Na okładce marcowej Nowej
Fantastyki temat z najgorętszej w tym miesiącu premiery - premiery gry Crysis 3
(kto grywa, ten kojarzy, kto nie grywa, tego zapewne i tak nie obchodzi). W
środku zaś konkurs (trwa do końca marca, można jeszcze wziąć udział) z nagrodą
w postaci gry i obszerniejsza recenzja, ale może zajmijmy się wszystkim po
kolei.
Tam, gdzie zwykle mamy felieton
Ćwieka, tym razem rozgościł się wspomniany wcześniej konkurs. Za nim zaś, z
okazji premiery nowego filmu, dość obszerny artykuł o historii ekranizacji
„Czarnoksiężnika z Krainy Oz”. W naszej kulturze powieść Bauma raczej nie
odegrała większej roli, za to za oceanem jest jednym z kultowych i ulubionych
przez twórców motywów i bywała często przenoszona na ekran. Z tym, że od
powieści znacznie sławniejsza jest pewna ekranizacja – i to właśnie do niej
odnosi się większość ozowych motywów popkulturowych, z rubinowymi czółenkami na
czele. Spragnionych szczegółów zapraszam do lektury artykułu (a w sumie i
powieści, czemu nie, przecież nie zaszkodzi).
Następny tekst uważam za
najciekawszy w numerze, dotyczy on bowiem tematu mało znanego. „Prawdziwi
superbohaterowie”, jak łatwo wywnioskować z tytułu, mówi o ludziach, którzy w
„realu” przywdziewają trykoty i ganiają za przestępcami, względnie udzielają
się społecznie. Mnóstwo ciekawostek zawiera ten tekst i polecam, bo
podejrzewam, że wielu czytelników nawet o zjawisku nie słyszało (jak niżej
podpisana – pomijając oczywiście przebieranie się na konwenty w celu szeroko
pojętej rozrywki).
Artykuł Łukasza Czarneckiego
przybliża nam postać gargulca w kinematografii – i trzeba przyznać, że biedne
maszkary oszołamiającej kariery na ekranie nie zrobiły. Osobiście uważam
artykuł za udany, bo dowiedziałam się z niego o istnieniu pewnego animowanego
serialu Disney’a, o którym nie wiedziałam, a do animowanych seriali Disney’a (i
nie tylko, chodzi tu jednak o pewien charakterystyczny zestaw cech, a nie
producenta) mam ogromną słabość i lubię je poznawać. Będzie więc czego szukać w
odmętach sieci.
Kolejny tekst również traktuje o
maszkarach, tym razem jednak modniejszych – czyli tych, co to ostatnio się w
nastolatkach zakochują. Tekst Mateusza Albina wydaje mi się żartobliwy humorem
dość uszczypliwym, ale generalnie odnotowałam sympatię do zjawiska, taką typu
„lubię was, ale wolę was bliżej nie poznawać”. A że kazali poznawać, autor
sumiennie poznał i opisał. Rozumiem go i pewnie kiedyś obejrzę „Wiecznie
żywego” (książka podobała mi się bardzo, choć głównie dlatego, że motyw romansu
wydał mi się pretekstowy).
Dalej mamy artykuł przybliżający
sylwetkę popularnego reżysera J. J.Abramsa – głównie dlatego, że to on ma
reżyserować kolejne części „Gwiezdnych wojen”, szumnie zapowiadane na 2015 rok.
Ciekawa jestem, jak mu wyjdą. Na następnej stronie Michał Cetnarowski
przedstawia się czytelnikom jako nowy redaktor działu prozy polskiej w Nowej
Fantastyce.
Tekst „z lamusa” tym razem nie
powalił mnie, bo informacje o zaginionych kontynentach, których tak naprawdę
nigdy nie było, znałam już wcześniej (z tak ciekawych przedmiotów jak
ewolucjonizm czy wędrówki zwierząt). Niemniej wykonanie i podawane przez parę
autorów detale są bardzo ciekawe. Dalej jest już tylko długa na całą stronę
recenzja Crysisu 3 i felietony oczywiście.
