Długa przerwa w realizacji "30 dni z książką" wynika z tego, że tak naprawdę o domu nie przypomina mi żadna książka. Serio, nie istnieje takie wydanie literatury dziecięcej, które mama czytała mi do poduszki, ani też treść, która mi się z rodzinnymi stronami kojarzy. W ogóle książki raczej łączę z wydarzeniami czy osobami, niż z miejscami. Ale jest coś, co do tytułowego hasła pasuje. To opasłe, starsze ode mnie wydanie historii sztuki (choć głowy nie dam, czy tytuł był akurat taki). Miało twardą, czerwoną oprawę i koronę na okładce. Odkąd pamiętam, stało na półce, ale wolno nam było je zdejmować i oglądać tylko za pozwoleniem i w towarzystwie mamy. W sumie to i dobrze, bo kobyła ważyła pewnie z pięć kilo, a dla sześciolatka zdjęcie czegoś takiego z półki wyższej od niego to wyzwanie. Nie wiem, co się stało z tą książką.
Mi o domu przypomina Harry Potter, babcia przeczytała mi cztery pierwsze części potem sama nauczyłam się czytać, ale babcia i tak doczytała cztery części żeby się dowiedzieć co było dalej :)
OdpowiedzUsuńhttp://qltura.blogspot.com/
A mi nikt nie czytał odkąd sama się nauczyłam. Chlip!;)
UsuńMi o domu... najbardziej przypominają książki Disneya. Nie mam pojęcia, jakie to wydanie, ale są piękne ;)
OdpowiedzUsuńSerdecznie zapraszam na kulturka-maialis.blogspot.com
Disneya to w 95% przypadków wydawał Egmont. Też miałam mnóstwo tych książeczek, w różnych rodzajach i formatach.;)
Usuń