Długa przerwa w realizacji "30 dni z książką" wynika z tego, że tak naprawdę o domu nie przypomina mi żadna książka. Serio, nie istnieje takie wydanie literatury dziecięcej, które mama czytała mi do poduszki, ani też treść, która mi się z rodzinnymi stronami kojarzy. W ogóle książki raczej łączę z wydarzeniami czy osobami, niż z miejscami. Ale jest coś, co do tytułowego hasła pasuje. To opasłe, starsze ode mnie wydanie historii sztuki (choć głowy nie dam, czy tytuł był akurat taki). Miało twardą, czerwoną oprawę i koronę na okładce. Odkąd pamiętam, stało na półce, ale wolno nam było je zdejmować i oglądać tylko za pozwoleniem i w towarzystwie mamy. W sumie to i dobrze, bo kobyła ważyła pewnie z pięć kilo, a dla sześciolatka zdjęcie czegoś takiego z półki wyższej od niego to wyzwanie. Nie wiem, co się stało z tą książką.