Michael Sullivan poucza adeptów
sztuki pisarskiej o roli plastycznego języka i przyznam, że tym razem jego rady
wydają mi się nad wyraz mętne. Rafał Kosik prowadzi rozważania o wulgaryzmach w
literaturze młodzieżowej i całkiem ciekawie prawi. Zaś Peter Watts opowiada nam
o filmie, który ostatnio obejrzał, czyli o „Życiu Pi”, porównując go z
„Avatarem”. Zupełnie niepotrzebnie moim zdaniem, bo „Avatar” miał raczej
oszołomić wizualnie w 3D, a scenariusz o smerfnej Pocahontas jeno wzruszyć
publikę najprostszą sztuczką (ach, te złośliwe komentarze o „życiu długo i
szczęśliwie przez plus-minus cztery lata, zanim z Ziemi sprowadzą głowice
atomowe”…), zaś „Życie Pi” nastawione było na głębszy przekaz. Innymi słowy, to
jakby porównywać Sapkowskiego z Dostojewskim i marudzić, że ten pierwszy jakieś
niedorobione banialuki publikuje. Łukasz Orbisowski opowiada też o filmie, ale
o innym – „Nieprzyjacielu” konkretnie.
Publicystyka odhaczona, możemy
więc przejść do opowiadań, których niewiele w tym numerze. Pierwszy z trzech
tekstów polskich to „Euklidesja” Macieja Parowskiego – króciutki, paranaukowy
tekst opublikowany w hołdzie odchodzącemu redaktorowi, a i dla czytelnika
całkiem przyjemny. „Chimaerus” Jędrzeja Burszty ma być miksem stylu Harrisona i
Miebille’a i muszę uwierzyć na słowo, bo żadnego z tych dwóch autorów jeszcze
nie miałam przyjemności poznać. Niemniej, samo opowiadanie jest bardzo ciekawe
w warstwie językowej, choć także nie przekombinowane. „Agnozja. Zapis
przypadku” Aleksandra Gütsche bardzo mi się podobała, mimo porównania do
twórczości Dicka, za którym nie przepadam. Poruszanie tematy własnej tożsamości
w szaleństwie przypadło mi do gustu.
Z prozy obcej tym razem mamy
tylko jedno opowiadanie, ale za to bardzo długie. Chodzi o „O mało nie
oszaleliśmy z radości” Davida Maruska (Maruseka?). I cóż, mam problem z tym
tekstem – o ile zdecydowanie jest to opowiadanie bardzo dobre, budzące w
czytelniku emocje, to poruszona w nim tematyka pozostawia niedosyt. O ulotności
szczęścia można by było chyba jednak napisać coś ciekawszego, jeśli chcemy do
tego wykorzystać futurystyczne realia (no jasne, pojawia się tam jeszcze
kwestia wolności jednostki i temat inwigilacja a bezpieczeństwo, ale w
opowiadaniu pełnią rolę raczej urozmaicających detali – choć mniemam, że w
powieści na podstawie opowiadania zostały rozwinięte).
A co poza tym? Recenzje i
konkursy. A ja czekam na następny numer.
Michael Sullivan (...) tym razem jego rady wydają mi się nad wyraz mętne.
OdpowiedzUsuńO? Nie czytałam, przejrzałam tylko, ale to co mi wpadło w oko - rozważania o różnicach przekazu w zależności od wielu form danego zdania - wydało mi się celne. Ale zastrzegam, że to nie jest ocena, musiałabym przeczytać to dokładnie.
Hm, może to tylko moje własne odczucia, ale mam wrażenie, że autor po prostu zaczyna pożerać własny ogon, bo część rozważań o sile przekazu była już rozsiana po innych felietonach. Z drugiej strony, chodzi też o różnice między językiem polskim i angielskim, a pośrednio też przekład. Niektóre przykłady, jakie Sullivan podaje po polsku raczej zaciemniają obraz, niż go rozjaśniają. A tu, w przeciwieństwie do tekstu o prawidłach dialogu, nie da się nadpisać całości zgodnie z polskimi realiami i to niestety widać.
Usuń