanyinaczej, Maruda007 - nie namawiam.;)
Viginti Tres - nie, to na pewno nie jest książka, którą bym Ci poleciła.;)
cyrysia - myślę, że bratankowi się spodoba, bo Tobie chyba niekoniecznie.:)
Ta książka wygląda i jest zatytułowana intrygująco, dlatego czekałam na tę recenzję :) Jak znajdę w okolicy 14-latka, to mu polecę ;)
OdpowiedzUsuńNie dla mnie to, a bez Ciebie pewnie bym się skusił, bo tematyka fajna a okładka kusząca : )
OdpowiedzUsuńps. z oryginalnego podejścia do elfów polecam "Krew elfów" i "Zguba elfów" pań Andre Norton i Mercedes Lackey. Naprawdę warto : )
Chyba jednak spodziewałam się czegoś...lepszego po tej książce...
OdpowiedzUsuńCzytając zapowiedzi strasznie się na nią napaliłam, ale widzę teraz, że nie ma pośpiechu :)
Pozdrawiam:)
Powiem tak: gdyby wybuchł pożar to ze wszystkie moich książek ratowałabym właśnie tę. Większość pewnie myśli, że to kolejna głupawa fantastyka w stylu "Eragona". Owszem są elfy, krasnoludy i nawet znalazł się czarodziej, ale to nie jest książka elfach, krasnoludach i czarodziejach. To opowieść o przyjaźni. Silnej, głębokiej i tak cudownej jaką każdy chciałby (i powinien) przeżyć. Nie pamiętam, kiedy ostatnio się tak wzruszyłam. Czytałam ją już kilka razy i będę wracać do niej w przyszłości. Z niecierpliwością czekam na część drugą.
OdpowiedzUsuń